JAN TRĘBIŃSKI

Strzelec Jan Trębiński, 47 lat, rolnik, żonaty.

Po objęciu władzy przez Sowietów 25 listopada 1939 r. wypędzono mnie z rodziną z własnego domu z osady Jazłowieckiej, pow. rówieński, pozwalając wziąć ze sobą, co tylko uniesiemy. Następnie umieszczono mnie we wsi Buhryń w naznaczonym domu, gdzie mieszkałem pod nadzorem milicji.

10 lutego 1940 r. wywieziono mnie sańmi z rodziną do stacji Ożenin. Tego dnia zwożono również rodziny osadników i razem ładowano nas do wagonów towarowych. W jednym wagonie umieszczano ok. 80 osób. Wagony były słabo ogrzewane. Na 32 godziny dawali na wagon wiadro wody i węgla. Na stacji Ożenin staliśmy w zamkniętych wagonach przez dwa dni. 13 lutego o 8.00 rano nastąpił wyjazd.

Podróż do stacji kolejowej Wołogda trwała 15 dni. W tym czasie nie wypuszczano nikogo, tak że potrzeby higieniczne załatwiano w wagonie. Podczas półgodzinnego postoju w Szepietówce chodził lekarz i pytał, kto jest chory. Dużo się zgłosiło, lecz pomocy nie udzielono. Do pożywienia dawali tylko pół wiadra zupy na 70 osób. W Wołogdzie załadowano nas na sanie, którymi przy 40-stopniowym mrozie wieziono nas sześć dni. Zawieziono nas do posiołka rejonu Szujsk. W posiołku umieszczono 370 rodzin w starych, walących się budynkach. W następnym dniu po przyjeździe wypędzili nas do pracy przy ścinaniu drzewa w lesie. W tym to dniu odmroziłem ręce i nogi. Żywiliśmy się w stołówce, lecz żywność była bardzo słaba, chleba można było nabyć na pracującego 700 g, a na niepracującego w ogóle nie dawali. Do pracy pędzili dzień w dzień, także w święta nie dozwolili odpoczywać. W lesie trzeba było wykonać normy, których nie było się w stanie wyrobić.

Dziesięć procent wynagrodzenia potrącano na NKWD. Funkcjonariusze NKWD odnosili się karygodnie, stale napędzali do pracy, a przy śledztwie, jakie nastąpiło, bito nas i nazywano „polskimi psami”. Na śledztwie byłem dwa razy.

Opieka lekarska była bardzo słaba. Do pracy pędzono czy deszcz, czy śnieg, toteż dużo ludzi zmarło z głodu i przeziębienia. Zmarło ok. stu osób, lecz nazwisk nie pamiętam.

10 września 1941 r. otrzymaliśmy udostowierienija. Od tego czasu warunki się poprawiły. W grudniu 1941 r. wywieźli nas do bucharskiej obłasti do Uzbekistanu. W Bucharze byliśmy trzy tygodnie bez dachu nad głową, a Rosjanie się śmiali i mówili: „Niech władze polskie wami się zaopiekują”. 10 lutego 1942 r. wstąpiłem do Wojska Polskiego.