EUGENIUSZ TERLECKI

Plut. Eugeniusz Terlecki, 30 lat, podoficer żandarmerii, kawaler.

Do niewoli sowieckiej dostałem się 24 września 1939 r. w Zamościu.

Przebywałem w obozach Włodzimierz Wołyński, Brody, Ponikwa, Busk, Tudorów, Równe, Wołoczyska, Podwołoczyska, Teofipol i Starobielsk. We Włodzimierzu Wołyńskim zakwaterowali nas w koszarach szkoły podchorążych artylerii, a po trzech dniach wywieźli nas pociągiem do Brodów i umieścili w koszarach 11 Dywizjonu Artylerii Konnej i częściowo w mieście, w zamku. Mieściło się nas tam ok. 1,8 tys. ludzi. Zakwaterowanie i higiena były niemożliwe. Dopiero 25 grudnia zaprowadzili nas pod bagnetami do łaźni.

Przewaga była Polaków. Moralność i wzajemne stosunki możliwe, jedność tylko podtrzymywała na duchu. Po przeniesieniu nas z Brodów do Ponikwy higiena i warunki zakwaterowania znacznie polepszyły się.

Opieka lekarska była przeciętna. Dzienne zajęcia: np. pobudka o godz. 4.00, o 5.00 śniadanie, o 6.00 wymarsz na robotę. Na robocie przebywaliśmy do 16.00, o 17.00 obiad, a o 19.00 kolacja. Wyżywienie całkowicie zależało od wyrobienia procentu normy, a norma była niemożliwa do wyrobienia. Płaca była zupełnie minimalna, tak że otrzymywaliśmy do trzech rubli miesięcznie, a niektórzy ok. dziesięciu rubli na miesiąc.

Stosunek NKWD do Polaków był niemożliwy, a w szczególności prześladowania na tle religijnym – nie dawali modlić się razem.

12 lutego 1940 r. uciekał jeden z Polaków zamieszkały w Poznańskiem, niejaki Sierakowski Czesław, to go NKWD-ziści zastrzelili i przywieźli do obozu, zarządzili zbiórkę i naczelnik ogłosił nam, że który będzie uciekał, to oni potrafią tak ze wszystkimi zrobić.

Propaganda komunistyczna była zawsze przekonywująca i siali wiadomości, że niezadługo już będą nawet w Warszawie, a „waszej Polski nie będziecie oglądać, wtedy będzie Polska, kiedy mi włosy wyrosną na dłoni lub jak świnia pójdzie do nieba, to wtedy będzie Polska”.

Łączność z krajem i rodziną była bardzo ciężka, a jeśli któryś z nas dostał list od rodziny, to go nie otrzymał – dopiero wówczas, kiedy wyrobił normę na sto procent.

W Busku natomiast miejsce zakwaterowania było bardzo marne, bo mieszkaliśmy w stajniach w majątku hr. Badeniego. Wyżywienie było lepsze jak w poprzednich obozach, a co do wyrobienia normy, to było lżej. W tym obozie było zaledwie 130 Polaków, a ok. stu byli to Ukraińcy i Białorusini, tak że zmuszali chodzić do świetlicy, a jeśli Polacy chowali się i nie chcieli chodzić na rozmaite odczyty komunistyczne, to za to brali do przymusowej pracy w godzinach wolnych.

Rewizje robili nam stale, prawie co dwa tygodnie i jeśli któryś miał swoją własną bieliznę lub trzewiki, więcej jak jedną parę, to odbierali i nazywali nas kułakami. Po przeniesieniu nas, tylko Polaków, do Tudorowa naczelnikiem obozu był tam lejtnant milicji sowieckiej, który w niemożliwy sposób znęcał się nad krzyżykami i wizerunkami Pana Jezusa i odbierał nam książeczki do modlitwy, które darł i mówił: „Jeśli jest Bóg, to niech mi ręka uschnie”. W ten sposób starali się nas przekonywać.

Po wypowiedzeniu im wojny przez Niemców w 1941 r. naczalstwo zmuszało nas do pracy od godz. 3.00 do 19.00 i znacznie zmniejszyli racje żywności. A co do pieniędzy, jak myśmy się upominali, to nam oświadczyli, że teraz musimy pracować na rzecz Związku Sowieckiego, bo jest wojna.

Jeśli któryś z nas zachorował, to lekarz nie dawał zwolnienia od pracy, natomiast nam tłumaczyli, że jeśli tak będziemy robić, to nas oddadzą pod trybunał wojenny.

2 lipca 1941 r., kiedy nas zaczęli wycofywać w głąb Rosji, to w okrutny sposób bili, nie dawali nam przez pierwszych pięć dni wcale jeść i wody, a jak myśmy prosili ich o wodę, to żołnierze NKWD odpowiedzieli nam, że „zdechniecie, a wody nie dostaniecie” i wówczas zaczęli nas pędzić biegiem i bić kolbami od karabinów po krzyżach, aż do omdlenia.

Po wymarszu z Teofipola było nas mniej więcej 1 380 ludzi, a do Starobielska przyszło zaledwie ok. 400. Gdzie reszta się podziała, tego nie mogę podać, bo i obecnie w wojsku tych znajomych twarzy nie widzę.

W Starobielsku 25 sierpnia 1941 r. przybył do naszego obozu ppłk Wiśniowski i oświadczył nam, że została podpisana umowa między rządem polskim a ZSRR i wciąga nas, Polaków, ponownie w szeregi polskiej armii.