WACŁAW MURAWSKI

Warszawa, 9 maja 1948r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej i o treści art. 107 i 115 kpk.

Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Wacław Murawski
Data urodzenia 11 listopada 1889 r. w Warszawie
Imiona rodziców Jan i Paulina z Laskowskich
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie gimnazjum, seminarium duchowne, Wydział Teologii Uniwersytetu Warszawskiego
Zawód proboszcz parafii św. Wojciecha (ul. Wolska 76) i dziekan warszawski
Miejsce zamieszkania ul. Nowogrodzka 49 m. 25

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie na plebanii przy ul. Sokołowskiej 4. Byłem tam, jak i obecnie, proboszczem parafii św. Wojciecha na Woli.

Przed powstaniem w ciągu czterech lat trzy czwarte plebanii zajmował oddział saperów niemieckich, z których większość wyjechała przed 1 sierpnia 1944. Pozostały warsztaty samochodowe.

1 sierpnia o godz. 17.00, po pierwszych strzałach w sąsiedztwie kościoła, całe podwórze zaroiło się od saperów niemieckich pod bronią. Od tej chwili nie miałem swobody poruszania się, do 4 sierpnia jeszcze pozwalano mi przychodzić z plebanii do kościoła. Od tego dnia chodziłem tylko pod eskortą. Pozostałem w Warszawie do 10 sierpnia. W dniu tym wieczorem przybył na plebanię oddział żandarmerii. Mundurów nie rozróżniłem, lecz sami żołnierze mówili, iż jest to oddział żandarmerii polowej (Feldżandarmeria). Zauważyłem, iż mieli na mundurach, na wysokości kieszeni, oznakę na czarnym tle z napisem Posen (pismem łacińskim).

Oddziałem dowodził podporucznik, nazwiska którego nie znam.

Przybyli przeprowadzili kilkakrotnie rewizję plebanii, zabierając wartościowe rzeczy, a nawet bieliznę. Usadowili się na plebanii i byli wysyłani na zadania. Uderzyło mnie, iż nie byli zmęczeni po przybyciu.

2 sierpnia przed południem inny oddział żandarmów przyprowadził do kościoła gromadę ludności cywilnej z najbliższych okolic Wolskiej, z odcinka od Płockiej do ulicy Bema. Ludzie ci opowiadali mi, iż żandarmi wpadali do ich domów, obrzucali piwnice granatami, a ludność wyprowadzali. Domy te nie były na linii walk.

Już od 3 sierpnia grupy ludności zaczęto wysyłać z Warszawy do obozów przejściowych w Ursusie, potem w Pruszkowie. 3 i 4 sierpnia przybyły grupy złożone przeważnie z kobiet i dzieci z Wolskiej i ulic poprzecznych, z odcinka od Młynarskiej do Bema.

Słyszałem od wielu kobiet, iż w tych dniach i na tym odcinku kolejno Niemcy z formacji żandarmerii i „Ukraińcy” zajmowali domy, większość mężczyzn mordowali, a kobiety odsyłali do kościoła.

Maria Gąsecka zamieszkała przy Wolskiej 66 m. 2, opowiadała mi, iż jej syna i męża 4 sierpnia na jej oczach Niemcy zamordowali.

W tych dniach w ośrodku zdrowia przy Wolskiej 62 Niemcy (oddziału nie umiem określić) zamordowali lekarza i personel sanitarny.

Nazwisk osób zamordowanych i osób, które mi opowiadały o tym, nie pamiętam.

Słyszałem, że w ośrodku jakiś czas przebywało dowództwo odcinka AK.

5 sierpnia przybyło na plebanię gestapo. Był to liczny oddział.

Skąd przybyli, nie wiem. Formacji nie rozróżniam, lecz jeden z przybyłych oficerów powiedział mi, iż przybyło gestapo.

Wszyscy byli w mundurach, zauważyłem, iż mieli trupie główki na czapkach i klapach mundurów. Innych szczegółów umundurowania nie zauważyłem.

Oddział gestapo zagospodarował się na plebanii. 5 sierpnia, po przybyciu gestapo, zabroniono mi chodzenia do kościoła i w ten sposób nie mogłem już od grup przyprowadzanych otrzymywać wiadomości o przebiegu wypadków na Woli. 7 sierpnia zajęli cały parter, wyrzucając mnie z mego mieszkania na pierwszym piętrze. Gestapowcy przeprowadzili rewizję w moim mieszkaniu, szczególnie interesując się papierami. Byłem od tej chwili strzeżony.

