MICHAŁ NOREJKO


Strz. Michał Norejko, ur. 1 października 1898 r. w Kownie (Litwa), w cywilu drukarz, żonaty. Ostatnio w Polsce pracowałem w starostwie w Wilejce Powiatowej w charakterze woźnego – od 1 stycznia 1939 r. aż do przyjścia Sowietów.


Aresztowano mnie 24 lutego 1940 r. w Wilejce Powiatowej. Zadenuncjował jeden Białorus, nazwiska którego nie pamiętam. Aresztowano mnie za to, że byłem w związku Polska Organizacja Wojskowa jako członek i niepodległościowiec.

Przy rewizji zabrano mi Krzyż Niepodległości, dyplom i inne dokumenty, których mi bardzo szkoda, ponieważ były dla mnie jedyną nagrodą za moją pracę i cierpienia na Litwie, gdzie przesiedziałem dziesięć lat i cztery miesiące w więzieniu kowieńskim. W trakcie aresztowania rozebrano mnie do naga i zrobiono rewizję. Zabrali wszystkie kieszonkowe drobnostki, jak pulares, zegarek i inne drobiazgi. Naturalnie, wydano kwit, ale tych rzeczy to ja nie zobaczyłem.

Nazwisko kolegi, który też został aresztowany, Michał Śliski. Zaprowadzono mnie do urzędu NKWD. Grażdanie oficerowie zaraz krzyknęli w jeden głos: „Ach ty synu taki i taki, dawno my tiebie szukali”. Zaraz zaczęto mnie badać, no i pokazano mi mój Krzyż Niepodległości i dyplom, a także inne dokumenty, z których dowiedzieli się, że siedziałem w więzieniu na Litwie. No i znane ich argumenty: Ty staryj szpion, ty polskij patryjot itd.

Dopiero o godz. 24.00 w nocy zaprowadzono mnie do więzienia i wepchano do celi 12. Buchnął na mnie straszny smród i zaraz podniosły się jakieś nagie cienie z prycz, podłogi i spod prycz. Te nagie cienie zaraz zaczęły badać i pytać, co słychać na wolności. Przyniosłem im hiobowe wieści, bo 22 czerwca 1940 r. skapitulowała Francja, w co oni nie chcieli uwierzyć. Dopiero po paru dniach, jak przyszli inni koledzy i potwierdzili, wtenczas uwierzono.

Warunki higieniczne straszne. W celi, gdzie miejsce było na 12 ludzi, siedziało nas 80–85. Spaliśmy na pryczach, na podłodze, pod pryczami, aż do samych drzwi, a przy drzwiach stała tak zwana parasza, która nie miała pokrywy i smród z niej buchał okropny. W nocy dokuczały bardzo insekty, a szczególnie pchły, które są nieuchwytne, ale udawało się ich zamordować ponad setkę. W dzień była godzina bicia wszy: wszyscy zdejmowali bieliznę i tłukli je niemiłosiernie. Bardzo ciężkie były noce, szczególnie wtedy, gdy któryś z kolegów był wzywany na badanie. Każdy podnosił głowę i słuchał, czy nie jego nazwisko, bo wołano tylko pierwszą literę. Badania odbywały się tylko w nocy, bardzo mało w dzień. Badania to już znane ich metody: „Ty taki i taki patriota, wspomagałeś i popierałeś kapitalistów i panów, zapomnij o tym i nie powróci pańska Polsza ”. Po trzech miesiącach zakończyło się to męczące badanie. Dopiero w lutym 1941 r. kazano zabrać manatki i wyjść z celi. Zaprowadzono nas, 30 osób, do piwnicy, przeczytano wyrok na świstku papieru i kazano podpisać: „Wy, jako niebezpieczny element dla państwa sowieckiego, zostajecie skazani na osiem lat obozu pracy i zostajecie wysłani na Północ”.

Współżycie z kolegami w więzieniu było dobre, między nimi było kilku kryminalistów, a także obywateli sowieckich. Większość Polaków, szczególnie urzędników, między którymi był bardzo miły pan Czesław Żemojtel, inżynier agronom, dyrektor reform rolnych z woj. wileńskiego, który miał zawsze odczyt o [nieczytelne]. Poza tym siedziało paru Białorusów, którym nieźle powodziło się w Polsce, ale szkalowali ją, jakby ona nie była ich matką karmicielką. Byli kupcami, mieli swoje sklepy i domy i tak szkalowali. Ale i ich ten sam los spotkał. I jeszcze siedział jeden Żyd, wariat, który był stale głodny, a jak głód mu dokuczał, to wtedy rugał cały rząd sowiecki i jego działaczy.

