BRONISŁAW BRZEZIŃSKI

Warszawa, 21 maja 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Norbert Szuman, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Bronisław Brzeziński
Data i miejsce urodzenia 20 lipca 1905 r. w Warszawie
Imiona rodziców Jakub i Antonina z d. Kurzawa
Zawód ojca robotnik
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie cztery klasy szkoły powszechnej
Zawód dozorca
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Chocimska 31 m. 1
Karalność niekarany

Od roku 1928 jestem dozorcą domu przy ul. Chocimskiej 31. W roku 1942 (zdaje się) dom ten został zajęty przez Niemców, wszyscy Polacy, poza mną i administratorem domu, adwokatem Janem Freyerem (zam. obecnie w Warszawie przy ul. Koszykowej 54 m. 9), zostali usunięci. W domu mieszkali odtąd niemieccy kolejarze i gestapowcy, których było mniej niż kolejarzy. Z kolejarzy pamiętam następujące nazwiska: Heller, Lipke, Kölig (?) – inspektor na Dworcu Głównym, Bobusch. Bobusch był przed wojną tragarzem okrętowym w Hamburgu. Zimą 1943 on i jeszcze jeden kolejarz z naszego domu, którego nazwiska nie pamiętam, w nocy przed domem zastrzelili w mych oczach jakiegoś nieznanego mi z nazwiska kolejarza Niemca, też z naszego domu. Bobusch zakazał mi o tym mówić, twierdząc, że zastrzelony kolejarz pracował w gestapo, on zaś, Bobusch, jest proletariuszem. O ile wiem, śledztwo prowadzone w tej sprawie przez gestapo nie dało rezultatów, Bobusch w każdym razie nie został aresztowany.

Na mniej więcej dwa tygodnie przed powstaniem kolejarze wyjechali wraz z rodzinami, zostali tylko gestapowcy, którzy swoje rodziny też wysłali poza Warszawę. Zresztą sami gestapowcy od ostatniej niedzieli lipca 1944 już nie nocowali na Chocimskiej 31. Z nazwisk gestapowców pamiętam następujące: Richard Koglin– reichsdeutsch mieszkający gdzieś koło Szczecina, Mende – też reichsdeutsch, Otto Dimm, trzech braci Trimmer – volksdeutsche, z których jeden miał na imię Richard, Schwarstein (?) – reichsdeutsch, Rondio – volksdeutsch z Warszawy.

W tej chwili przypominam sobie, że Mende sprawował „opiekę” nad Żydami w Hotelu Polskim przy ul. Długiej.

Poza nimi pamiętam dwóch gestapowców braci Schulz – volksdeutschów, którzy mieszkali przy Chocimskiej 33 – byli oni szczególnie okrutni, potrafili na przykład strzelać do ludzi ze swego mieszkania.

Oprócz nich mieszkał jeszcze w moim domu przy Chocimskiej 31 reichsdeutsch Fritz Ristner – Tyrolczyk, kierownik Arbeitsamtu w Rembertowie.

Wszyscy wymienieni wyżej gestapowcy byli podoficerami – oficerowie w moim domu nie mieszkali.

Przypominam sobie jeszcze jedną lokatorkę mego domu, volksdeutschkę Lotholz, wdowę po gestapowcu zabitym w getcie. Była ona córką rzeźnika Komorowskiego z Towarowej w Warszawie, postępowanie jej wobec Polaków było okrutne.

Wybuch powstania zastał mnie w domu, w którym poza mną, żoną Janiną, synami Marianem i Ryszardem (zmarłym) były jeszcze dwie właścicielki sklepów – Pelagia Kisielińska (zam. obecnie przy Chocimskiej 31) i Helena Kamocka (obecnie jest podobno właścicielką sklepu w Gdańsku). Administrator Freyer wraz z rodziną wyjechał na kilka dni przed powstaniem na letnisko do Piaseczna.

Powstańcy byli skoncentrowani w gmachu PZH przy Chocimskiej 24, skąd ostrzeliwali plac Unii Lubelskiej i Klonową. Niemcy trzymali plac Unii, skąd ostrzeliwali Chocimską i Klonową.

