ANTONI WESOŁY


Strz. Antoni Wesoły, ur. 8 kwietnia 1899 r. w Głęboczku, pow. Borszczów, woj. tarnopolskie, rolnik, żonaty.


Aresztowany przez NKWD jako wójt gminy zbiorowej i prezes gminnego Komitetu Porozumiewawczego Organizacji Polskich na Kresach.

W pierwszych dniach po wkroczeniu armii sowieckiej do Polski zaczęło się aresztowanie dobrych Polaków, których wydawali w ręce NKWD Ukraińcy. Ja przez sześć miesięcy kryłem się, aż 23 marca 1940 r. o godz. 1.00 w nocy, wdarli się do chałupy NKWD-ziści i politruk, i zapytali się mnie, czy [jestem] polskim wójtem. Zaczęli przeprowadzać rewizję i żądali, żebym oddał broń. Ponieważ nic nie znaleziono, aresztują mnie, nawet nie zezwalając mi ubrać się ciepło. Zawieźli mnie do więzienia do Borszczowa, przeprowadzili ścisłą rewizję, zabrali wszystko, co tylko miałem przy sobie, a w tym 1420 zł polskich rzucili na ziemię i podeptali nogami, i powiedzieli, że: „Ty więcej Polski nie będziesz oglądał, Polski nie ma, tylko jakaś banda burżujów”. Przez dwa dni jeść nie dawano.

Odesłali mnie do Czortkowa do więzienia, razem nas przyjechało bardzo dużo Polaków z pow. borszczowskiego. Tu po nocach zawsze biorą na śledztwo, biją i zarzucają mi artykuł 54.10, 54.11 i 54.13, że ja byłem wójtem, że ja pracowałem dla polskiej armii, że ja zbierałem zboże dla wojska, że ja byłem prezesem Komitetu Porozumiewawczego Organizacji i że ja niszczyłem Ukraińców, a organizowałem polskie organizacje gospodarcze, kulturalne, oświatowe i społeczne. Wymuszano na mnie podpisywanie protokołów pisanych na śledztwie przez całą noc, nigdy mi nie czytając. Brali mnie na śledztwo kilkadziesiąt razy, a zawsze w nocy, tak że trzymano na śledztwie od wieczora do rana; stosowali różne podstępy, żebym wydał nazwiska tych wszystkich, którzy razem ze mną pracowali w organizacjach polskich. Bili i morzyli głodem, żebym się przyznał, co ja kiedy robił. W więzieniu żadnej łączności ani wiadomości o swojej rodzinie nie miałem.

28 czerwca 1941 r. załadowali nas – 140 więźniów – do jednego wagonu i przez całe trzy tygodnie jechaliśmy w zamkniętych wagonach. Mało kiedy, raz na dwa dni człowiek dostał kubek wody, tak że na trupach się jechało po dwa i trzy dni. Trupów z wagonu nie brano, a było w niektórych wagonach 38 trupów. Przyjechaliśmy do Gorków [Gorkiego] 17 lipca i tam nas osadzili w więzieniu, tak gęsto, że jeden na drugim spał, na betonie. Dali nas do celi, gdzie byli i Ukraińcy, i Sowieci – złodzieje. Ci nas bili, rabowali, co kto miał, jakie jeszcze ubranie. Zabierali nam nawet więzienną rację chleba i nie można się było nikomu pożalić, bo NKWD-ziści nazywali nas burżujami polskimi. Razem [ze mną] siedział pan mjr Zaręba Adam, ks. Kucharski – jezuita z Wilna, Urbanoski – leśniczy, Urbański – adwokat z Wilna i plutonowy rusznikarz – Węgrzyn. 14 listopada 1941 r. odczytano mi wyrok zaoczny: osiem lat ciężkich robót i pozbawienie praw wolności na piętnaście lat. Żądano, żebym podpisał ten wyrok, to mi obiecano, że będę zwolniony jako obywatel polski.

6 grudnia 1941 r. zabrano nas, 14 Polaków, do więzienia Kirów. Tam dowiedzieliśmy się od sowieckich więźniów, że jest umowa z 12 sierpnia, polsko-sowiecka, że wszystkich obywateli polskich mają wypuścić na wolność. 26 grudnia my, 14 Polaków, napisaliśmy do prokuratora w Kirowie prośbę, żeby nas zwolnił z więzienia, bo chcemy iść do polskiej armii. Czekaliśmy na to zwolnienie, aż 6 marca 1942 r. woła mnie naczelnik więzienia na protokół i żąda, żeby ja szedł do fabryki na roboty, a nie do polskiej armii. Z tych, co razem pisali prośbę (14), zwolnili nas 8, a 6 popędzili 480 km na piechotę [do] łagra, gołych i bosych, głodnych, wynędzniałych.Przez cały czas więzienia na 450 g chleba i wodzie. Bielizny żadnej nam nie dawano, cały czas spało się na podłodze, bez koca i siennika. 6 marca 1942 r. zwolnili nas, razem ośmiu Polaków, i wyjechaliśmy razem do Husar [Guzor] do polskiej armii. Dano nam na drogę trzy kilogramy chleba i osiemnaście rubli, ubranie, bieliznę. Podróż była bardzo ciężka, bo jechało się z Kirowa do Guzor od 6 marca do 15 kwietnia 1942 r. Po drodze wielu z nas poszło do szpitala, zachorowali na tyfus.

Z krajem i rodziną do dziś nie mam żadnej łączności, tylko tu się dowiedziałem od mego kolegi kaprala (Sopków Paweł w Kompanii Broni), to mój sąsiad, że żona jemu pisała do Rosji, że jak mnie aresztowali 23 marca, to 8 kwietnia 1940 r. wywozili moją rodzinę. Na polu, daleko za wsią, żona zemdlała. Rzucili ją na śnieg i zostawili. Ludzie się dowiedzieli, że żona moja leży na polu, pojechali i zabrali do domu, to przez pięć godzin była [jak] nieżywa, a później poszła do szpitala i została w domu w Polsce.