Po wyroku byliśmy przeniesieni do innej celi i dopiero po dwóch tygodniach, 4 marca 1941 r., wyjechaliśmy z Wilejki Powiatowej. Było nas coś koło 300 osób, w tym dziesięć kobiet. Jak przybyliśmy na stację, zaraz kazano nam przysiąść w kucki i poczęto segregować do wagonów. Wpakowano po 40 ludzi, dopiero w nocy odjechaliśmy. Nad ranem przybyliśmy do Mińska. W Mińsku pociąg stał sześć godzin. Po przyłączeniu jeszcze kilku wagonów pojechaliśmy dalej. Następnie zatrzymaliśmy się na stacji Orsza, tam dopiero staliśmy całą dobę, odbyliśmy kwarantannę, łaźnię, przegląd lekarski. Stworzono wielki pociąg, coś 60 wagonów. Pojechaliśmy dalej, dopiero w Moskwie był dłuższy postój. Przykre wrażenie sprawiało to kontrolowanie wagonów, szczególnie skakanie po dachach w nocy. W jednym wagonie złamano deskę i z tego powodu koledzy musieli odcierpieć, jak gdyby oni złamali tę deskę – dwa dni nie dano im nic jeść. Za Moskwą już coraz większa zima i coraz zimniej, za Kotłasem już 35 stopni mrozu, a jak wyjeżdżaliśmy z Wilejki, były roztopy. Dalej to już nawet wody nie dawano, tylko śnieg i ryba z sucharami. Pragnienie było okropne.

Nareszcie przybyliśmy na tzw. Uchtę. Należy to do republiki Komi ASRR. Obóz ten nazywał się 2 Naftoprom. Obóz był duży, coś koło ośmiu tysięcy ludzi. Dobywano tam naftę, tak tłustą, że więcej z niej uzyskiwano smarów niż paliwa. Odkryli tę naftę Amerykanie, ale ponieważ nie było tam żadnej komunikacji, a mała ilość nafty, to im się nie opłacało. Ale Sowieci, którzy nie liczyli się z ludźmi i ich ofiarami, to te trochę nafty dobywają. Wyżywienie więźniów marne. Jeśli ktoś nie wyrobił normy – a nikt nie wyrabiał – to ten więzień stale był głodny. Z wyjątkiem ich obywateli, którzy jeden drugiego podtrzymywali, wszędzie i wszystkie kierownicze stanowiska zajmowali inżynierowie – więźniowie starej daty. Następna kategoria ludzi to złodzieje, bandyci zawodowi, byli to przeważnie bezprizorni, którzy powyrastali w obozach. Oni nic nie robili, tylko jak przychodził nowy transport ludzi, to chodzili po barakach i okradali, a szczególnie nas, Polaków. Skarżyć nie masz komu, bo tzw. komendantura składała się też z ich ludzi, tzn. bandytów, a naczelnik NKWD nie zwracał na to uwagi.

Pracowałem w brygadzie byłego obywatela rumuńskiego, który siedział za to, że przeszedł do Sowietów, bo był sympatykiem. A jak dostał się do raju sowieckiego, to się rozczarował, no to jego zaraz ulokowali, żeby nie gadał, jak żyją kapitalistyczne kraje i ich robotnicy.

Byłem w obozie aż do ogłoszenia amnestii, tzn. 27 sierpnia 1941 r. Nas, Polaków, zwolniono i odjechaliśmy szukać naszego wojska. Po paru tygodniach wędrówki dobiliśmy do Tocka [Tockoje], ale nas tam nie przyjęto, a skierowano na Taszkient [Taszkent]. Wędrowaliśmy z końca do końca drugiego, aż rząd sowiecki zaprzestał robić nam wstręty. Dopiero wtedy wstąpiłem do 10 Dywizji, która organizowała się w Kazachstanie, w miejscowości Ługowaja [Ługowoje]. Dopiero skończył się głód i nędza.

3 marca 1943 r.