JÓZEF GERTNER

Protokołowała Maria Holender. [Świadek] Józef Gertner przed wojną mieszkał w Warszawie, ul. Sienna. Okupację przeżył od 1939 do 1941 r. we Lwowie, następnie w Staszowie i w obozach: Płaszów od 1943 do 1944 r., Mauthausen – Sankt Valentin i Eben[see] do maja 1945 r., do wyzwolenia. [Świadek zeznał]:


Imię i nazwisko Józef Gertner
Imię i miejsce urodzenia 31 marca 1908 r., Tarnów
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Długa 11A m. 4
Zawód muzyk

Do obozu płaszowskiego dostałem się 13 marca 1943 r., z [chwilą] likwidacji getta krakowskiego. Zostałem przydzielony do gemeinschaftu szewskiego. Podczas swoich nocnych wycieczek Göth w stanie pijanym często wpadał znienacka do cechu, szukając pretekstów dla znęcania się nad swoimi ofiarami. Podczas jednej takiej wizyty poczuł zapach dymu z papierosów, a schwytawszy obozowca Korba na gorącym uczynku, z wściekłością chwycił go za kołnierz i wyciągnąwszy go za próg baraku, jednym celnym strzałem w tył głowy położył trupem na miejscu.

Po kilku miesiącach Göth dla kaprysu rozkazał znanemu muzykowi Hermanowi Rosnerowi utworzyć orkiestrę. Z kolei Rosner włączył mnie do tej orkiestry jako pianistę. Próby nasze odbywały się w baraku, który miał służyć jako jadalnia dla obozowiczów. Tworząc tę orkiestrę, Göth przypuszczalnie wzorował się na słynnych obozach koncentracyjnych, w których orkiestra muzyką odprowadzała ludzi przeznaczonych na śmierć. Niemniej u nas służyła tylko dla własnych rozrywek Götha. Barak nasz był w pewnym sensie eksterytorialny, dzięki temu mieliśmy możność ukrywania obozowiczów wycieńczonych wskutek ciężkiej pracy.

Pewnego dnia, po zastrzeleniu w sąsiednim baraku trzech kobiet, Göth wpadł znienacka do nas podczas próby w towarzystwie swojego psa Rolfa. Ukryliśmy wówczas kilku obozowiczów, m. in. Prägera i Niusię Lemberger. Zaczęliśmy rozpaczliwie grać najpiękniejsze melodie, jakie znaliśmy, starając się odwrócić jego uwagę, w obawie, by Rolf nie wytropił ukrytych ludzi. Charakterystyczne jest to, że Göth bezpośrednio po zastrzeleniu obozowiczów z całym spokojem słuchał muzyki.

Często Göth wzywał nas nocą do swojej wilii urządzonej na wzór książąt indyjskich. Podczas nocnych uczt obecni byli wyżsi oficerowie krakowskiego gestapo, m.in. Oberführer Scherner. Zazwyczaj po godzinnej już zabawie goście byli kompletnie pijani. Göth stawał się coraz bardziej wymagający, musieliśmy z każdego jego ruchu, z każdego mrugnięcia wyczuwać jego życzenia. W wypadku, gdy muzyka go nie zadowalała, rzucał w nas wszystkimi przedmiotami, które miał pod ręką, wygrażał się, krzyczał dziko, chwytał za rewolwer, grożąc zastrzeleniem.

Razu pewnego Göth, całkiem nietrzeźwy po nocnej libacji, przysłuchując się naszej muzyce, usnął przy stole. Korzystając ze sposobności, zmęczeni całonocną grą, nad ranem zaprzestaliśmy jej i oddaliliśmy się do kuchni położonej o piętro niżej, którą przechodziliśmy do naszych baraków. Nagle usłyszeliśmy straszny ryk. Pobiegliśmy pędem na górę do pokoju Götha. Z wyciągniętym rewolwerem, z wykrzywioną ze wściekłości twarzą przyskoczył do nas. Staliśmy wyciągnięci jak struny i czekaliśmy na śmierć. W tym momencie uratował nas przypadek: wszedł jego kolega Scheidt, który go odciągnął na bok.

Niejednokrotnie musieliśmy na rozkaz Götha grywać bez przerwy od 23.00 w nocy do 12.00 następnego południa. Nie wolno nam było przerwać gry pod groźbą wymierzenia nam słynnej porcji bicia. Podczas tego Göth pił wraz z zaproszonymi gośćmi przez całą noc. Zazwyczaj nad ranem po tych libacjach wychodził do obozu. Efektem tych wycieczek było zawsze kilka trupów.

Mieszkałem w jednym baraku z inż. Grünbergiem, którego Göth wybierał sobie zawsze jako ofiarę, nad którym nieludzko znęcał się za rzekome niedociągnięcia jego kolegów. Potwornie bił go po twarzy, kopał nogami, do tego stopnia, że nieszczęśliwy prosił go niejednokrotnie o zastrzelenie, na co Göth odpowiadał, że zabija, kiedy ma ochotę – a on jest mu jeszcze na razie potrzebny.

Podobne metody stosował także wobec innych inżynierów. Jednego z nich – nazwiska nie pamiętam – poszczuł psami tak dalece, że przynieśli go do baraku nieprzytomnego.

Uważam, że mylny jest pogląd niektórych ludzi, jakoby Göth był nadzwyczaj muzykalny (podobno odróżniał nawet półtony od ćwierćtonów). Był tylko przeciętnym bywalcem barów i rozrywkowych lokali. Jego zasób wiadomości muzycznych ograniczał się do repertuaru lekkich piosenek, na poważną muzykę bardzo słabo reagował.