TADEUSZ GÓRALCZYK

Dnia 22 marca 1949 r. w Warszawie. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Norbert Szuman, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o obowiązku mówienia prawdy świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Tadeusz Góralczyk
Data i miejsce urodzenia 31 marca 1914 r. w Warszawie
Imiona rodziców Władysław i Franciszka z Kosmalów
Zawód ojca robotnik
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie szkoła zawodowa
Zawód blacharz
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Belgijska 11 m. 27
Karalność niekarany

Latem 1943 roku zacząłem pracować jako blacharz w żandarmerii niemieckiej powiatowej, mieszczącej się przy ul. Dworkowej 3 i 5 oraz al. Na Skarpie 1. Na domu przy Dworkowej 3 był szyld z napisem „Żandarmeria – Unterkunft”. W czasie, kiedy tam pracowałem, było przy ul. Dworkowej i [w] domach żandarmerii około 50 żandarmów, a w domach tych mieściła się komenda żandarmerii powiatowej, która poza oddziałem przy ul. Dworkowej miała swoje posterunki w powiecie warszawskim – m.in. w Jabłonnie, Mińsku Maz., Sokołowie, Otwocku i innych miejscowościach całego powiatu warszawskiego.

Na Dworkowej mieściły się głównie mieszkania żandarmów, było tam małe biuro, gdzie pracowało tylko dwu żandarmów. Wiem, że u zarządzającego tymi domami żandarma Bumnstadta pracowała Polka Maria Szymańska, mieszkająca obecnie przy ul. Dworkowej 3. Większość żandarmów urzędowała przy al. Szucha, w domu, gdzie mieści się obecnie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Przypominam sobie, że żandarmi ci mieli na czapkach i wyłogach przy kołnierzu pomarańczowe naszywki, podobne były też na rękawach.

Mniej więcej na początku 1944 zmienił się dowódca żandarmerii przy ul. Dworkowej (nazwiska poprzedniego nie znałem) – został nim Obertleuntnant Göde – wysoki, rudy, mniej więcej 50-letni mężczyzna. Oprócz niego był na Dworkowej oficer niemiecki, o ile wiem SS-man w randze Hauptmanna, nazwiskiem Bischer. Mówiono, że był sędzią czy prokuratorem. Bischer mieszkał przy ul. Willowej, miał opinię człowieka bardzo surowego. Był średniego wzrostu, szczupły, pociągły na twarzy, miał wtedy około 35 lat. Z innych oficerów przypominam sobie Hauptmanna Lipchera, Austriaka, średniego wzrostu, rudy, dość tęgi – jemu właśnie podlegały wszystkie posterunki żandarmerii w powiecie oraz posterunki polskiej policji granatowej w powiecie warszawskim. Göde i Lipscher byli na Dworkowej do września 1944, Bischer wyjechał z Warszawy na początku powstania.

Poza tym mieszkali na Dworkowej, a urzędowali na Szucha, następujący oficerowie: Jacker, Ruippert, Litzenhammer i podoficerowie, z których pamiętam nazwisko Peidl (Austriak).

Moimi zwierzchnikami w warsztatach byli podoficerowie Rosner i Nussler (obaj zginęli w czasie powstania).

W tej chwili przypomniałem sobie jeszcze jedno nazwisko oficera z ul. Dworkowej, był to Oberleutnant Peck, wysoki, szczupły, miał chyba ponad 40 lat. Przypominam sobie, że miał na karku dużą szramę. W początku powstania został w czasie jakiegoś wypadku ciężko ranny w rękę, skutkiem czego wywieziono go z Warszawy.

Na jakieś dwa tygodnie przed powstaniem na ul. Dworkową ściągnęły posterunki powiatowe żandarmerii zza Wisły, przed samym zaś powstaniem doszedł oddział mniej więcej 50 żandarmów zmotoryzowanych – byli oni uzbrojeni m. in. w granatniki – oraz około 40 własowców. W sumie było więc na Dworkowej przed samym powstaniem 200 – 250 żandarmów i własowców. Całością dowodził nadal – także i w czasie powstania – Obertleutnant Göde.

Pracowałem na ul. Dworkowej w godz. 8 – 16, mieszkałem zaś na Belgijskiej 11.

Wybuch powstania zastał mnie na ul. Dworkowej. Wkrótce, jeszcze 1 sierpnia, przyszła do mnie żona z małym dzieckiem. Niemcy przez noc z 1 na 2 sierpnia zatrzymali mnie z żoną na Dworkowej, 2 sierpnia puścili nas jednak do domu, twierdząc, że o powstaniu byli poinformowani, że wkrótce zostanie zgniecione, i że mam zaraz na drugi dzień przyjść normalnie do pracy.

Doszedłem do siebie do domu na Belgijską. Ulica ta stanowiła pierwszą linię, skąd powstańcy ostrzeliwali ul. Dworkową. Stan ten trwał do 3 sierpnia.

3 sierpnia mniej więcej o godzinie piętnastej usłyszałem narastającą strzelaninę, zbliżającą się od pierwszych numerów Belgijskiej, od strony ul. Corazziego.

Wybiegłem na klatkę schodową. W pewnej chwili usłyszałem krzyki po niemiecku – raus – i po polsku „wychodźcie wszyscy, dom się pali, wychodzić na ulicę!” Zszedłem z żoną i trojgiem dzieci do bramy. Zauważyłem w bramie trzech własowców i żandarma z ul. Dworkowej nazwiskiem Pusch (?) strzelających do osób wychodzących do bramy, gdzie już leżało kilka ciał mieszkańców naszego domu. Dom palił się od sklepów. W bramie zacząłem wołać do Puscha (który, będąc volksdeutschem, mówił po polsku): – Pusch, co robicie! Kobiety zaczęły go prosić, by nie strzelać do mieszkańców, ja tłumaczyłem, że tu powstańców nie ma. Pusch wypędził własowców na ulicę, którą właśnie minął czołg jadący w stronę ul. Puławskiej.