Naprzeciwko plebanii, przy Sokołowskiej 5, gdzie przed powstaniem trzymano jeńców radzieckich, od 2 sierpnia trzymano grupy mężczyzn przyprowadzone z miasta lub wyprowadzone z kościoła. Częściowo używano tych mężczyzn do robót przy rozbieraniu barykad. Od 3 sierpnia część tych mężczyzn wyprowadzano grupami i ślad po nich ginął.

Tak wyprowadzono 3 czy 4 sierpnia grupę, w której byli Trojanowski – urzędnik firmy Lilpopa, Dąbrowski Antoni – właściciel fabryki metalowej, mieszkaniec ul. Syreny 5. Po wyprowadzeniu tych osób rodziny na próżno ich poszukiwały.

Do chwili przybycia gestapo ludnością cywilną dysponowała żandarmeria, przy czym komenda była albo na plebanii, albo w domu przy Wolskiej 82. Od chwili przybycia gestapo na plebanię, stąd wychodziły rozkazy co do ludności cywilnej; są to zresztą tylko moje spostrzeżenia.

Od 5 sierpnia przypływ grup ludności znacznie się powiększył, były dni, iż kościół był zatłoczony, mieścił do pięciu tysięcy osób. Równocześnie były częste transporty do obozu przejściowego w Pruszkowie.

W czasie mego pobytu na plebanii gestapo nie przeprowadzało badań zatrzymanych powstańców. Już po wojnie opowiadał mi artysta malarz Tadeusz Gronowski (zam. ul. Okólnik 9, dawna Biblioteka Krasińskich w Warszawie), iż był badany i pobity w czasie badania przez gestapo na plebanii w kilka tygodni po moim wyjściu z Warszawy.

Nazwisk gestapowców (przebywających na plebanii) nie znam. Razem ze mną był na plebanii dr Rafa Stefan (obecnie zam. ul. św. Wojciecha, przy ul. Syreny), może on zna nazwiska tych gestapowców. Razem ze mną przebywali na plebanii: ks. Kulesza Stanisław, Mączka Stanisław i Ciesiałkiewicz Roman.

6 sierpnia gestapowcy zabrali tych trzech księży i organistę Kozaka Tadeusza(obecnie organistę przy kościele Wszystkich Świętych na placu Grzybowskim). Kozak opowiadał mi, iż wzięto ich do domu przy Sokołowskiej 5, skąd księży zabrano samochodem. Po wojnie kobieta, której nazwiska nie znam, opowiadała mi, że widziała, jak wszystkich trzech księży z mojej parafii Niemcy zastrzelili przy ulicy Moczydło.

Mnie w tym czasie przeniesiono do pokoju na górę, mówiąc, iż zostaję jako zakładnik. Po chwili zgłosił się do mnie gestapowiec, zabrał mnie i dziesięciu innych mężczyzn wyprowadzonych z kościoła, mówiąc iż wobec tego, że ktoś strzelił z dzwonnicy kościoła do żołnierza niemieckiego, zostaniemy rozstrzelani. Sprawa się wyjaśniła, strzału nie było. Zwolniono mnie.

Zachorowałem na dyzenterię i 9 sierpnia pozwolono mi, jako choremu, przejść do kościoła. Następnego dnia z transportem chorych przewieziono mnie do obozu przejściowego w Pruszkowie.

9 sierpnia, po przybyciu do kościoła, zobaczyłem, iż było tam około pięć tysięcy osób. Byli to ludzie z ulic Elektoralnej, Chłodnej, Leszna i innych, przebywał wtedy w kościele ksiądz Jachimowski, kapelan, o którym także ślad zaginął.

W prezbiterium leżały położnice, było kilka niemowląt, chorzy leżeli na posadzce. Dr Rawa, przypadkowo przebywający w kościele, nie mając środków sanitarnych i lekarstw, niewiele mógł poradzić. Ludności nie wypuszczano z kościoła dla załatwienia potrzeb naturalnych.

Dane powyższe podaję z pamięci, nie robiłem żadnych notatek.

Na tym protokół zakończono i odczytano.