JÓZEF HOFFMANN

Żabikowo, dnia 28 maja 1945 r. Sędzia okręgowy śledczy w Poznaniu J. Rzędowski, w obecności protokolanta B. Tomaszewskiego, dokonał przesłuchania świadka Józefa Hoffmanna, w sprawie mordów popełnianych przez Niemców na obywatelach polskich, który – po uprzedzeniu o odpowiedzialności za fałszywe zeznania – oświadczył, co następuje:

Imię i nazwisko Józef Hoffmann

Miejsce zamieszkania Dębiec, ul. Brzozowa 14

29 listopada 1945 r. [sic!] zostałem przez gestapo zabrany z domu i po przesłuchaniu przewieziony następnego dnia do obozu w Żabikowie, gdzie osadzono mnie początkowo w celi przejściowej, w której przebywałem wraz z ośmioma towarzyszami przez dwa dni. Byliśmy podejrzani o działalność polityczną, a ponieważ nic nam nie dowiedziono, więc z celi przejściowej przeniesiono nas do baraku G, w którym przebywałem aż do wywiezienia nas do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, tj. do 21 stycznia 1945 r.

W baraku G przebywało 85 osób. Początkowo zatrudniony byłem przy noszeniu węgla, po kilku dniach zaś przeniesiono mnie do tzw. Totenkolonne, która miała za zadanie zbieranie zwłok więźniów z terenu obozu, mycie ich, golenie i następnie grzebanie. Mnie zlecono golenie i obmywanie ciał. Zwłoki wkładało się do prowizorycznych trumien, których było dziewięć, a gdy już były zapełnione, odwożono je samochodem ciężarowym do krematorium w Poznaniu przy ul. Śniadeckich, gdzie były spalane. Taki transport do krematorium odchodził prawie co tydzień.

W okresie mego pobytu w Żabikowie do krematorium wywieziono ciała ok. 40 osób, a poza tym z Domu Żołnierza w Poznaniu przewieziono do tegoż krematorium w mojej obecności ok. 12, pośród których były i kobiety. Pod koniec zaprzestano wywozić zwłoki do krematorium, gdyż z powodu zmniejszenia ciśnienia gazu spalanie trwało długo, a zaczęto je grzebać na cmentarzu. Do kopania mogił używano pięciu jeńców sowieckich, których w tym celu nawet lepiej odżywiano. Z opowiadań tych jeńców słyszałem, że miano wykopać dwie wspólne mogiły. W pierwszej pochowano koło 18 zwłok, w tym jednej kobiety, która miała być w ciąży, w drugiej koło 12 osób, w tym też jednej kobiety. Do grzebania tych zwłok i przewożenia byli używani tylko wspomniani jeńcy.

W nocy z 20 na 21 stycznia spalono na stosie ok. 80 zwłok przywiezionych częściowo z więzienia przy ul. Młyńskiej w Poznaniu, z okolicznych mniejszych obozów oraz z naszego obozu w Żabikowie. Tych ostatnich było ok. 15 i były to ciała więźniów ciężko chorych, rozstrzelanych na terenie obozu. Jednocześnie ze stosem podpalono barak, tzw. Abgangzelle tzn. cela odejściowa. Gdy barak ten się już zarwał, wypędzono wszystkich więźniów z obozu w liczbie ok. 700 osób i popędzono nas w kierunku Oranienburga, dokąd przybyliśmy pieszo 4 lutego 1945 r. Po drodze kilku więźniów uciekło, pewną zaś część zastrzelono, zwłaszcza tych, którzy nie mogli już dalej iść.

Jako wyżywienie nasze w obozie w Żabikowie dawano nam głównie gotowane buraki z wodą, marchew oraz 200 g chleba. Praca trwała od 5.00 rano do 16.00 po południu, z jednogodzinną przerwą obiadową. Za spóźnienie do pracy, choćby dziesięciominutowe, oraz opieszałość w pracy, a także chorobę, której lekarz obozowy nie uznał, stosowano dotkliwe kary w postaci bicia i robót karnych, jak kopanie i zasypywanie dołów, noszenie kamieni i piasku oraz rąbanie pieńków.

Więźniowie marli przede wszystkim z wycieńczenia oraz katowania, bo nieraz widywałem zwłoki całkowicie posiniaczone od bicia i poobijane. Szczególnie znęcali się nad więźniami dozorcy, tzw. kapo, rekrutujący się z więźniów niemieckich. Ja osobiście zostałem raz pobity za nie natychmiastowe przybycie do izby chorych.

W Oranienburgu przebywałem do 27 marca 1945 r., toteż stwierdzić mogę przez porównanie, że warunki w Żabikowie były znacznie gorsze niż w obozie koncentracyjnym w Oranienburgu.

Nazwisk poszczególnych gestapowców, którzy znęcali się nad więźniami w Żabikowie, nie znam, jedynie wiem, że kierownikiem obozu był SS-Sturmscharführer Böttcher, który – o ile mi wiadomo – po odstawieniu nas do Oranienburga udał się do Bergen-Belsen, kreis Celle, dokąd wywieziono również nasze wartościowsze rzeczy. Dozorcą, który przeprowadzał apele i w szczególny sposób znęcał się nad więźniami, był Beutler, pochodzący rzekomo z Poznania, z ul. Piaskowej. Był to znany kryminalista za polskich czasów. Wymieniony również odprowadził nas do Oranienburga, gdzie się zaś udał później, tego nie wiem.

Tak zeznałem. Odczytano.