ANNA MROWIEC

Warszawa, 22 listopada 1949 r. Mgr Irena Skonieczna, działając jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchała niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Anna Mrowiec z d. Kukulska
Data i miejsce urodzenia 2 sierpnia 1900 r., Konin
Imiona rodziców Władysław i Seweryna z d. Węclewska
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie średnie
Zawód przy mężu
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Śniegockiej 10 m. 18
Karalność niekarana

We wrześniu 1944 roku, daty zupełnie nie pamiętam, w okresie, kiedy przyszła na lewy brzeg Wisły pomoc z Pragi, w ucieczce przed zbliżającymi się oddziałami niemieckimi z ul. Cecylii Śniegockiej dostałam się na ul. Zagórną, do „Farbiarni” przy Idźkowskiego. Po może jednej czy dwóch dobach Niemcy zajęli ten teren. Zaczęli wrzucać granaty do piwnic domów. Ludność zaczęła wychodzić. Z piwnicy, w której się znajdowałam, pierwsze wychodziło jakieś młode małżeństwo. Ja szłam za nimi, nagle zobaczyłam, że ludzie ci są zabici.

Czy jakaś zabłąkana kula ich trafiła, czy specjalnie do nich strzelano, nie wiem.

Na ulicy trwała cały czas strzelanina. Jednak ja nie zauważyłam tego, by Niemcy strzelali specjalnie do wychodzącej ludności. Na ulicy leżało wiele ciał zabitych, mogły jednak być to ciała zabitych w trakcie działań powstańczych. Pod ciągłym ostrzałem przebiegłam do szkoły przy ul. Zagórnej, numeru nie pamiętam, gdzie podobno znajdowało się dowództwo niemieckie. W piwnicy leżeli ranni Polacy bez żadnej opieki lekarskiej, prócz paru sanitariuszy. Tu przebywałam około dwa dni.

W tym okresie widziałam, jak Niemcy ze zgromadzonego tłumu ludności cywilnej wybierali mężczyzn, przeważnie młodych, i ustawiali ich pod pustą ścianą. Odbierali tym mężczyznom dowody, rozbierali ich z płaszczy i kapeluszy. Następnie resztę ludności sprowadzono na dół do piwnicy. Z mężczyzn zgromadzonych pod ścianą wyprowadzali gdzieś po kilku na zewnątrz szkoły. Spytałam siostry sanitarnej, gdzie wyprowadzają tych ludzi? Powiedziała mi, że na rozstrzał. Po paru minutach usłyszałam pojedyncze strzały. Jednak zwłok tych ludzi później już nie widziałam. W ten sposób wyprowadzili Niemcy w nieznanym kierunku około 40 – 50 mężczyzn.

Tego samego dnia zdrowa ludność cywilna została wywieziona, przypuszczalnie do obozu w Pruszkowie. Ja zostałam jako pomoc sanitarna w szpitalu. Po dwóch dniach, kiedy dowiedziałam się, że mój mąż, używany przez Niemców jak i inni mężczyźni do robót, został raniony i przeprowadzony do szpitala w „Citroence”, ja także tam przeszłam. Na Zagórnej zostali w piwnicy nadal ranni, około 50, którzy w tych strasznych warunkach umierali masowo, oraz mężczyźni zakładnicy. Po kilku dniach do „Citroenki” przyszli Niemcy i rozkazali opuścić szpital wszystkim zdrowym i lżej rannym.

Poprowadzili nas Górnośląską, Parkiem Ujazdowskim do al. Szucha, następnie na plac Narutowicza, gdzie przespaliśmy jedną noc. Tu oddzielili mężczyzn od kobiet. Przeprowadzili nas na Dworzec Zachodni i przewieźli do Pruszkowa. Ciężko ranni zostali przewiezieni później, ale dokładnie gdzie, to nie wiem.

Nie umiem podać żadnych nazwisk, gdyż nie pamiętam. Spotykam jednak nieraz jedną z pań, która leżała ciężko ranna w „Citroence”, miała amputowaną rękę. Mieszka na ul. Idźkowskiego, a nazywa się – zdaje mi się – Różycka.

Na tym protokół zakończono i odczytano.