EMILIAN URBANOWSKI


Kpr. rez. Emilian Urbanowski, ur. 13 marca 1899 r. w Nowosiółkach, pow. Borszczów, woj. tarnopolskie, rolnik.


Do niewoli sowieckiej dostałem się 19 września 1939 r. we Włodzimierzu Wołyńskim. Po rozbrojeniu załadowano nas do pociągu i wywieziono do Szep[i]etówki, do karceru. Było nas tam ok. 12 tys. jeńców. Całymi dniami oficerowie NKWD przebywali wśród nas i wyłapywali oficerów, policjantów i różnych funkcjonariuszy mundurowych, których następnie odseparowywali od nas. W Szep[i]etówce byliśmy sześ dni, nie każdego dnia popadło nam trochę pożywienia. Następnie załadowali pociąg jeńców pod silną eskortą NKWD i wywieźli nas do Nowego Hradu [Nowogrodu] Wołyńskiego, gdzie trzymano nas w obozie przy lichym odżywianiu przez trzy tygodnie. Z tego transportu wydzielono nas ok. 800 ludzi i załadowano znów do pociągu, wywożąc pod opieką NKWD do Karakóbska [Karakub], obłast małyński [doniecki] (rudouprawlenije). Tutaj rozpoczęła się praca na normy. Kto nie wyrobił normy, otrzymywał 300 g chleba i trzy czwarte litra rzadkiej zupy na cały dzień. Z powodu złej pogody trudno było wyrobić normę. W tym obozie warunki mieszkalne były jeszcze możliwe. Stosunek władz NKWD do nas był bardzo ostry i surowy, stale było nam gadane że propała Polsza i jej nie będzie.

Natomiast szerzyli wśród nas propagandę komunistyczną, lecz bez skutku.

22 maja 1940 r. obóz ten został zlikwidowany i załadowany znów do pociągu. Do wagonów wpakowali po 50 ludzi, tak że podczas podróży tylko część mogła spać, a reszta stała z braku miejsca. W czasie podróży ochrona składająca się z NKWD dokuczała nam, jak tylko mogła. Do ustępu z wagonu nie wypuszczali, wszystko musieliśmy załatwiać w wagonie. Po otrzymaniu dziennej racji żywności 300 g chleba lub kilka sucharów i kawałek słonej ryby, odmawiali nam wody do picia, przeprowadzali często rewizje za ostrymi narzędziami i to w nocy, obchodzili wagony i obstukiwali drewnianymi młotkami. Mimo że w wagonie było duszno i parno, zabraniali otwierać okna, na postojach nie wolno nam było rozmawiać w wagonach i inne jeszcze wybryki.

W takim stanie odbyliśmy długą i męczącą podróż na Północ, do Kotłasu. Po wyładowaniu z wagonów zostaliśmy znów załadowani na barki. Podróż była krótka, ale w jeszcze gorszych warunkach. Po wyładowaniu z barek udaliśmy się w podróż jeszcze ok. 150 km. Na całą tę drogę otrzymaliśmy po 300 g chleba, łyżkę cukru i pół litra zupy. Przez cały czas pędzono nas bez litości. Kto padł z wyczerpania, tego biciem i groźbą zastrzelenia zmuszano do dalszego pójścia. Wreszcie po tak ciężkiej i wyczerpującej podróży przybyliśmy na miejsce przeznaczenia. Było to gołe pole, gdzie ok. pięciu tygodni leżeliśmy pod gołym niebem, na mokrej ziemi, gdyż teren był bardzo nisko położony. Otrzymaliśmy stare zniszczone brezenty, coś w rodzaju namiotów, i z tego musieliśmy zbudować nad rzeką obóz pod nazwą Łagpunkt nr 24.

Pracowaliśmy w kamieniołomie, norma była wysoka, trzeba było wyrobić trzy metry sześcienne, aby ją wypełnić. Mimo że pracowaliśmy ok. 14 godzin na dobę, przy tak marnym odżywieniu tylko nieliczni ją wyrabiali. Okolica była bardzo niezdrowa, wielu zapadało na malarię, którą leczyli tylko chininą. Prócz tego panowała tam choroba jak pomór i cynga – choroby te leczono tylko jodyną, innych środków leczniczych do obozu nie dostarczano. Zwolnienie od pracy mógł otrzymać tylko ten, kto miał temperaturę ponad 38 stopni.

Życie w obozie płynęło bez zmian, każdego dnia, bez względu na to, czy niedziela, czy święto wychodziliśmy na robotę. Pobudka była przed godz. 5.00. Zaraz po pobudce śniadanie, składało z rzadkiej zupy i gorzkiej herbaty. Po śniadaniu wymarsz do pracy. O godz. 18.00 powrót z pracy. Pobieranie obiadu, tj. trochę postnej kaszy jaglanej i trzy czwarte litra zupy oraz 400 g chleba.

Wynagrodzenia pieniężnego za pracę nie otrzymywaliśmy. Kto nie wyrobił normy, dostawał jeszcze mniej chleba i był osadzany w areszcie. W dodatku stale nas straszyli, że kto nie będzie wyrabiał normy, podlega sądowi i będzie karany za sabotaż.

Często nas po pracy zapędzano do jednego baraku, gdzie różne przemówienia były robione. Wszystkie pogadanki tylko w jednym kierunku: tylko pracować, pracować i wygłaszali propagandę komunistyczną. Przedstawiali nam, jak tu biedny naród żył w Polsce, a jak sobie dobrze żyje pod władzą sowiecką.

W sierpniu 1941 r. ogłoszono nam, że została podpisana umowa pomiędzy Polską a Rosją i na podstawie tej umowy zostaliśmy zwolnieni z obozu. Zostało nam również wskazane, że na terenie ZSRR tworzy się polska armia.

Po otrzymaniu dokumentów cały obóz udał się do Tockoje, gdzie 25 września 1941 r. zostałem wcielony do pułku.