2 czy 3 sierpnia wyszedłem na strych, skąd miałem widok na ul. Puławską. Ulicą jeździły w obu kierunkach czołgi. Na Puławskiej i Rakowieckiej płonęły domy – widziałem, jak płonęła remiza MZK, domy przy Puławskiej 11, 17, 19 itd. Widziałem, jak z obu kierunków Puławskiej Niemcy prowadzili duże partie ludności w ul. Rakowiecką.

Do 5 sierpnia siedziałem w swoim domu. Tego dnia rano przyszedł do domu gestapowiec Richard Koglin (powstańców już wtedy w PZH nie było, wycofali się stamtąd z 4 na 5 sierpnia. Od 5 sierpnia rano SS-mani od strony pl. Unii i Klonowej zaczęli powoli zajmować teren w kierunku PZH). Koglin kazał mi iść z sobą do swego mieszkania na drugie piętro. Wyjrzałem wtedy oknem na Skolimowską i ujrzałem na ulicy po obu jej stronach tyraliery „Ukraińców” (niektórzy z nich mieli baranie czapki z czerwonym denkiem). Zaznaczam, że Skolimowska była też w dzielnicy niemieckiej, tylko dom numer 5 przy Skolimowskiej był zamieszkały przez około czterdziestu Polaków. Razem z Koglinem zszedłem na dół, gdzie zostawił mnie samego. Do naszej sześcioosobowej grupy (ja z rodziną i ob. Kisielińską i Kamocką) podeszli Ukraińcy i z podniesionymi rękoma postawili nas przed bramą. Pojawił się jednak znowu Koglin, który na moją prośbę zabrał nas wszystkich na Litewską pod nr 12.

Na Litewskiej 12 była już grupa ludzi – Polaków, volksdeutschów, pracowników ambasady szwedzkiej z ul. Bagatela. Razem z dozorcą z Chocimskiej 33 Antonim Mileuszkiem (obecnie zam. w Płocku, jest właścicielem sklepu bławatnego) zajęliśmy jeden z lokali.

5 sierpnia około godz. 19.00 gestapowcy Koglin i Dimm polecili nam udać się z nimi na Chocimską 31, by przewieźć stamtąd materace. Cała Chocimska była zadymiona, biegały po niej kobiety z dziećmi, Ukraińcy rozbijali sklepy. Dom przy Skolimowskiej 5 stał w płomieniach, płonęły też i inne wokół. Przed naszym domem leżało kilka trupów, na placu przed PZH leżało kilkanaście zwłok mężczyzn i kobiet. W moich oczach Niemiec SS-man podpalał też moje mieszkanie przy Chocimskiej 31, widziałem też, jak gestapowcy – lokatorzy naszego domu, podpalali swe mieszkania.

Wróciłem następnie na Litewską. Idąc, a raczej wioząc razem z Milczarkiem owe materace przez ul. Szucha, minąłem grupę około 300 osób, bodaj samych mężczyzn, w tym wielu znajomych z Puławskiej nr 1, 3, 5 i 7. Ludzie ci szli z siedziby gestapo przy Szucha 25 na teren Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych przez bramę przy Szucha 14. Eskortował ich znany mi z widzenia gestapowiec mieszkający przy Chocimskiej 17, nazwiska jego jednak nie znam. Żaden z moich, widzianych wtedy znajomych, nie odnalazł się dotąd.

Od 5 sierpnia do 5 września przebywałem na Litewskiej 12.

Obok, pod nr 14 na Litewskiej, mieścił się przymusowy obóz pracy dla Polaków. 6 sierpnia wszedłem na strych, skąd widziałem podwórze domu, w którym mieścił się obóz. Na podwórzu tym stał szereg podłużnych stołów. Przy jednym i przy drugim końcu stołu stał zawsze uzbrojony gestapowiec. Na ziemi obok każdego stołu leżał stos ubrań – męskich, damskich, dziecinnych. Przy każdym stole stało kilku więźniów w szarych więziennych ubraniach, którzy rewidowali poszczególne sztuki odzieży. Znalezione w kieszeniach przedmioty segregowali i wrzucali do osobnych waliz czy skrzyń – np. osobna walizka na zegarki, osobna na pióra itd. Zauważyłem, że odzież tę więźniowie przywożą na platformach „Motoru” od strony al. Szucha. Posegregowane przedmioty i odzież zabierały samochody wojskowe – odzież i drobiazgi były najpierw pakowane w skrzynie, potem w worki. „Praca” ta trwała przez cały okres mego pobytu na Litewskiej.

