JAN MARKOWSKI

Poznań-Ławica, 27 września 1945 r.

Jan Markowski
Poznań-Ławica
ul. Perzycka 57

Do
Pana Prokuratora
w Poznaniu

Świadek Jan Markowski oświadcza, co następuje:

25 listopada 1944 r. zostałem aresztowany przez władze niemieckie, tzw. gestapowców. Po aresztowaniu zostałem przewieziony do Domu Żołnierza. W śledztwie wymuszano na mnie przyznanie się do spraw politycznych, jak też słuchania radia zagranicznego i informowania swych kolegów, jak daleko znajduje się armia niemiecka na wschodzie. Przy tym wmawiano mi, że ja mówiłem, że jak szybko Niemcy poszli pod Stalingrad, tak jeszcze szybciej cofają się. Wmawiano mi również, że mówiłem, iż żaden żołnierz niemiecki nie powróci z Rosji Sowieckiej, wszyscy tam zginą.

Wmawiano mi też, że przechowuję tajną gazetkę polską i mam wyjawić swoich kolegów jako wspólników. Pytano się, gdzie ukrywa się tajna organizacja. Przy tym przesłuchaniu zabierano mnie kilkakrotnie do ciemnicy i bito do nieprzytomności, żebym się przyznał do zarzucanych spraw. Po trzech dniach pobytu w Domu Żołnierza wywieziono mnie do miejscowości Żabikowo, do łagru.

Po dwóch dniach pobytu w Żabikowie zostałem ponownie przywieziony do Domu Żołnierza w Poznaniu i w dalszym ciągu zmuszano mnie do przyznania się do winy i znęcano się, bito bez litości w bestialski sposób. Ja w dalszym ciągu do winy się nie przyznałem i odwieziono mnie z powrotem do Żabikowa. Tych przesłuchań było kilka. W Żabikowie stosowano wszelkie tortury, rozbierano nas do gołego ciała!

Trzymano nas po dwie i więcej godzin na mrozie. Przy tym była gimnastyka na błocie: padnij – powstań, a który tego prawidłowo nie wykonał, był bity pytami gumowymi. Takie znęcanie się nad nami było prawie codziennie i do tego ciężka praca. W razie niewykonania pracy [więzień] był zamykany do bunkrów i bity. Żona moja odejmowała od ust sobie i dzieciom, posyłała mi paczki, jednakże te paczki były kontrolowane i zabierali co lepsze, a z tego oddawali małą ilość suchego chleba. A głód był nie do przetrzymania.

Gdy Armia Czerwona się zbliżała, w tym czasie były najgorsze warunki życiowe, bo nas, więźniów politycznych, bito i masowo rozstrzeliwano.

Gdy nastała ewakuacja Żabikowa, wpadli do nas w nocy jak bandyci i krzyknęli: „Wychodzić na plac”. Kto nie wyszedł, został zaraz zastrzelony. Przy tym nie pozwolono nam się ubrać w baraku, tylko na placu lagrowym. Gdy staliśmy do trzech godzin na mrozie, nie mogliśmy wytrzymać z powodu lichego odzienia. Później spalono papiery i przybory kancelaryjne, jak również [rzeczy] więźniów. Gestapowcy obstawili nas, więźniów, i transportowali nas do Lubonia na dworzec kolejowy. Przy wejściu za bramę rozpoczęła się strzelanina do moich kolegów. Podaję nazwiska: Franciszek Kołodziejczak, Bąbelek i inni, których nazwiska są mi nieznane. Do wagonu ładowano po 180 ludzi, zamknięto nas i wywieziono do Niemiec. W transporcie nie dawano nam jedzenia i picia przez ok. pięć dni. Z powodu braku powietrza i picia udusiło się wagonie 26 moich kolegów. Brakło paru godzin, a już bylibyśmy wszyscy uduszeni. Pozostałych z nas zostaliśmy [nieczytelne]. Na nasze prośby, wołania o wodę, gestapowcy odpowiedzieli strzelaniem do wagonów! [Jeden] z moich kolegów zrobił mały otwór dla powietrza – został zaraz zastrzelony. Transportowano nas do miejscowości [nieczytelne]. W tej miejscowości przebyłem trzy tygodnie, tam również bito. Później przewieziono mnie do Bergen Belsen, tam również przeżywałem straszne męczarnie, o jakich świat nie słyszał. Później przewieziono mnie do Bremen i tutaj również stosowano wielkie tortury. Z Bremen zostałem przewieziony do Noigame [Neuengamme], tam również to samo stosowano. Z Neuengamme przewieziono mnie do Dachau, z Dachau do Zamspostu [?]. Z Zamspostu [?] wieźli transportem cztery tysiące więźniów, z tego w drodze wymarło z głodu dwa tysiące ludzi!

Gdy wojska angielskie wkroczyły na teren lagru, zostało nas czterystu paru ludzi. Anglicy zorganizowali wielką pomoc żywnościową i lekarską. Do organizacji przyczyniło się również Wojsko Polskie na czele z lekarzami wojskowymi.

Na Anglikach zrobiło wielkie wrażenie, gdy zauważono stosy trupów pomordowanych przez SS. Anglicy nie byli w stanie uratować wszystkich tych czterystu paru ludzi, ponieważ byli bardzo wycieńczeni!

Anglicy przywieźli samochodami Niemców i Niemki, ażeby zobaczyli te swoje bestialskie mordy!

Jan Markowski
ur. 2 czerwca 1898 r.