LUCJAN TOMCZYK

1. Dane osobiste:

Plutonowy Lucjan Tomczyk, 40 lat, ślusarz mechanik, żonaty.

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

Rozbrojony zostałem pod Tarnopolem, we wsi Olejowo, 19 września 1939 r.

3. Nazwa obozu:

W niewoli przebywałem w miejscowości Brody na zamku, pracowałem na szosie odległej o 18 km od Brodów. Na pracę wozili nas maszynami, ładowali nas po 30 i 35, tak że nawet stać nie można było. Z powrotem po pracy, zmęczonych, głodnych i zmarzniętych, pędzili nas pieszo i przychodziliśmy do obozu o godz. 23.00 na wypoczynek, który odbywał się na ziemi, bez posłania i przykrycia. Za przykrycie i posłanie służyły mi moje własne rzeczy.

W obozie znajdowało się nas 1,2 tys. jeńców. W Brodach przebywałem do 30 października 1940 r., po czym wyjechałem do Filipowicz na tereny sowieckie do budowy mostu betonowego. Tam były zupełnie złe warunki, mieszkaliśmy w namiotach na wysokiej górze. Przy 40 stopniach [mrozu] brak było wody, opału i dowozu chleba, tak że po trzy dni nie otrzymywaliśmy go, a kiedy jednego wieczoru wyszliśmy z namiotów wołać chleba, to nas nasycili kulami z karabinów. 10 stycznia 1941 r. wyjechałem do Wójtowców, również na teren sowiecki. Pomieszkanie nasze odziedziczyliśmy po trzodzie chlewnej. W baraku smród, mróz i głód. Do kuchni musieliśmy chodzić do 500 m, tak że po otrzymaniu tej rzadkiej zupki do baraku donosiło się tylko trochę na dnie menażki, bo resztę wiatr wszystko wydmuchał. Kiedy rano się przebudziłem, myślałem, że śpię na polu, bo cały byłem przykryty śniegiem, a nie miałem ciepłego ubrania – buty podarte, bielizna letnia, bo ciepłą wydano mi dopiero przy końcu marca. Koca żadnego nie miałem, tylko jedno prześcieradło. Na roboty wywozili nas pociągiem 12 km od obozu, [żeby] odrzucać śnieg z toru, a z powrotem pędzili nas pieszo. Kiedy czułem się przeziębiony i zgłosiłem się do lekarza, to jeszcze mnie uznano za odkazczika. Dopiero, gdy już cały spuchłem, odesłano mnie do szpitala (Wójtowce) i tam leżałem cztery miesiące na nerki.

Ostatnią wiadomość od rodziny miałem 15 października 1940 r. Po wybuchu wojny niemiecko- sowieckiej znajdowałem się w obozie w Wołoczyskach, po czym wyjechałem transportem, w którym było nas ponad trzy tysiące jeńców, do Starobielska. W wagonie załadowało [się] nas po 70. Okna były pozamykane, tak że nie mieliśmy nawet powietrza. Na 70 jeńców dawano nam cztery bochenki chleba i wiadro wody dziennie i tak nas odżywiali przez cały czas podróży, aż do przybycia do Starobielska. Tam karmili nas przeważnie drobnymi rybkami i raz dziennie dawali troszkę zupki rybnej i 400 g chleba takiego jak glina.

Zwolniony zostałem na podstawie amnestii – porozumienia pomiędzy rządem polskim a sowieckim 31 lipca 1941 r.

Po przyjeździe pana płk. Wiśniowskiego do Starobielska zaczęła się organizacja Wojska Polskiego, po czym wyjechałem do Tockoje, do armii polskiej 2 sierpnia 19[41] r.

Miejsce postoju, 1 marca 1943 r.