FRANCISZKA DRAC

Warszawa, 7 grudnia 1949 r. Mgr Irena Skonieczna, działając jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchała niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Franciszka Drac
Data i miejsce urodzenia 8 października 1912 r., Warszawa
Imiona rodziców Józef i Stanisława z d. Olszewska
Zawód ojca felczer
Przynależność państwowa i narodowa polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie średnie
Zawód urzędniczka
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Krakowskie Przedmieście 62 m. 23
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu przy ul. Krakowskie Przedmieście 62. Koło 10 sierpnia 1944 roku teren ten zajęli Niemcy. W przytułku dla starców był urządzony prowizoryczny szpital tak dla rannych powstańców, jak i dla ludności cywilnej. Niemcy początkowo byli zupełnie dobrze ustosunkowani do ludności mieszkającej w przytułku. Przypuszczalnie nie orientowali się nawet, że między starcami leżą ranni. W korytarzach suteren mieszkało wiele osób wysiedlanych z okolicznych domów. Niemcy często brali ludność cywilną do różnych robót: mężczyzn do kopania dołów, budowania barykad, kobiety do noszenia rannych.

21 sierpnia około 5.00 rano przyszedł oddział SS, nie umiem określić ich liczby, przysłany na ten teren, gdyż nie byli to Niemcy – Wehrmacht – którzy zajmowali ten teren. Zaczęli wyciągać mężczyzn przebywających w naszym domu i grupować ich na korytarzu sutereny, obok figury Matki Boskiej. Pokój, w którym mieszkałam wraz z matką Stanisławą i siostrami Janiną i Stanisławą, znajdował się na końcu korytarza właśnie przy figurze. Przez zamknięte drzwi słyszałam, jak jedna z sióstr szarytek wywoływała niektórych mężczyzn z grupy stojącej pod figurą. Niemcy nie stawiali żadnego sprzeciwu. W ten sposób grupa mężczyzn zmniejszyła się do około 14 osób. Zostali oni wyprowadzeni przez kaplicę na Krakowskie Przedmieście. Przy kaplicy słyszeliśmy strzały.

Potem dowiedziałam się od niejakiej Eugenii Kujawy, która pracowała przy Niemcach w charakterze tłumaczki, że wyprowadzeni mężczyźni zostali rozstrzelani. Pamiętam nawet jej słowa, które podaję: „ – Ojciec pani musiał być rozstrzelany, bo bandyci z waszego dachu strzelali do Niemców”. Tego dnia, 21 sierpnia, zostałam wezwana do leżącego rannego w kolano, Henryka Dudy (gdzie mieszka, nie wiem), który mi powiedział, że wie o tym, iż ojciec mój zginął z ręki Piotrowicza i, że jeżeli on przeżyje, to sam zajmie się tą sprawą, a jeżeli nie, to żebym się zgłosiła do niejakiego kap[itana] Niedźwiedzkiego z elektrowni.

Około 30 września Niemcy wysiedlili całą ludność z naszego domu. Chorych przewieźli furmankami do Szpitala Wolskiego, a zdrowych do kościoła na Woli, skąd następnie do obozu w Pruszkowie. Ja wraz z transportem chorych wyjechałam z Warszawy do Grodziska, po drodze w szpitalach zostawiając chorych.

Na tym protokół zakończono i podpisano.