JANUARY GÓRKO-OMELAŃSKI

Szer. January Górko-Omelański; 2 Karpacki Oddział Sanitarny.

Mieszkałem na kolonii Hulaniki II [?], pow. łucki, woj. wołyńskie. Moja rodzina składała się z czterech osób: matka, dwie siostry. Jedna siostra była nauczycielką, ja przed wojną należałem do krakusów i wybrała [mnie] gminna rada do honorowej straży.

Komitet składał się z kilku osób: z Daciuka, Poliszczuka i Głowackiego. Komitet wiejski doniósł, że ja i siostra pracowaliśmy przeciw władzom sowieckim, że donosiliśmy do władz polskich to, co im władze zabraniali.

10 kwietnia [1940 r.] przyszło NKWD i dwóch z komitetu drugi dzień na rewizję, że jest broń i drugi raz [o] 1.00 w nocy. Krzyczał, żeby zapalić światło, otworzyłem: „Ręce do góry!” – i weszli do mieszkania. Kazali upaść na podłogę wszystkim, bo będą robić rewizję. NKWD-zista krzyczał, że zabije matkę i siostrę, jak nie powiedzą, gdzie jest broń. Potem do mnie, że rozstrzela. Kazał stanąć pod ścianą, wziął za karabin i zarepetował, ale nie wystrzelił, i krzyczał: „Gdzie broń?”. Były wypadki, że żołnierze szli z frontu, a Sowieci zabierali mundury i puszczali nago. Z ludności też cywilnej zdzierali ubrania i jeszcze uderzyli nahajem i kazali odejść.

[W nocy z 12?] na 13 kwietnia przyszli, krzyczą, żeby światło zapalić i weszło dwóch NKWD, dwóch cywilnych nieznajomych z pistoletami i dwóch [z] komitetu wiejskiego i krzyknął NKWD, czy jest January i Maria, upadnij, wszystkim potem wstać i zajść za otomany w kąt i obrócić się do ściany, a mnie kazał podnieść ręce do góry i mówi, że będą wysiedlać, bo tu mieszkać Polakom [nie wolno], polscy faszyści nie mogą żyć i krzyczał brutalnymi słowami.

Wszyscy byli w strachu, myśleli, że pobiją wszystkich na kolonii. Ludność wychodziła, na pożegnanie NKWD-ziści z bagnetem grozili i nie puszczali podejść i mówili, że wystarczy żyć Polsce polskim faszystom i bogaczom [sic!]. Kazali wziąć ze sobą bagażu 40 kg [nieczytelne] i wsiadać na wozy z kolonii gospodarskich i nie pozwolili wyjąć rąk z kieszeni. Krzyczeli brutalnymi słowami.

Przywieźli do stacji Łuck i każą wysiadać z wozu i wsiadać do wagonu towarowego po 60 osób z bagażem razem. Zamknęli wagony na zamki. Ludność cywilna przynosiła wędliny, chleb, jajka, papierosy. NKWD jeździło na koniach i nie puszczało podejść do wagonów. Były wypadki, że ludność podeszła do wagonu, a NKWD zauważyło, to bili nahajem.

Na stacji w Łucku stali trzy dni i ludność prosiła, żeby otworzyli drzwi, a oni się śmiali i mówili, że: Wydierżesz, polski faszysta. W Zdułbunowi [Zdołbunowie] przeładowali na szerszy tor i obstawili transport NKWD i dopiero [kazali] wychodzić do drugiego wagonu. Życia nie dawali przez ten czas, tylko mówili, że trzeba swoje mieć. Jeżeli kto wody chciał, to nie dali, że ludność mdlała z pragnienia.

Lekarza nie było sowieckiego w transporcie, a lekarzowi Polakowi nie pozwalali wejść do drugiego wagonu, mówili, że potruje.

W kilku miejscach dali zupy i dwa kilogramy chleba na sześć osób.

W naszym wagonie był trup i leżał dwa dni, bo nie chcieli zatrzymać wagonu na stacji i otworzyć drzwi, by odświeżyć powietrze.

