IZYDOR ZALEWSKI

St. strz. Izydor Zalewski, 34 lata, rzeźnik, żonaty, troje dzieci.

W grudniu 1939 r. powróciłem z niewoli niemieckiej do swego domu w Kiwercach. Oskarżony o szpiegostwo, zostałem w lutym przez Sowietów aresztowany i osadzony w więzieniu w Kowlu. Skazany na trzy lata więzienia, przebywałem w nim do grudnia 1940 r. w Kowlu. Wraz ze mną siedział w więzieniu inspektor Ludwik Załuski z dyrekcji Lasów Państwowych w Łucku.

Wywieziony z Kowla, siedziałem jeszcze w więzieniu w Kijowie, w Dniepropietrowsku i w Charkowie. W więzieniach tych było bardzo źle. W czasie śledztwa wybito mi rewolwerem trzy zęby, ponadto funkcjonariusze NKWD bili mnie pałkami gumowymi po głowie i gdzie popadło. Na lince spuszczano mnie do piwnicy i straszono śmiercią od prądu elektrycznego, do obróconego twarzą do ściany strzelano z tyłu, kierując strzały w bok. Dawano nam 600 g chleba, rzadką zupę i dwa razy dziennie herbatę. Spaliśmy na gołej podłodze, nie mając żadnego nakrycia. Wszy była taka obfitość, że biliśmy je obcasami butów.

Przewieziony do Murmańska, pracowałem przy budowie trasy kolejowej. 12 dni spaliśmy przy ogniskach, bez żadnego nakrycia, pod gołym niebem, przy 70 stopniach mrozu. Co noc wynoszono kilka trupów. Pożywienie składało się z 300 g mąki. W takich warunkach rozpoczęliśmy swój nędzny żywot na Północy. Później zbudowaliśmy drewniane baraki, w których spaliśmy na pryczach z żerdzi. Dzienna racja żywnościowa w tym czasie wynosiła 300 g chleba i dwa razy zupa z ryby. W obozie byli Polacy, Ukraińcy, Żydzi i Rosjanie, razem ok. 70 tys., z których w ciągu dwóch miesięcy co najmniej 16 tys. zmarło. W obozie tym Polaków było mało, ok. tysiąca ludzi. Bielizny nam nie zmieniano, praliśmy sami. Praca trwała od godz. 6.00 do 18.00.

Po dwóch miesiącach przeniesiono mnie do Workuty, gdzie pracowałem również przy budowie kolei. Praca była ciężka, stale po kolana w wodzie. Ubranie w strzępach, obuwie zdarte. Za pracę, prócz lichego wiktu, nie było żadnego wynagrodzenia. Poza tym szykany na każdym kroku, urąganie i drwiny ze strony władz NKWD. Nie było końca przemówieniom, że Polska nie powstanie nigdy. Zalecano nam odrzucić precz marzenia i wziąć się szczerze do roboty, bo tylko praca może zagwarantować dostatni byt. Kto nie mógł wyrobić normy, tego zamykano na noc do karceru, a w dzień wypędzano znów do roboty o wodzie i 300 g chleba. Skutkiem takiego traktowania co słabsi ginęli z wyczerpania. Do szpitala przyjmowano tylko w wyjątkowych wypadkach. Jednym ze zmarłych był 16-letni syn inspektora dyrekcji Lasów Państwowych Załuskiego z Łucka. Zmarł na czerwonkę. Z krajem ani z rodziną nie miałem żadnej łączności.

Po ogłoszeniu amnestii wyjechałem do Nokusa [Nukusu], gdzie przez trzy tygodnie pracowałem w kołchozie, otrzymując za dzień pracy 300 g prosa. 2 stycznia 1942 r. w Buzułuku zgłosiłem się do polskiej armii.