ALEKSANDER BIBERSTEIN

Kraków, dnia 5 sierpnia 1946 r. Sędzia okręgowy dr Roman Kiełkowski, działając na zasadzie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293) o Głównej Komisji i Okręgowych Komisjach Zbrodni Niemieckich w Polsce, jako członek Głównej Komisji, przesłuchał w trybie art. 255 w związku z art. 107 i 115 kodeksu postępowania karnego niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Aleksander Biberstein
Imiona rodziców Dawid i Celina z d. Finkelstein
Data i miejsce urodzenia 1 sierpnia 1889 r., Tarnopol
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Warneńczyka 1 m. 3
Zajęcie lekarz Ubezpieczalni Społecznej w Krakowie
Wyznanie mojżeszowe
Stan cywilny żonaty
Narodowość polska
Obywatelstwo polskie

W dzielnicy żydowskiej Krakowa zamieszkałem od chwili jej zorganizowania, tj. od 21 marca 1941 r. 13 marca 1943 r. przesiedlony zostałem wraz z innymi mieszkańcami dzielnicy żydowskiej do obozu w Płaszowie, gdzie przebywałem do 15 października 1944 r., z kilkumiesięczną przerwą od 13 kwietnia do ok. 3 sierpnia 1943 r., którą spędziłem w obozie firmy „Kabel”. Przez cały powyższy okres, łącznie z pobytem w obozie firmy „Kabel”, który był częścią obozu płaszowskiego, pracowałem w charakterze lekarza.

Przed wojną był w Krakowie przy ul. Skawińskiej 8 szpital żydowski, który posiadał wszystkie oddziały, z wyjątkiem zakaźnego. Po zajęciu kraju przez Niemców, wobec szeregu zarządzeń władz okupacyjnych wymierzonych przeciwko ludności żydowskiej, ogół społeczeństwa żydowskiego w Krakowie zdał sobie sprawę, że Żydzi nie będą mogli się leczyć w szpitalach państwowych. W związku z tym z mojej inicjatywy od 1 kwietnia 1940 r. w Krakowie przy ul. Rękawka 30 zorganizowany został szpital zakaźny dla ludności żydowskiej, którego zostałem kierownikiem.

Było to jeszcze przed utworzeniem dzielnicy żydowskiej w Krakowie. Początkowo szpital zakaźny przy ul. Rękawka 30 znalazł się w obrębie dzielnicy żydowskiej, później – gdy ją zmniejszono – szpital przeniesiono na pl. Zgody 3.

Oprócz szpitala zakaźnego był również w dzielnicy żydowskiej szpital powszechny, który mieścił się w gmachu przy ul. Józefińskiej 14. Ogółem w szpitalach powszechnym i zakaźnym dzielnicy żydowskiej pracowało ok. 40 lekarzy, z których pewna część praktykowała również prywatnie. Zaznaczam, iż nie było dla lekarzy żadnego przymusu pracy w szpitalu, kto jednak z lekarzy mieszkających w dzielnicy żydowskiej chciał pracować w jednym z tych szpitali, znalazł tam pracę.

W ostatnim kwartale 1942 r. na terenach żydowskich cmentarzy w Woli Duchackiej Niemcy przystąpili do budowania obozu pracy przymusowej, zwanego popularnie obozem w Płaszowie. W związku z tym rozeszła się wiadomość, że po ukończeniu obozu Żydzi z dzielnicy zostaną przeniesieni do niego.

