EUGENIUSZ BOBROW


Plut. Eugeniusz Bobrow, ur. w 1906 r. [żołnierz] zawodowy, 33 Pułk Piechoty w Łomży, żonaty; 2 Oddział Sanitarny.


Po zajęciu części Polski przez wojska sowieckie zaczęły się aresztowania ludności cywilnej i wojskowych. Byłem obecny przy wywożeniu osadników 10 lutego 1940 r. Rano o godz. 5.00 okrążona została cała wieś, oprócz tego każdy dom oddzielnie. Podczas przeprowadzania rewizji w domu i poza domem rodzina stała pod strażą, nie mogli przemówić nawet słowa jedno do drugiego. Po wyznaczeniu pół godziny na załadowanie się na wóz, bez ograniczenia bagażu i żywności, [ludzi] odwieziono pod konwojem na stację, pozostawiając jednego milicjanta do pilnowania pozostałych rzeczy, sprzętu i inwentarza. Przed południem przyszła specjalna komisja w składzie jedna Żydówka, dwóch Żydów i jeden Polak, która opisała szczegółowo majętność pozostawioną przez wywiezionych. Po kilku dniach inwentarz żywy, zboże i kartofle NKWD wywiozło w nieznanym mi kierunku. Po pewnym czasie budynki zostały zasiedlone przez rodziny przywiezione znad tymczasowej granicy rosyjsko- niemieckiej. Jak było dalej, nie wiem, gdyż zostałem aresztowany.

20 maja 1940 r. o godz. 23.00 aresztowano mnie i dostarczono do NKWD w Łomży, gdzie badano mnie pod zarzutem należenia do tajnej organizacji. Początkowo badania odbywały się po kilka godzin bez przerwy – stałe groźby zabójstwa i wyszukiwanie podstępnych pytań wyczerpywały mnie nerwowo. Gdy rezultat badania był niekorzystny, po kilku godzinach przesłuchiwał już inny NKWD-dzista, a badanie jego zupełnie podobne było do poprzedniego. Takie badania trwały do 22 maja 1940 r. do godz. 2.00, po czym odstawiono mnie do więzienia w Łomży, gdzie odebrano mi wszystko, co miałem. Po otrzymaniu kwitancji tylko na obrączkę jako rzecz wartościową, zostałem odprowadzony do celi. Dalsze badania odbywały się przeważnie po nocach.

Po pięciu tygodniach przewieziono mnie do więzienia w Mińsku. Cela była mała, zdolna do pomieszczenia 40 osób. Siedziało 120 ludzi, tak że wszelkie ruchy ciała były ograniczone, a robactwo żarło więźniów. W drugiej połowie stycznia 1941 r. (daty nie pamiętam) wezwano mnie do kancelarii więziennej i odczytano wyrok zaoczny skazujący na osiem lat ciężkich obozów pracy. 4 lutego 1941 r. zostałem wywieziony na daleką północ do przesyłkowego obozu pracy Kożwa, a po kilku tygodniach do obozu Usa.

Obóz, w którym byłem, składał się z namiotów. Prycze były pobudowane nie we wszystkich namiotach jednakowe, w jednych były systemem wagonowym (dwupiętrowe), w innych ogólne. W tych ogólnych z tym było gorzej, że wpędzili ok. 200 więźniów, gdzie warunki higieniczne były okropne, a spać trzeba było w ubraniu, bo w przeciwnym razie złodziejaszki sowieccy skradliby. Takich wypadków była masa.

W obozie tym znajdowali się Polacy, Ukraińcy, Żydzi i Sowieci, większość jednak więźniów stanowili Polacy jako przestępcy polityczni. Poziom umysłowy u większości był niski, przeważnie wieśniacy; stosunki wzajemne i koleżeńskie – łączyli się po kilku i wzajemnie siebie pocieszali i pomagali sobie.

Pracowałem w obozie w charakterze stolarza i specjalnych norm pracy nie miałem. Na przykład brygadier wysyłał mnie do któregoś z namiotów, abym naprawił połamane prycze, drzwi, stoły lub postawił gdzieś ustęp. Jeżeli to wykonałem, liczono mi za 100 proc. robotę i otrzymywałem za to początkowo po dziewięćset, później po siedemset gramów chleba i trzy razy dziennie po trzy czwarte litra zupy. W obozie było znacznie więcej takich, których przywieziono później, i oni pracowali pod konwojem na ogólnych robotach, jak budowa lotniska, która polegała na zrywaniu mchu, karczowaniu krzaków, rozgrużaniu barek z materiału budowlanego czy też załadowywaniu ich węglem podwożonym wagonami z kopalń. Warunki norm były o tyle trudniejsze, że wyznaczano kilku więźniów do takiego wagonu czy do barki i powiedziano, że prędzej do obozu nie pójdą, aż wykonają swoją pracę. Tacy musieli pracować 12, a nawet 16 godzin na dobę, a komary, których było niemało, utrudniały pracę. O ubraniu nie było mowy.

W czasie przebiegu śledztwa władze NKWD okazywały wielką nienawiść do Polaków. Nie zależało im na tym, czy ktoś przyznaje się do winy, czy nie – zmuszali do podpisywania oskarżenia, jakie napisał NKWD-zista. Jeżeli nie chciałem podpisać, straszyli karcerem, gumą [?], zniszczeniem rodziny, a nawet naganem.

W więzieniach i obozach lekarze byli, lecz środków leczniczych nie było. Mnóstwo było niby- lekarzy, którzy właściwie w Polsce byli tylko sanitariuszami.

Łączności z rodziną i krajem nie miałem. Gdy siedziałem w więzieniu w Mińsku zaproponowano, że kto chce pisać do domu po zimowe ubranie, może pisać. Ci, którzy byli aresztowani w lecie, a było takich ok. 60, wszyscy pisali, ale nikt nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Drugi raz pisałem już z obozu pracy w maju 1941 r. Również nie otrzymałem odpowiedzi.

Dnia 17 września 1941 r. wezwano mnie do kancelarii w sprawie zwolnienia na skutek amnestii ogłoszonej dla Polaków. Przeczytali mi mój akt oskarżenia i zapytali, gdzie chcę iść – do armii sowieckiej, na wolnego na terenie ZSRR, czy do armii polskiej, która organizuje się w Buzułuku. Po zgłoszeniu się do armii polskiej, wydali mi dokument zwolnienia z obozu pracy i skierowanie do Buzułuku, wypłacili 220 rubli na podróż, z których miałem prawo zakupić w sklepiku żywność.

18 października 1942 r. zameldowałem się w Buzułuku jako były podoficer zawodowy 33 Pułku Piechoty w Łomży.