Przywieźli do Pawłodaru na stację i wyładowali, ze stacji zabrali na zborny punkt. Tam my stoimy jeden dzień, na drugi przyszły wozy i przewożą przez rzekę Irtysz na łąkę, gdzie mokro jest i tam stoimy trzy dni. Jeść nic nie dają, prócz dwóch kilo chleba na sześć osób, a zupę każą brać z rzeki.

Na tej łące obstawili milicją, nie puszczali cywilnych osób podejść. Bywały wypadki, że ludność sowiecka chciała podać żywność przez rzekę na łódkach, ale milicja nie puszczała.

Z łąki NKWD odprawia ludność do prac w kołchozach. Wiozą nas na wielbłądach Kozacy z kołchozu. Była to karawana dla nas dziwna na pierwszy widok. Wiozą nas do budowy elektrowni i posiołka, co to było 150 km od stacji Pawłodar, do posiołka pomiędzy kopalnią złota a kopalnią węgla. Domy mieli z płótna, a mrozy bywały do 20 stopni, bo mieszkań nie dawali i potem dali mieszkanie na osiem osób [nieczytelne].

Pracować kazali wszystkim w rodzinie, jeżeli jedna osoba nie mogła pójść do pracy, to mówili, że nie chce pracować dla ZSRR, że jest przeciw rządowi, że buntowszczyk, polski wrażdan, nie chce pracować za rodinu i Stalina.

Przyjechałem 2 maja, a 3 maja kazali pracować, fundament robić pod domy mieszkalne. To była praca ciężka, ale każden musiał.

NKWD zwołało zebranie i powiedziało: jeżeli kto nie będzie pracować, to zabiorą do więzienia. Kozacy mówili, że Polak nie wytrzyma i mówi, że będzie odciągnięte pół zarobku kto nie pójdzie jeden dzień do pracy przez pół roku. Zarobiłem na tej pracy mało. Zarobiłem, że [przydziału] dwóch tygodniowych produktów, tych co byli wyznaczeni dla nas, to nie było za co kupić, że nie wystarczyło nawet na chleb. Zebrania były stale, że mało Polacy wyrabiają procentu. Stale te normy i normy.

Jedna siostra nie mogła pójść do pracy, to wezwał NKWD-zista do kancelarii i powiedział, że jak nie wyjdzie, to ja ciebie nauczę pracować. Jak posiedzisz więzieniu parę miesięcy, to wtenczas pójdziesz do pracy. Były wypadki, że matki od dziecka trzyletniego zabierali do więzienia, [za to] że nie wyszła do pracy kilka dni, że była chora.

Po trzech miesiącach przenieśli do innej pracy, do betoniarki. To była praca bardzo ciężka, kazali wozić beton i kamień 300 m pod elektrownię. Jednego razu nie wyrobiłem normy, kazali trzy godziny więcej pracować, na drugi raz postąpią inaczej, jeżeli powtórzy się jeszcze raz. Jednego razu zemdlałem i leżę, a mnie w oczach zielono. Zauważył dziesiętnik i podszedł, powiada czego ja leżę. Ja mówię, że nie mogę wozić taczką. On mnie kopnął nogą i zaczął wykrzykiwać: Taka twoja mat, ja ciebie, polskaja mordo, nauczu rabotat! Kończyli tą pracę, posłali kopać i rwać kamień, bo było mało do betonu. To była praca ciężka i trudno wyrobić normy. Na tej pracowałem miesiąc, zarobiłem 140 rubli.

Jednego razu przyjechali naczelnicy i NKWD i mówili, jak polskije katorżniki i faszyści pracują. Po tej pracy kazali kopać rowy pod fundament pod domy mieszkalne. Tu pracowałem niedługo, dwa tygodnie, a była ciężka, bo kazali wykopać kilofem pięć kubików ziemi z kamieniem, a nikt nie mógł wykopać więcej jak trzy kubiki. Teraz poprosiłem naczelnika i przeniósł [mnie] do pracy ciesielskiej. Pokrywałem domy, elektrownie, podłogi układałem i tak dalej. Byłem [na] wielu pracach, co marnie wszędzie płacili, że wszystkim nie wystarczało na życie. Nieraz zimową porą wysyłali do pracy trzy kilometry w pustyni do zasypywania rowów, gdzie była kanalizacja przeprowadzona do posiołka. Nieraz zimową porą trzeba było topić śnieg, bo nie było wody, ugotować co na obiad. A jak była woda, to płacili 20 kopiejek za wiadro, ale rzadko była woda.