Pusch kazał kobietom uciekać, a mnie z żoną i dziećmi wyprowadził na ulicę. Domy na Belgijskiej po obu stronach jezdni płonęły, przed naszym domem leżało kilkanaście zwłok.

Pusch doprowadził mnie do rogu ul. Belgijskiej i Puławskiej. Stał tam w otoczeniu oficerów z Dworkowej Obertleutnant Göde. Puławską w stronę Boryszewskiej jechał czołg ostrzeliwujący dalsze domy, wokół czołgu szli żandarmi i własowcy.

Oficerowie – żandarmi – poznali mnie jako swego blacharza i kazali doprowadzić mnie z żoną i dziećmi na Dworkową. Była tam już grupa około 50 Polaków – mężczyzn, kobiet i dzieci.

Żandarmi ulokowali nas w piwnicy na ul. Dworkowej pod numerem 3.

Zatrudniono nas przy różnych pracach – kopanie rowów strzeleckich, noszenie piasku, przebijanie połączeń między domami. Kobiety pracowały w kuchni.

Po paru dniach mego pobytu, kiedy pracowałem przy wyładowywaniu amunicji z samochodów na Dworkowej, zauważyłem, że Niemcy wyprowadzają ludność cywilną z domów przy Puławskiej 49 i 51, kierując ją ul. Dworkową w stronę Belwederskiej. Osób tych było, na oko sądząc, kilkadziesiąt. W chwili, kiedy ostatni ludzie schodzili po schodkach, żandarm, volksdeutsch Malicki (znałem go z ul. Dworkowej) strzelił w tłum schodzący schodkami. Dołączył się do niego inny żandarm Gajdus, strzelając z pm-u. Wkrótce zaczęli strzelać i inni żandarmi, powodując masakrę wśród ludzi z Puławskiej 49 i 51.

Na drugi dzień Malicki dobijał rannych w masakrze z poprzedniego dnia, ograbiał także zwłoki z kosztowności.

Widziałem, że żandarmi z Dworkowej na początku powstania chodzili na podobne wypady jak na Belgijską. Wiem, że to oni i własowcy z Dworkowej spowodowali masakrę na Olesińskiej.

Potem, po wypaleniu otoczenia, żandarmi na Dworkowej ograniczyli się raczej do obrony – przynajmniej tak było w czasie białego dnia. Co się działo w nocy, nie wiem, bo zamykano nas w piwnicy.

Z początkiem września 1944 zaszła na Dworkowej zmiana. Wszyscy żandarmi, których znałem jeszcze sprzed powstania, łącznie z dowódcami, wyjechali za Warszawę, podobno na posterunki w powiecie. Własowcy zostali wycofani z Dworkowej jeszcze pod koniec sierpnia.

Na miejsce żandarmerii powiatowej przybył na Dworkową oddział, mniej więcej 80-osobowy, Schutzpolizei z Berlina. Dowódcą ich był Leutnant nieznanego mi nazwiska. Jak się orientuję, to ten oddział ograniczył się tylko do obrony.

Stan ten trwał aż do kapitulacji Mokotowa. O ile się nie mylę, to właśnie w tym dniu odbyła się na Dworkowej, na wprost al. Na Skarpie, nowa egzekucja. Powiadomiony przez dozorczynię domu Puławska 49, Annę Ażgin, że na Dworkowej rozstrzeliwują Polaków, poszedłem do bramy domu przy ul. Dworkowej 7. Stamtąd zauważyłem, że pod drutami kolczastymi po drugiej stronie Dworkowej stoi z rękami uniesionymi do góry większa grupa mężczyzn, a pod ścianą domu Dworkowa 5 klęczy grupa kobiet, twarzą do ściany, z rękoma podniesionymi do góry.

Po rewizji, kiedy wszystkie papiery rewidowanych wyrzucono na ulicę, członkowie Schutzpolizei z Dworkowej rozstrzelali wszystkich mężczyzn. Kobiety po paru godzinach odprowadzono na Puławską.

Tego samego jeszcze dnia Niemcy kazali nam rozstrzelanych zakopać w dole koło sadzawki przy ul. Dworkowej.

Ile zwłok było, nie wiem.

Na drugi dzień widziałem, jak jeden z członków Schutzpolizei rozstrzelał na Dworkowej trzech mężczyzn. Razem z tymi trzema mężczyznami były cztery kobiety, które Niemcy gdzieś odprowadzili. Grupa tych siedmiu osób wyglądała tak, jakby wyszli z kanałów.

Nazajutrz, tj. 28 września, Niemcy wypuścili mnie z dwojgiem dzieci i innymi Polakami pracującymi u Niemców w stronę Piaseczna. Na Dworkowej 3 został jeszcze dozorca Szymański, na al. Na Skarpie 1 dozorca Jakubowski i inni, których nazwisk nie znam.

Dodaję jeszcze, że w Piasecznie spotkałem w październiku 1944 roku Hauptmanna Lipschera – żandarma z ul. Dworkowej – i innych żandarmów znanych mi, którzy tworzyli posterunek żandarmerii w Piasecznie. Po odnalezieniu żony w Pruszkowie przebywałem tam aż do oswobodzenia. Był tam też Lipscher z żandarmami, w przeddzień zajęcia Pruszkowa uciekli dopiero na zachód.

Na tym protokół zakończono i odczytano.