JAN KILIAN

Plut. Jan Kilian, 33 lata, ur. i zam. w [nieczytelne] do chwili aresztowania, stolarz.

Aresztowany 24 kwietnia 1940 r. jako polityczny. Osadzili mnie we Lwowie na Łąckiego [?]. Siedziałem trzy miesiące w piwnicy, gdzie nie widziałem światła dziennego. Śledztwo odbywało się nocą. Bicie, wyśmiewanie, często przynosili niejednego na rękach, bo sam nie mógł przyjść. Pomagaliśmy sobie, okłady z zimnej wody. Sala była mała, trzy metry na trzy, siedziało nas 28 osób. Przeważnie wojskowi i urzędnicy państwowi, był także ppłk Bruchnalski ze Lwowa, który po ciężkim śledztwie i torturach zmarł [nieczytelne]. Obejście było brutalne, byłem zbity, koledzy robili mi okłady z zimnej wody. Wyżywienie raz na dzień, a przechadzki nie mieliśmy wcale. Po trzech miesiącach wywieźli mnie na „Brygidki”, więzienie lwowskie, pomiędzy złodziei i mniejszości narodowe, gdzie często nas, Polaków poniewierali, okradali z chleba, papierosów, a nawet bili. Władze sowieckie mało reagowały, gdyśmy meldowali, żeby nas odłączyć.

Śledztwo miałem jeszcze dwa lub trzy razy w tygodniu, lecz nie bili, bo i tak już ledwo chodziłem, bardzo często koledzy pomagali mi w pójściu do załatwienia osobistego. Choć sala była mała, bo zaledwie trzy na cztery metry, siedziało nas 44 osoby. Tutaj już była dwa razy na tydzień przechadzka, którą bardzo często wstrzymywali. Zaglądał już do nas lekarz, który nic nie pomagał, tylko tyle, że chorych wieczorem zabierali i już nigdy myśmy ich nie zobaczyli. Siedziałem do 22 października 1940 r., gdy wieczorem przywieźli mnie na Sądową, gdzie musiałem podpisać to, czego ode mnie wymagali. Rano o 8.00 miałem sąd w hotelu „Krakowskim” we Lwowie, z mym kolegą sierż. Kłoszewskim z 19 Pułku Piechoty i zostałem zasądzony na dziesięć lat więzienia. Po naradzie dostałem osiem lat ciężkich dalekich [taborów?] i trzy lata pozbawienia praw obywatelskich. Sala była zamknięta, nikogo nie wpuszczano. Dali nam dwóch obrońców, których nie dopuścili do głosu. Po odczytaniu wyroku kazali nam wnieść „kasację”, czyli apelację, lecz myśmy powiedzieli, że i tak tego nie wysiedzimy. Na to nam odpowiedzieli, że nigdy Polski nie zobaczymy i gen. Sikorskiego, którego nazywali bandytą. Mimo to ufność nasza była lepsza, że tego widzieć nie będziemy.

Po zasądzeniu zawieźli nas pod eskortą na ul. Jachowicza, tam już byli sami Polacy zasądzeni. Sala mała, dwa na pięć metrów, siedziało nas 40 osób, nawet nie było gdzie usiąść. Wyżywienie było lepsze. 28 grudnia 1940 r. wieczorem załadowali nas do więźniarki, pod konwojem zawieźli na Dworzec Czerniowiecki, gdzie stał transport dwóch tysięcy osób, oświetlony reflektorami i otoczony karabinami maszynowymi. Wagony były towarowe, mróz 38 [?] stopni, wcale się nie paliło. I tak wyjechaliśmy ze Lwowa 29 grudnia. W wagonie nas było 12 osób. W Podwołoczyskach dali nam 16 Ruskich i Ukraińców, którzy znowu bardzo nam dokuczali. Wyżywienie dzienne: ryba, 400 g chleba i wiadro wody, której że było za mało, dawali śnieg. Dwa razy dziennie rewizja, w nocy oświetlali reflektorami i rakietami, większe miasta przejeżdżaliśmy w nocy.

Do Kazachstanu, obłast Karahanda [Karaganda], łagier Karabas, przyjechałem 18 lutego 1941 r. Cztery dni siedziałem z sowieckimi złodziejami i mnie okradli. Po czterech dniach dali mnie do przemysłu drzewnego, pracowałem jako stolarz. Nigdy normy nie wyrobiłem. Później dali mnie do roboty meblowej, gdzie byli sowieccy więźniowie oficerowie, „popy” prawosławni, którzy bardzo dobrze się z nami obchodzili, dożywiali nas, jak tylko mogli. Do pracy chodziliśmy pod konwojem do dnia zwolnienia.

20 września 1941 r. zostałem zwolniony [nieczytelne] do kołchozu, miejscowość Troick, z której uciekłem, sprzedałem ubranie, które jeszcze miałem, kupiłem bilet i wyjechałem do Bozułuku [Buzułuku], gdzie organizowała się polska armia. Zgłosiłem się 29 września 1941 r. i zostałem przyjęty do 19 Pułku Piechoty w Tocku [Tockoje].

11 marca 1943 r.