JÓZEF WOJSZKO

Plutonowy podchorąży Józef Wojszko; 6 Batalion Czołgów.

Aresztowany 17 września 1939 r. w Kostopolu, w transporcie kolejowym wojskowym.

W drodze z Kostopola do Szepietówki wydarzył się następujący fakt: na eskortowanych bezbronnych (ok. dwa tysiące) ludzi wypadła bojówka sowiecka na samochodach, strzelając z kilkunastu zaledwie kroków do ludzi [stojących] z podniesionymi rękami, kładąc na miejscu trupem kilkunastu oficerów i policjantów.

Miesiąc siedziałem w obozie jeńców w Kozielszczyźnie, woj. połtawskim. Warunki bytowania były straszne, spaliśmy bez okryć na gołej ziemi, w pomieszczeniach, gdzie spać można było tylko na zmiany z braku miejsca. Żadnej pomocy sanitarnej [nie było].

W drodze do tego obozu miał miejsce rabunek kosztowności i zegarków przez milicjantów i NKWD.

Siedem miesięcy przesiedziałem w obozie w Krzywym Rogu, stacja Wieczernyj Kut, kopalnia Frunze. Było nas 250. Przymuszali nas do prac w kopalni rudy, opornych wsadzali do karceru, bez okryć. Bardzo często urządzali propolskie [antypolskie?] i antyreligijne wiece.

20 maja 1940 r. załadowano nas do wagonów towarowych (15 t) po 40 ludzi. Wagony były zakratowane, miały po kilka desek zamiast prycz, zaopatrzone były w ustępy, do których załatwić się było niepodobieństwem, toteż w wagonie panował zaduch i smród z kału i moczu.

Wyżywienie nasze stanowił chleb (400 g na osobę), kawałek słonej ryby i raz na kilka dni po litrze wody, toteż z pragnienia i wycieńczenia stłoczeni ludzie tracili przytomność. O podejściu do krat okiennych nie było mowy, ponieważ konwojent bez uprzedzenia wpychał bagnet pomiędzy kraty. Podczas tej podróży były kilkakrotnie rewizje, celem których było odebranie łyżek, widelców i naczyń do jedzenia.

6 czerwca 1940 r. zostaliśmy dostawieni do obozu w odległości 122 km na północ od Kotłasu, w Komi ASRR. Obóz ten był obsługiwany przez przestępców, więźniów, którzy się odnosili [do nas] jak do równych sobie zbrodniarzy. W zapluskwionych barakach byli stłoczeni ludzie śpiący ciasno na gołych deskach. Obóz ten nosił miano 11. kolumny w piątym oddziale do budowy kolei żelaznej.

Ażeby zmusić do pracy, dawano 200 g chleba i wodnistą zupę dwa razy dziennie. Opieka lekarska była zorganizowana bardzo słabo i ludzie opuchnięci, chorujący na cyngę, szkorbut i czerwonkę w 70 proc. byli uznawani za zdrowych i pędzeni pod bagnetem do prac ziemnych przy normach ponad siły zdrowych ludzi. Opornych wsadzano do zimnych, nieopalanych karcerów (ciemnie) w zimie, nagich. Po kilku takich kuracjach ludzie zapadali na zdrowiu.

W styczniu tego roku przyjechał z Moskwy przedstawiciel rządu sowieckiego, żeby sprawdzić, jak się powodzi jeńcom i [w odpowiedzi] na zarzuty stawiane przez nas co do strasznych warunków bytu, zabronił nam mówić o tym, powiedział, że będzie nam jeszcze gorzej.

W styczniu w tymże roku miał miejsce fakt zabicia przez zerwane lory 14 osób narodowości polskiej i ciężkiego poranienia dwóch. Ludzie ci, chorzy na cyngę i szkorbut, opuchnięci, z ranami na ciele, pędzeni byli do pracy przy ziemi w porwanych ubraniach i obuwiu z opon samochodowych. Na wlokących się, wyczerpanych ludzi powracających z pracy wpadły lory naładowane szynami.

Oto nazwiska niektórych: st. sierżant Komorowski (Korpus Ochrony Pogranicza), kapral nadterminowy [?] Józef Cwelina (pilot), Mendocha, Śliwa, Krasowski (Bydgoszcz). Dwaj ciężko ranni, którzy do dziś nie odzyskali pełnej władzy członków: Rapaport i Pasternak (Lwów).

W odległości dwóch kilometrów od obozu, w posiołku Nianda, zostało osiedlonych 120 rodzin polskich z Łucka. Ojcowie całymi miesiącami nie byli w domu, ponieważ wysyłano ich na ciężkie roboty. Do pracy przy wyrębie lasu zmuszano kobiety i nieletnie dzieci, które nie mogły w żaden sposób podołać normom. Wśród tych ludzi panowała wielka śmiertelność powodowana brakiem produktów. Między innymi zmarli były wojskowy Anusiewicz [i] jego żona, a nieletnie dzieci na skutek odmowy [pracy] z powodu choroby [zostały] osadzone w obozie dla przestępców.

20 czerwca [sic!] na skutek umowy rządów polskiego i sowieckiego zastaliśmy zwolnieni i dostawieni do obozu do Talicy. Droga powrotna odbywała się w takich samych wagonach po 42 ludzi. Dostawaliśmy po 200 g chleba, po kawałku ryby raz na trzy dni, bez wody. Woda była wydawana w bardzo małej ilości, tak że po przyjeździe do woj. Iwanowo wycieńczeni z trudem mogliśmy chodzić. Wycieńczonych i głodnych NKWD szczuło psami i kłuło bagnetami, omdlałych zostawiało bez opieki, po uprzednim poszczuciu psami i biciu kolbami. Z wielkim sadyzmem szczuto i rwano odzież starszych wiekiem, z aluzjami do 1920 r.