JÓZEF GAU

Plut. Józef Gau, ur. 5 maja 1897 r., rolnik, żonaty.

Aresztowany 4 października 1939 r. przez miejscowy komitet. Doprowadzili do Zdzięcioła i oddali w ręce NKWD. W gminie był aresztowany burmistrz miasta Zdzięcioła Szymon Brodowicz. Razem z nim pod eskortą odwieźli nas do Nowogródka do więzienia. 10 października rozpoczęło się badanie, które trwało do 28 grudnia. Badanie przeprowadzali sledowatieli NKWD. Sposób badania następujący: badania były tylko nocami, trzymali po 24 godziny, a były dni, że przez 48 godzin, w tych wypadkach przekazywał jeden drugiemu i tak trwało przez dwie doby bez przerwy, bez snu i jedzenia, a gdy uważali, że ta metoda nie wymusza nic nowego, to kazali odprowadzić do karceru, po dwóch dobach karceru brali ponownie na badanie. [Myśleli, że ] w ten sposób wymuszą ode mnie zeznania i znowu [nieczytelne] i takie badanie trwało do 28 grudnia. Po zakończeniu śledztwa byłem w Nowogródku w więzieniu do 18 stycznia 1940 r. Tego dnia wywieźli nas, 128 osób, do więzienia w Brześciu n. Bugiem. Po przywiezieniu do Brześcia rozbili nas na grupy i osadzili po celach. Siedziałem na parterze w celi nr 19 do 17 marca 1941 r. bez wyroku.

17 marca 1941 r. w nocy zabrali mnie z celi, zaprowadzili pod eskortą na drugie piętro i stanąłem przed stołem, gdzie siedziało trzech nieznanych mi o rangach NKWD. Oznajmili mi, że mam otrzymać wyrok, był już gotów, napisany. Jeden z nich podniósł tekę z aktami, oznajmiając mi, że jestem skazany przez trojkę na karę śmierci za to, że w 1919 r. brałem czynny udział jako ochotnik [w walkach] przeciwko armii sowieckiej i w szpiegostwie na rzecz polskiej armii, a gdy zostałem zwolniony z wojska, przeszkadzałem miejscowym organizacjom komunistycznym w ich ruchu.

Po odczytaniu wyroku odprowadzili mnie do pojedynki. Siódmego dnia pobytu w pojedynce przyszło trzech, oznajmiając mi, że między nimi jest prokurator. Prokurator wyjął arkusz zapisanego papieru i po przeczytaniu zapytuje, czy zrozumiałem. To było podanie do Wierchownogo Sowieta o ułaskawienie. Kazano mi podpisać, podpisałem podanie i wtedy trzech osobników opuściło celę. Przebywałem w pojedynce miesiąc i 25 dni. 12 maja rano zabrali mnie z pojedynki i pod eskortą zaprowadzili do celi, gdzie urzędowało trzech [NKWD-dzistów]. Gdy stanąłem przed nimi, jeden oznajmił mi, że otrzymałem ułaskawienie w zamian za dziesięć lat trudowych isprawitielnych łagierow. Kazał mi podpisać, wówczas odprowadzili do ogólnej celi, do tych, co już mieli wyroki. Za czasów polskich przebywało w tej celi sześciu ludzi, bo było sześć łóżek, a nas tam, współtowarzyszy, było 48 ludzi. Nabite jak śledzi, o leżeniu nie było mowy. Tak przebywałem do 25 maja 1941 r., ale ten czas, po pobycie w pojedynce, był o wiele przyjemniejszy, bo w pojedynce były dni, że po prostu człowiek dostawał obłędu, każde zgrzytnięcie klucza w drzwiach zdawało się, że już idą wyprowadzać na stracenie. Czas był straszny do przeżycia.

25 maja 1941 r., pamiętam, była niedziela, gdy całe więzienie postawili na nogi i zaczęli wywozić do pociągu. Do wagonu ładowali po 48 osób (wagony polskie, 16-tonowe). Ogółem załadowano do tego transportu z więzienia brzeskiego trzy tysiące więźniów. 26 maja transport wyruszył z Brześcia. Pojechaliśmy w kierunku Moskwy, przed Moskwą zatrzymali pociąg. Zaczęliśmy prosić wody, wtedy weszli do wagonów NKWD-ziści z psami i zaczęli szczuć nas, psy poraniły dużo naszych ludzi. W wagonie, którym ja jechałem, dwóch naszych ludzi tak było pokaleczonych przez psy, że dostali zakażenia krwi i zabrano ich z tego wagonu, więcej do nas nie powrócili. Nazwisk ich nie pamiętam, tylko wiem, że jeden był z Grodna, a drugi z pow. Nieśwież.

Z Moskwy wieźli nas przez Kotłas do Kożwy. Tam załadowali nas na barży i wywieźli na Workutę do szacht, kopalnia węgla. Roboty były bardzo ciężkie, wyżywienie marne. Zakwaterowanie bardzo złe.

Większość ludzi chorowała na cyngę. Śmiertelność była bardzo duża, dlatego że leczenia nie było. Pracowałem od 28 czerwca 1941 do 25 lutego 1942 r.

Zapłaty za robotę nie dostawaliśmy. Higiena była bardzo zła.

Stosunki pomiędzy więźniami Polakami były dobre. Propaganda komunistyczna była bardzo zaostrzona. Co tydzień musieliśmy chodzić na zebranie do ichniego klubu i tam zawsze mówili, że Polski waszej nie ma i nie będzie.

25 lutego 1942 r. zostałem zwolniony z Workuty i skierowali mnie do zbornego punktu w Kożwie, gdzie musiałem przejść pieszo 850 km. W Kożwie dostałem dokumenty, tj. udostowierienije – skierowanie do Bozułuku [Buzułuku]. Gdy przyjechaliśmy z Kożwy do Kotłasu, przyjęła nas polska placówka i skierowała do Taszkentu. Tam przyjęła nas placówka polska i skierowała do Kaganu. Jadąc do Kaganu, część naszych Polaków zrezygnowała z jazdy i zostali w Kiermiene [Kermine].

11 kwietnia 1942 r. stawałem na komisję poborową i zostałem wcielony do Wojska Polskiego.

Rodzina moja jest wywieziona do Rosji sowieckiej. Od dnia mego aresztowania do chwili wstąpienia do wojska nie miałem [z nią] żadnej łączności, jak i z Krajem. Będąc w Wojsku Polskim spotkałem znajomego posterunkowego Policji Państwowej Pjaczyca, który nie był jeszcze aresztowany i widział, jak moja żona wraz z czworgiem dzieci została wywieziona do północnego Kazachstanu. Dotychczas nie mam żadnej wiadomości o swojej rodzinie.