Z końcem stycznia lub w początku lutego 1943 r. wydelegowany zostałem razem z dr. Otto Schwarzem, przebywającym obecnie w czeskim Cieszynie, do komendanta obozu płaszowskiego Amona Götha, mającego wówczas rangę Untersturmführera, a to celem omówienia z nim kwestii urządzenia szpitala na terenie obozu. Göth przyjął nas w swym gabinecie mieszczącym się w jednym z baraków obozowych. W czasie tej wizyty był uprzejmy, oświadczył, że z powodu ciasnoty mieszkaniowej oraz potrzeby siły roboczej, Żydzi zamieszkają na terenie obozu, że będzie im tu dobrze tudzież, że dla potrzeb ludności żydowskiej zorganizowany zostanie szpital, a dla inteligencji zostanie przeznaczony na mieszkanie specjalny barak. Barak ten wskazał nam przez okno, mówiąc, że będzie w nim urządzona świetlica (Geistige Baracke). Dodał, że jego dążeniem będzie, by chorym dać dobre warunki leczenia, aby mogli jak najprędzej powrócić do pracy. Przy okazji tej wizyty Göth poprosił nas o zaszczepienie przeciwko tyfusowi plamistemu oryginalną szczepionką Weigla. Po opuszczeniu [przez nas] gabinetu Götha z tą samą prośbą zwrócił się do nas podoficer prowiantowy nazwiskiem Schrieber. W jakiś czas potem miałem okazję rozmowy z nim, w czasie której dałem wyraz obawom, czy Żydom będzie dobrze w tym obozie, a w szczególności, czy wyżywienie będzie dostateczne. Schrieber uspokoił mnie i okazał mi kartkę pisaną na maszynie, na której podane były normy wyżywienia dla więźnia obozu płaszowskiego. Kartka obejmowała normy wyżywienia dziennego oraz tygodniowego, a jako środki pożywienia wymieniała mięso, tłuszcz, cukier, kaszę, ziemniaki i marmoladę. Wespół z kolegami lekarzami przeliczyliśmy wtedy podane tam ilości na kalorie, a z obliczenia wynikało, że wedle tych danych na więźnia przypadało od 2200 do 2500 kalorii dziennie, czyli norma ledwo wystarczająca dla osoby pracującej fizycznie. Z końcem lutego lub w początku marca 1943 r. w towarzystwie kilku innych lekarzy ponownie byłem u Götha w sprawie zorganizowania szpitala na terenie obozu. Przed rozmową Göth polecił nam obejrzeć baraki przeznaczone na ten cel. Poszliśmy na miejsce i stwierdziliśmy, że na szpital przeznaczono trzy zbite z desek baraki pozbawione zarówno podziału na sale szpitalne, jak również jakiegokolwiek urządzenia wewnętrznego, m.in. pieców, instalacji wodociągowej itd. Po obejrzeniu baraków udaliśmy się na posłuchanie u Götha. Tym razem był nieuprzejmy, przyjął nas na stojąco poza swoim gabinetem, a na nasze zastrzeżenia, że baraki przeznaczone na szpital zupełnie na ten cel się nie nadają, są bowiem nieszczelne i nie mają podziału na sale, tudzież pozbawione są prymitywnych urządzeń wewnętrznych, Göth oświadczył nam, że baraki będą podzielone wewnątrz na cztery części, i że sal oddzielnych nie potrzeba, co do urządzenia wewnętrznego zaś, to będzie wykonane później. Na moją uwagę, że oddział zakaźny potrzebuje specjalnych separatek dla poszczególnych chorych, Göth odparł, że w obozie nie ma chorych zakaźnych. Zrozumiałem to w ten sposób, że w obozie nie wolno będzie wykazywać chorób zakaźnych, pod grozą zlikwidowania każdego [takiego] chorego. W związku z tym przez cały czas pełnienia przeze mnie obowiązków lekarza obozowego w Płaszowie nie zgłaszałem chorych na choroby zakaźne.

13 marca 1943 r. w godzinach rannych w dzielnicy żydowskiej zostały rozlepione afisze tej treści, że cała ludność pracująca, zamieszkała w getcie „A” ma do godz. 16.00 po południu udać się pieszo, w zwartych szeregach pod konwojem, na teren obozu płaszowskiego. Chorzy leczący się w szpitalach mieli wedle zarządzenia pozostać na miejscu, podczas gdy personel lekarski i pomocniczy zobowiązany był udać się do Płaszowa, łącznie z innymi mieszkańcami dzielnicy. Co do ruchomości polecono, by rzeczy, które mieszkańcy dzielnicy mają zamiar zabrać ze sobą do obozu, były spakowane i złożone we wskazanych miejscach, skąd następnie zostaną osobno odtransportowane do obozu.

Rzeczy zapakowane w lepsze walizki nie zostały przewiezione do obozu. Zabrano je od razu z dzielnicy do magazynów SS, rzeczy gorsze przeniesiono do Płaszowa, gdzie z punktu rozdzielczego poszczególni więźniowie następnie je odbierali. Część chorych, mimo zakazu opuszczania szpitali ze strony władz niemieckich, zebrawszy ostatki sił pomaszerowała z resztą mieszkańców do obozu. Pozostali obłożnie chorzy zostali przez Niemców w niedzielę, 14 marca 1943 r. rozstrzelani na łóżkach szpitalnych. Tych rozstrzelanych widziałem w szpitalach nazajutrz, 15 marca 1943 r., gdy na polecenie kierownictwa obozu udałem się wspólnie z innymi lekarzami i personelem pomocniczym celem zabrania urządzeń szpitalnych do obozu. Widziałem wtedy również specjalne kolumny robocze wynoszące na wozy zwłoki zastrzelonych w czasie akcji dnia poprzedniego chorych oraz innych mieszkańców dzielnicy, w celu przewiezienia ich na cmentarz.

27 lub 28 marca 1943 r., już w obozie, przeprowadzono rewizje w poszukiwaniu kosztowności i pieniędzy, przy czym Niemcy z Göthem na czele zabrali bardzo duże ilości złota, brylantów i gotówki. Jestem przekonany, że duża ilość tych kosztowności poszła do prywatnego skarbca Götha.

