MOZES JUDA

Tarnów, dnia 12 lipca 1946 r. Bronisław Maciołowski, prezes Sądu Okręgowego w Tarnowie i członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, za przybraniem protokolantki Barbary Juraszowej, przesłuchał na zasadzie art. 254 i 255 kpk w charakterze świadka Mozesa Judę, który po upomnieniu w myśl art. 107 i 115 kpk zeznał, jak następuje:


Imię i nazwisko Mozes Juda
Wiek 40 lat
Miejsce zamieszkania Tarnów, ul. Goldhammera 3
Zajęcie rzezak rytualny przy Żydowskim Zrzeszeniu Religijnym
Wyznanie mojżeszowe

Przed wojną mieszkałem w Brzesku, do września 1942 r., kiedy to zarządzono likwidację Żydów. Ja z żoną i dziećmi uciekłem do Bochni i tam przebywałem w getcie. Na wiosnę 1943 r. przybył do Bochni Niemiec John, gestapowiec, i ten mnie w grupie 140 osób wywiózł [mnie] do Płaszowa, gdzie przebywałem do 15 listopada 1943 r., tak mi się przynajmniej zdaje, po czym zawieziono mnie w grupie stu ludzi do Kielc, gdzie pracowałem jako robotnik, po czym po paru miesiącach przewieziono mnie z większą grupą w niepamiętnej mi liczbie do Oświęcimia, a raczej do Brzezinki (Birkenau), gdzie otrzymałem nr porządkowy B. 2988.

W jakiś czas [później] byłem znów przewieziony do Trzebini, do fabryki oleju, a następnie, po zbombardowaniu tej fabryki w tym samym dniu, w którym przyjechałem do Trzebini, w jakiś czas z powrotem odwieziono nas do Oświęcimia, skąd zostałem zwolniony przez Armię Czerwoną.

Z pobytu mego w Płaszowie pamiętam taki wypadek:
Jednego dnia sobotniego, niepamiętnego mi dnia, miesiąca i roku, został zarządzony apel
między godz. 14.00 a 16.00 po południu. Na apelu zostało zgromadzonych ok. 13 tys. jeńców
obozowych – mam wrażenie, że wszyscy byli Żydami. Apel został zwołany w tym celu,
abyśmy byli świadkami wykonania egzekucji przez powieszenie dwóch Żydów, z których
jeden miał ok. 16 lat, a drugi [był] znacznie starszy. Wykonanie nadzorował sam komendant
obozu Göth, który stał opodal szubienicy, a zaraz obok stała taksówka. W towarzystwie
Götha byli jacyś Niemcy, których nie znam, a raczej nie pamiętam ich nazwisk, bo być może,
gdybym ich zobaczył, to bym poznał te osoby.

Pierwszy miał być wieszany ów młody Żydek, egzekucji dokonywał Żyd, niejaki Salz. W toku wieszania urwał się sznurek, czy też się odwiązał, tak że chłopak upadł na ziemię. Powstawszy, zwrócił się do niedaleko stojącego komendanta Götha z prośbą w języku niemieckim, która po polsku mniej więcej tak brzmi: „Panie komendancie, jestem jeszcze młody, ponieważ się urwałem, pozwól mi jeszcze żyć”. Göth jednak polecił go powiesić, i rzeczywiście drugi raz został powieszony skutecznie. Następnie został powieszony drugi osobnik. Kiedy Göth zabierał się do odejścia, wyjął rewolwer i strzelił do tego wiszącego Żydka, widocznie w obawie, aby po jego odejściu nie uratowano go.

Drugi wypadek był następujący:

Niepamiętnego mi dnia, o ile sobie przypominam było to 15 listopada 1943 r., do baraku, w którym pracowałem – a pracowałem w oddziale metalowym, jako blacharz – przybył jakiś SS-man i oznajmił, że część z nas wyjedzie stąd do innego obozu pracy. Usiadł przy stole i zapisywał nazwiska tych, którzy byli przeznaczeni na wyjazd. W tym czasie wszedł do baraku komendant Göth i powiedział, że wszyscy, którzy tu jesteśmy, pojedziemy. Ustawił nas w dwu szeregach, jeden szereg pod jedną ścianą baraku, drugi pod drugą. W pewnym momencie, z szeregu stojącego naprzeciw mojego, wystąpił niejaki Pinkas Scheinfeld z Krakowa i zwrócił się do Götha z prośbą, aby ten pozostawił go jako dobrego pracownika nadal w Płaszowie, gdyż ma tutaj żonę. W trakcie przemowy Scheinfelda Göth nieznacznym ruchem wyjął rewolwer z kieszeni i bez żadnego słowa strzelił do Scheinfelda, a gdy ten – leżąc na ziemi – dawał jeszcze znaki życia, wówczas Göth strzelił drugi raz, trafiając go w głowę i pozbawiając na miejscu życia, po czym zwrócił się do nas z ostrzeżeniem, że który z nas coś przemówi, to tak będzie leżał jak tamten.

Na jakiś czas przedtem jeszcze, gdy zostałem zabrany z metalowni wraz z innymi do pracy przy oczyszczaniu cegieł, z których miał być postawiony budynek dla straży, nadszedł Göth z narzeczoną, było to koło 24.00, może 1.00 w nocy i nim jeszcze zbliżył się do nas, to słyszeliśmy strzał. Rano dowiedzieliśmy się, że Göth przed zbliżeniem się do nas zastrzelił jakiegoś osobnika, prawdopodobnie Żyda.

Na razie nie mogę sobie przypomnieć więcej wystąpień Götha… A raczej w tym momencie przypominam sobie jeszcze [jeden] wypadek. Mianowicie każdy pracownik w południe otrzymywał… Ten pracownik, który szedł po posiłek dla swej grupy od nadzorcy zwanego Ordnungsmanem (albo Ordnungsdienst) otrzymywał karteczkę, z którą zgłaszał się w kuchni. Gdy jednak przypadkiem w tym czasie zbliżał się jaki gestapowiec lub SS-man, to każdy z nas, mimo że miał karteczkę, dla pewności ukrywał się przed nim. Pewnego dnia ja byłem delegowany po posiłek dla swej grupy i, gdy czekałem wraz z innymi na swą kolej, słychać było, że nadchodzi jakiś Niemiec, a raczej, że Göth idzie, przeto ukryliśmy się, a w czasie ucieczki słyszałem, że padł strzał. Z ukrycia mego widziałem, że przeszedł Göth, a gdy wróciłem do kuchni po posiłek, zauważyłem tam zwłoki zastrzelonej kobiety, Żydówki. Prawdopodobnie zastrzelił ją Göth, gdyż żaden inny z Niemców tam nie przechodził poza nim.

Wyjaśniam jeszcze, że w obozie przebywałem pod nazwiskiem Juda Dränger, gdyż chciałem korespondować ze swoją żoną, która została w Bochni, a w razie przechwycenia korespondencji pod właściwym nazwiskiem wysyłający korespondencję bywał zastrzelony.