Ile samochodów dziennie zabierało spakowaną odzież, nie potrafię podać. W każdym razie często stał pod obozem samochód, czasami nawet kilka, zabierający ładunek.

Kiedyś rozmawiałem z jednym z tych polskich więźniów pracujących przy segregacji wywożonych rzeczy. Zdołał mi on powiedzieć (kontakt z nimi był zabroniony i nazwiska jego nie znam), że rzeczy te przywożą z terenu GISZ-u, gdzie palą zwłoki rozstrzeliwanych masowo ludzi. Widziałem też, że nad GISZ-em niemal codziennie aż do mego wyjazdu unosił się dym i rozprzestrzeniał się stamtąd zapach palących się zwłok.

Parokrotnie przychodził do nas na Litewską szofer gestapo Scholl, który przed wojną był dozorcą w domu przy Chocimskiej 28. Miał on wstęp na teren GISZ-u i nieraz tam był. Mówił nam, że kilkakrotnie widział rozstrzeliwanie i palenie wielkich ilości ludzi. Przed rozstrzelaniem ludzie ci musieli się rozbierać. Między innymi widział, jak się palił jego i nasz znajomy, dozorca spod Klonowej 16 imieniem Franciszek. Nazwiska jego nie znam.

Wyglądając czasem z bramy przy Litewskiej na Marszałkowską, widzieliśmy, że Niemcy palą zebrane z ulicy zwłoki ludzkie w sklepie wędliniarza Bajery przy Marszałkowskiej 19 na rogu ul. Oleandrów. Obok sklepu leżały specjalnie zebrane szczapy drewniane. Takie palenie zwłok obserwowaliśmy tam nie raz.

Nieraz Niemcy brali nas do roboty na Szucha 25. Ile razy mogłem wtedy wyjrzeć na podwórze siedziby gestapo, zawsze byli tam spędzeni ludzie. Czasami mniej, czasami więcej stało tam. Kiedyś widziałem tam mieszkańców z Siekierek.

Parokrotnie musieliśmy razem z Milczarkiem jechać z wózkiem pod eskortą gestapowców mieszkających dawniej na Chocimskiej 31 do tego domu po rzeczy, które stamtąd zabierali. Widziałem kiedyś, jak pracownicy PZH w białych fartuchach z chorągwią Czerwonego Krzyża chowali zwłoki leżące na ulicy i placu.

Kiedyś, było to chyba pod koniec sierpnia, około godz. 5.00 rano, widziałem, jak dwóch gestapowców prowadziło jakiegoś wynędzniałego mężczyznę z przewiązanymi oczyma od strony Marszałkowskiej. Zaprowadzili go na Szucha 25. Wieczorem tego samego dnia widziałem, jak odprowadzono go na róg Marszałkowskiej i Litewskiej, skąd mężczyzna ów poszedł już sam w stronę pozycji powstańczych przy pl. Zbawiciela, niosąc (tak jak i na Szucha) kopertę czy jakieś papiery. Od ludzi pracujących tego dnia na Szucha 25 dowiedziałem się, że był to parlamentariusz od powstańców.

Poza moją sześcioosobową grupą, Milczarkiem, byli m. in. na Litewskiej 12: Bronisława Kowalczyk (zam. obecnie Litewska 12), mająca dobre stosunki z Niemcami, miała np. wstęp do obozu pracy przy Litewskiej 14 (gdzie mniej więcej od końca sierpnia więźniów już nie było); Józefa Brzezińska (zam. obecnie Litewska 12); dwaj nieznani mi z nazwiska synowie dozorcy domu przy al. Róż – gdzie mieścił się TUR – mieszkają oni tam i obecnie.

5 września żandarmeria wywiozła mnie jako niepracującego razem z rodziną do Włoch, gdzie wypuszczono nas wolno. Na Litewskiej 12 zostali tylko pracujący.

Zaraz po powrocie do Warszawy, 17 stycznia 1945 roku byłem na Skolimowskiej 5. Na podwórzu wypalonego domu znalazłem dużo kości ludzkich – m. in. protezę nogi – przypominam sobie, że jeden z mieszkańców tego domu miał taką protezę.

Niemal w każdym z domów okolicznych widziałem wtedy szczątki paru osób.

Na tym protokół zakończono i odczytano.