Po przybyciu do obozu zajęliśmy nieurządzone baraki szpitalne i zaczęliśmy urządzać je we własnym zakresie, by możliwie jak najszybciej stworzyć warunki dla leczenia chorych. Zgłaszających się chorych, którzy w dzielnicy przebywali w szpitalu, przyjmowaliśmy mimo zakazu ze strony kierownictwa obozu. Po kilku dniach zgłosił się do mnie naczelny lekarz obozu dr Gross, z poleceniem od komendanta zlikwidowania tych chorych, którzy według jego wiadomości przebywają w szpitalu. Naczelny lekarz zadowolił się moim wytłumaczeniem, że takich chorych na leczeniu nie mamy, dzięki czemu kilkunastu ludzi zostało uratowanych od śmierci. Wiadomo mi jednak, że w czasie mego pobytu w obozie „Kabel” na polecenie Götha zostało straconych przez rozstrzelanie ośmiu chorych przybyłych z Rzeszowa z rozpoznaniem tyfusu plamistego.

Po przybyciu do obozu wszyscy lekarze w liczbie ok. 60 zostali początkowo zatrudnieni w dziale sanitarnym. Sukcesywnie jednak redukowano lekarzy, w szczególności starszych, przydzielając ich do różnych warsztatów pracy, skąd prędzej czy później ulegali wysiedleniu. Zaznaczyć należy, że lekarze zasadniczo starali się pozostać przy swojej pracy zawodowej.

W czasie od 13 kwietnia do pierwszych dni sierpnia 1943 r. przebywałem jako lekarz w obozie firmy „Kabel”. Po powrocie stamtąd spostrzegłem, że wikt dla chorych, ten sam zresztą co dla innych więźniów, a zatem w ogóle nie wystarczający jako minimum zapotrzebowania kalorycznego, nie może przyczynić się do wyzdrowienia tych chorych. We własnym zakresie zwróciłem się do magazynu i kuchni z prośbą o poprawę wiktu dla chorych i o gotowanie specjalnego kotła dla chorych szpitalnych. Drogą prywatnych znajomości uzyskałem to, a z okazji prawie codziennego odwiedzania kuchni zauważyłem (szpital mieścił się w najbliższym sąsiedztwie baraków gospodarczych), że do magazynów gospodarczych zwozi się ogromne ilości mięsa i produktów wszelkiego innego rodzaju. Równocześnie jednak więźniowie poza kawą, wodnistą zupą siekankową, względnie wodnistą zupą jarzynowo-buraczaną, tudzież porcją chleba o wadze ok. 20 dag niczego innego przeważnie w ciągu dnia nie otrzymywali. Przydziałów zaś, tzw. w innych obozach fasungu, w tym czasie w Płaszowie nie było. Wiem od rzeźnika obozowego, którego nazwiska nie pamiętam (Peig?), że przywożono do obozu doborowe gatunki mięsa i to w dużych ilościach. Skoro zatem z jednej strony dowiedziałem się od podoficera Schriebera o należnych więźniom normach wyżywienia, z drugiej zaś strony widziałem przywożone do obozu wielkie ilości produktów, a z innych źródeł wiadomo mi jest, że Göth urządzał sute libacje dla licznych Niemców, których do siebie spraszał z miasta (tak spośród swych zwierzchników, jak i znajomych), libacje, na których jak powszechnie w obozie mówiono, zużywano wielkie ilości najprzedniejszych win, podczas gdy więźniowie otrzymywali pożywienie dzienne, którego wartość kaloryczna może nawet nie dochodziła do tysiąca kalorii, a w każdym razie ilości tej nie przekraczała, przypuszczać należy, że produkty przeznaczone dla więźniów szły już to na prywatne libacje Götha, już to na zamianę, względnie na sprzedaż dla zakupu prywatnych rzeczy, prywatnego inwentarza zwierzęcego – jak konie i tym podobne – dla osobistego użytku Götha. W ten sposób ograbiał on więźniów, ciągnąc z tego własne korzyści.

O znęcaniu się i rozstrzeliwaniu więźniów, o selekcjach starców i dzieci w 1943 r, tj. w okresie obozu przymusowej pracy, uważam za zbyteczne podawać szczegóły, gdyż fakty te są już znane z zeznań innych świadków. Dla ilustracji jednak, jak dalece Göth był panem życia i śmierci każdego więźnia – który, wychodząc rano z baraku, nie wiedział, czy do niego wróci – podam znany mi przykład. W czasie mego pobytu w „Kablu” jeden z więźniów uciekł z obozu. Zarządzone wskutek tego przez Niemców dochodzenia rzuciły podejrzenia na innych przygotowujących się do ucieczki. Więźniowie ci, w liczbie sześciu, zostali odprowadzeni pod konwojem w asyście milicjanta żydowskiego Steinera. Po przejściu bramy obozowej Steiner spotkał Götha, któremu wręczył pismo warty niemieckiej w „Kablu”. Po przeczytaniu tego pisma i po wręczeniu 100 czy też 200 dolarów znalezionych u jednego z konwojowanych, odpowiedź Göha brzmiała: Unlagen. Ludzie ci zostali natychmiast odprowadzeni na miejsce kaźni i straceni, bez przesłuchania i możności nawet jakiegokolwiek wypowiedzenia się.

