BOGUSŁAW MOSEK

Bogusław Mosek
kl. VI
Szkoła Powszechna w Długowoli
gm. Lipsko nad Wisłą, pow. Iłża
Walentynów, 25 listopada 1946 r.

Wspomnienie zbrodni niemieckich

Kiedy byłem jeszcze chłopcem, działy się straszne [rzeczy; widoczne były] obrazy mąk, morderstw na ziemiach Polski. Pamiętam, że w 1942 r. Niemcy weszli w nasze okolice. Wojska polskie zaczęły uchodzić za granicę. [Żołnierze] byli obdarci, głodni i nie miał kto przyjść im z pomocą, bo każdy bał się Niemców. Straszne męczarnie ponosili żołnierze polscy, a zwłaszcza oficerowie i starsi wojskowi. Niemieccy żandarmi, gdy dostali w swe ręce polskich żołnierzy, wiedli ich zaraz na posterunki, gdzie się odbywały krwawe badania. Po każdym pytaniu bito i wykrwawiano żołnierzy dotąd, aż stracili przytomność. Takie badania odbywały się bardzo często aż do otrzymania wyroku.

Po ogłoszeniu wyroku [zarówno] młodzi, jak i starzy żołnierze z opuszczonymi głowami i chmurnymi oczami pełnymi żalu byli otoczeni groźnie najeżonymi lufami gestapowskich karabinów. I tak skazańcy opuszczali posterunek, a podążali na śmierć lub [na] pastwę losu. Śmierć była niejednakowa: jednych truto gazem, innych palono w piecach krematoryjnych lub skazywano na cele więzienne, aby jeszcze wycieńczonych żołnierzy gnębić głodem lub męczącą chorobą.

Po niedługim czasie niemieccy gestapowcy zaczęli gospodarować w miastach i we wsiach. Porobili getta i zapędzili do nich Żydów, aby posortować ich i skazać na straszne męczarnie. Robili sobie igraszki i zabawki z ludzi. Mężczyzn żydowskich skazywali na ciężkie prace, a młodzież, dzieci i matki zapędzali jak bydło w doły i wśród pisków i krzyków żydowskich matek i młodzieży wrzucali granaty, [zabijali] i zasypywali ziemią żywych wraz z rannymi. Wtrącali do więzień i obozów nauczycieli, profesorów – słowem tych ludzi, którzy pragnęli ojczyznę naszą wyrwać spod jarzma nieprzyjacielskiego. Na wsie [Niemcy] nałożyli duże kontyngenty, których gospodarze nie byli w stanie oddać. Za niedostarczenie kontyngentów [hitlerowcy] bili i katowali niemiłosiernie gospodarzy!

Oto jedno [takie] zdarzenie. W naszej kolonii [w nocy] z 27 na 28 lutego [Niemcy] wymordowali rodzinę naszego sąsiada i kilka nieznanych osób, które przywieźli ze sobą. Krzyki i jęki mordowanych pobudziły całą kolonię. Wszyscy gospodarze wraz z rodzinami byli w strachu, szczególnie my, aby się [tylko] nie dostać w ręce tych jaguarów. Rankiem znaleźliśmy 14-letnią dziewczynę, skostniałą, z licznymi ranami. Zginęła wraz z bratem, bo chciała obronić sąsiada. Mieszkańcy żyli w ciągłej trwodze, zanosząc modły do Boga i Najświętszej Marii Panny, aby broniła nas od strasznej męki. Młodzież zmuszona była uchodzić z domu i kryć się w lasach. W końcu powstała partyzantka, która miała na celu pracować i walczyć w obronie niepodległości.

Pewnego razu oddział partyzancki uderzył zbrojnie na posterunki niemieckie. Niemcy, nie mogąc stłumić buntu, na razie ustąpili. Ale mieszkańcy naszej kolonii, bojąc się strasznych następstw ze strony Niemców, zaczęli uchodzić do rodzin lub miasteczek, myśląc, że znajdą ocalenie. Kiedy Niemcy wysadzali most na Koryniu, uszliśmy za radą jednego [człowieka] do wioski, gdzie mieszkańcy posiadali trochę broni. Podczas naszej nieobecności bandyci najechali kolonię, w której było tylko paru gospodarzy. Rozwścieczeni rzucili się na pozostałych, strasznie mordując i paląc domostwa. Z naszej kochanej kolonii pozostały tylko zgliszcza i gruzy dymiące popiołem. Niedługi był czas spokoju.

Pewnego ranka o godz. 5.00, kiedy wartownicy kładli się na spoczynek po nocnej warcie, na trakcie ukazały się zbrojne zastępy bandy. Wśród mieszkańców powstał zamęt. Jedni chcieli strzelać, drudzy [twierdzili], że to bracia idą na pomoc. Było to 25 marca. Oddziały idące traktem rozeszły się na trzy grupy i dały ognia w tłum ludności. Powstały krzyki i płacze matek i dzieci, jedni drugich szukali wśród tłumu. A zbrojne oddziały bandy już dopadały wioski. Ludność zaczęła uchodzić w otwarte pole, mężczyźni z bronią rzucili się do ucieczki [nieczytelne] ogarnął tłumy na polach. Trupy utrudniały drogę, a bandyci [znajdowali się] tuż za nami. Jęki, krzyki i lamenty rannych i żywych [były] zagłuszane [przez] wystrzały padające z tyłu i z boku z karabinów ręcznych i maszynowych. Wszyscy, którzy uchodzili, prosili Boga, aby szczęśliwie dobiec do lasu.

Wtem nowa groza [wybrzmiała] z lasu, do którego zdążaliśmy. Zagrały karabiny maszynowe [i myśleliśmy, że] już po nas! Pole zasłaniało się mgłą rannych i zabitych. Z tyłu za nami trzaskały zamki karabinowe i trzeszczały palące się domostwa. Pan Bóg zesłał ocalenie, [gdyż] lekki samolot okrążył zasłane trupami pole uchodzących i palącą [się] okolicę. Ucichły karabiny maszynowe, jęki rannych i krzyki żywych, tylko [było słychać] miarowy szum wiatru i burzliwy trzask ognia. Ludność dobiegła [do lasu] i odetchnęła swobodniej z pierwszego strachu. Jeden drugiego odszukał i łączył się w grupki, aby razem wędrować do swych braci, kuzynów i znajomych po ochłodę i schronienie przed [wściekłymi] jaguarami.