Zarobek był marny, więcej nie płacili jak 50 do 70 rubli. Chodziłem daleko, sześć–osiem kilometrów. Śniegi były duże, mrozy duże, a musiałem pójść do tej pracy, bo NKWD chodziło po mieszkaniach i wyganiało. Dużo ludzi nie miało obuwia i odzienia, to obmotywał szmatami i naciągał swoje odzienie, i musiał iść. Jeżeli przywieźli do sklepu buty i naczelnik pozwolił i dał kartkę na wykupienie obuwia, to nie było rubli, ale dużo ludzi sprzedawało rzeczy z Polski: ubrania, jesionki, żeby wykupić obuwie na zimę.

24 października [1941 r.?] wyjechałem do wojska polskiego jako ochotnik. Przejechałem ćwierć Rosji. Do wojska nie przyjmowali, tylko tych, co wracali z łagrów, poza tym więcej nikogo. Od posiołka dali wóz do Pawłodaru. Ludność polska żegnała wesoło i posypywała kwiatki, ale na stacji nie było można nic dostać prócz słonej ryby. Przyjechałem do stacji Kata Kurhan [?] i dowiedziałem się, że do wojska nie przyjmują, tylko Sowieci wysyłają na przymusowe prace kopania kanałów, osuszania łąk. Wróciłem. No z powrotem była marna jazda, bo nie chcieli sprzedać stu gramów chleba. Były wypadki, że ludność polska umierali na bruku i po kilka dni leżeli. Ja myślałem, że nie dojadę do rodziny, sześć dni nic w ustach nie miałem.

W Nowym Sybisku [Nowosybirsku] szliśmy [i] mieliśmy po dwa ruble, żeby dostać jaką zupę, trochę pożywić się za tych kilka dni. Weszliśmy do pół schodów i dalej nie było siły, NKWD szło i popychało. Kilka ustępów [sic!] widziałem, że wszy łazili, że nie było miejsca.

Jechałem marnie, bo do wagonu nie chcieli przyjąć, wywozili w pustynię i wyrzucał konduktor.

Ludność zbierała chleb na śmietnikach i potem chorowała. Z Pawłodaru wróciłem na posiołek nago, bo wszystkie odzienie sprzedałem na chleb i jechałem pociągiem po kryjomu, żeby konduktor nie zobaczył, nie wyrzucił z wagonu. Z Pawłodaru szedłem pieszo 150 km, bo kierowca sowiecki nie chciał wziąć, tylko chciał 30 rubli, a ich nie było.

Wróciłem, dwa tygodnie odpocząłem, musiałem postąpić do pracy: kopania i wożenia węgla spod ziemi. Wróciłem już mróz był. Zarobek był dobry, można było zarobić 500 rubli, ale kupić nie było [co], chleba dawali po 800 g i jedną zupę na dobę. Stale człowiek był głodny.

Byli wypadki, że ludność polska nie wyrobiła normy, to nie dawali chleba. Jednego razu, jak powróciłem z tej podróży, przyszedł naczelnik [nieczytelne] tej kopalni i mówi dlaczego ja nie pracuję, jeżeli ja nie wyjdę do pracy, to mnie wyrzuci z mieszkania i doniesie do NKWD, że nie chcę pracować pobiwat wracza, nada, że ja buntowszczyk polski, że mnie wypędzi od rodziny i wywiozą, że nikt nie znajdzie.

Stale odbywały się zebrania, że człowiek mało wyrabia normy. Żeby najwięcej wyrobił tej normy, to wszystko jedno mało. Naczelnik był niedobry dla Polaków, odnosił się brutalnymi słowami. Jeżeli kto nie wyszedł jeden dzień do pracy, to odliczali z ćwierć zarobku za sześć miesięcy. Czy był chory [czy zdrowy], musiał pójść do pracy.

9 lutego [1942 r.] wyjechałem do wojska polskiego. Na tym koniec, w takich warunkach zostawiłem rodzinę, jak opisałem.

Miejsce postoju, 24 marca 1942 r.