W obozie przymusowej pracy w Płaszowie w lipcu 1943 r. utworzono obóz polski. Oddzielony od reszty obozu potrójnym zasiekiem z drutów naładowanych prądem elektrycznym, mieścił początkowo kilkuset, a później kilka tysięcy Polaków. Byli oni w tym obozie początkowo traktowani jeszcze gorzej jak Żydzi, jakkolwiek Polaków nie rozstrzeliwano. Warunki higieniczne mieli znacznie gorsze, nie otrzymywali bielizny, leżeli i spali na samych deskach, a skutkiem kompletnej izolacji i niemożności otrzymywania środków żywności z zewnątrz, podupadli szybko na zdrowiu i wykazywali dużą śmiertelność. Stosunki w tym obozie znam z opisu kolegi lekarza, dr. Stenzla, który dochodził z naszego obozu do obozu polskiego, przemycając dla poszczególnych osób nieznaczne ilości produktów żywnościowych, a przede wszystkim w dużych ilościach leki, które przechowywane były na oddziale zakaźnym jako pozostałości po likwidacji Żydowskiej Samopomocy Społecznej.

W ogóle leki, jakie mieliśmy w obozie, były nam dostarczane tylko przez Żydowską Samopomoc Społeczną, podczas gdy kierownictwo obozu prawie zupełnie ich dla więźniów nie dostarczało. Żydowska Samopomoc Społeczna poza lekami dostarczała do obozu również chleb, jak też i inne produkty spożywcze, które w okresie późniejszym przeznaczono wszystkie dla chorych.

Wspomniany dr Stenzel został rozstrzelany w październiku lub listopadzie 1943 r., a to z tego powodu, że ułatwiał poszczególnym więźniom obozu polskiego komunikowanie się ze światem zewnętrznym, dla otrzymania pomocy. Dr Stenzel, mając wstęp do obozu polskiego, przemycał między lekami, oprócz małych ilości środków żywnościowych, także i listy, które następnie przez dochodzących majstrów nie-więźniów, pracujących w obozie, puszczał dalej na miasto. Autor jednego z tych listów prosił odbiorcę o odpowiedź na adres dr. Stenzla, przy czym wymienił jego nazwisko. To było powodem aresztowania i zgładzenia doktora, jak też i autorki listu (p. Broniowa). Po połączeniu obu obozów i stworzeniu obozu koncentracyjnego, sytuacja Polaków z uwagi na połączenie się ze światem zewnętrznym (Rada Główna Opiekuńcza), skąd otrzymali produkty żywnościowe i zupy, uległa poprawie.

W styczniu 1944 r. obóz płaszowski zmieniono na obóz koncentracyjny. Był to okres wielkiego braku sił roboczych i wtedy Göth – dla zapewnienia sobie pewnego stanowiska w obozie, by nie pójść na front, a z drugiej strony dla osobistych materialnych korzyści – stworzył nowe i rozszerzył istniejące warsztaty pracy podległe obozowi koncentracyjnemu, a zatem jemu samemu. Taka była ogólna opinia obozu, o czym stojący blisko tej sprawy świadkowie bardziej szczegółowo się wypowiedzą.

Na koniec scharakteryzuję krótko postępowanie Götha. W pierwszym okresie, przed utworzeniem obozu, ładnymi słówkami i przyrzeczeniami uspokajał Żydów, że pracującym nie stanie się w obozie żadna krzywda; w okresie drugim, obozu przymusowej pracy, był panem życia i śmierci, karząc najmniejsze przewinienie, jak np. nieuchylenie kapelusza itp. jedyną karą, tj. śmiercią przez rozstrzelanie; w trzecim okresie, w okresie obozu koncentracyjnego w 1944 r., bardzo lekko i szybko usuwał przez rozstrzelanie tych ludzi, którzy byli mu niewygodni, gdyż za dużo wiedzieli, jakkolwiek byli to ludzie, którzy nie bez osobistej korzyści dopomogli mu w zdobyciu olbrzymiego majątku, kosztem grabieży mienia więźniów. Do tej ostatniej kategorii należał również zaufany Götha, więzień Chilowicz.