LUCYNA PODLASKA

Warszawa, 15 stycznia 1946 r. Sędzia Halina Wereńko, oddelegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrała przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.

Świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Lucyna Podlaska z domu Wleke
Data urodzenia 7 stycznia 1891 r. w Warszawie
Imiona rodziców Adolf i Aleksandra z Grabowskich
Zajęcie urzędniczka w Ministerstwie Spraw Zagranicznych
Wykształcenie matura, kursy handlowe, języków obcych, stenograficzne
Miejsce zamieszkania Legionowo, ul. Sielankowa 7
Karalność niekarana

W roku 1940 mieszkałam wraz z moim mężem Wincentym (ur. 1902 w Legionowie) przy ul. Sielankowej 7, w gminie Jabłonna. 22 lutego 1940 przez nieznanych sprawców został zabity żandarm, burmistrz Legionowa, volksdeutsch Marilke, imienia nie pamiętam. Burmistrz Marilke, jak słyszałam, był dobry dla Polaków, przyczyną śmierci była, jak mówiono, prowokacja ewentualnie porachunki rodzinne. Ludzie powiadali, iż Marilke na pół godziny przed śmiercią, a już po strzale, miał powiedzieć: „nie obwiniajcie Polaków, gdyż mnie zamordowali Niemcy”.

Komu mianowicie mówił tę rzecz, tego nie wiem.

W czasie zamachu została zabita także żona burmistrza Marilke. Po zamachu, mimo iż mieszkaliśmy na terenie gminy Jabłonna, obawialiśmy się represji, jednakże mój mąż nie chciał uciekać z domu, a nawet w nocy z 23 na 24 lutego nocowało u nas dwóch znajomych: Zembrzuski i kolejarz Mazurek, imion nie pamiętam, którzy obawiali się nocowania we własnych mieszkaniach mieszczących się przy rynku w Legionowie.

O godzinie 4.00 rano usłyszałam stukanie do drzwi, po otwarciu wkroczyli do naszego domu: policjant granatowy z Legionowa Sadowski, volksdeutsch Korcz i dwóch żandarmów w mundurach.

Volksdeutsch Korcz przed wojną 1939 uchodził za Polaka, dobrego patriotę, pracował społecznie, widywałam go zbierającego składki na cele społeczne. Ożenił się z Polką, a jego dzieci chodziły do szkoły rodziny wojskowej na terenie koszar. Korcz bardzo często chodził do szkoły po dzieci. Z zawodu był kupcem. Miał wraz z żoną sklep konfekcyjny w Legionowie. Po wrześniu 1939 Korcz posłał dzieci do szkoły niemieckiej oraz zapisał się na listę volksdeutschów. Nie pamiętam, od kogo słyszałam, ale było rzeczą ogólnie znaną, iż żona Korcza, dowiedziawszy się, iż mąż jej był czy też jest konfidentem niemieckim, otruła się.

Drugim konfidentem niemieckim na terenie Legionowa był volksdeutsch Fryderyk Dregier, który przed wojną sprzedawał lody na ulicy. Po wybuchu wojny wyrósł na figurę.

Jakie było jego stanowisko, nie wiem, ale wiem, iż przychodził aresztować i pomagał wyszukiwać Polaków poszukiwanych przez gestapo. Był obecny przy aresztowaniu Szwedowskiego w Zegrzu. Szwedowski najprawdopodobniej został rozstrzelany razem z moim mężem. Był również obecny przy aresztowaniu Edwarda Nowaka z Legionowa, Mikołaja Bożyma z synem Józefem, doktora pułkownika Mermona. Mogłaby o tym zeznać żona aresztowanego Nowaka (zam. w Legionowie, ul. Sienkiewicza, dom własny), żona lub córka Mikołaja Bożyma, Wanda Rotkiewicz (zam. w Legionowie ul. Kopernika, dom własny).

Słyszałam, iż przed powstaniem Korcz przebywał w Poznańskiem, natomiast Dregier wyjechał do Niemiec.

Wracając do nocy 23 na 24 lutego 1940, w dalszym ciągu zeznaję: żandarm, policjant i volksdeutsch Korcz pytali o mego męża i kazali mu udać się ze sobą. O co chodzi w tej sprawie i z jakiej przyczyny, nie powiedziano nam. Zarzucali, iż mój mąż przed wojną światową 1920 roku należał do POW i brał udział w walkach niepodległościowych, jednakże w momencie aresztowania do żadnej organizacji podziemnej nie należał.

Obaj mężczyźni, którzy u nas nocowali, nie zostali zatrzymani.

Pozwolono mi, na moją prośbę, pojechać razem z mężem. Po wyjściu z bramy domu zobaczyłam stojące dwa samochody ciężarowe zakryte plandeką z oknami z miki. Samochody były pełne. Na ławkach siedziały kobiety i mężczyźni, naprzeciw ławek zajętych przez Polaków na następnej ławce siedzieli żandarmi z karabinami. W samochodzie, do którego wsiadłam wraz z mężem, mogło być zatrzymanych Polaków od 20 do 30 osób. Wśród jadących ja jedna nie byłam aresztowana, a jechałam, by ratować męża. Nikogo spośród aresztowanych nie rozpoznałam, ponieważ było ciemno.

Później dowiedziałam się (było to rzeczą ogólnie znaną, nie pamiętam, kto mi o tym mówił), iż tej nocy Niemcy urządzili łapankę, wybierając z mieszkań około 600 osób z terenów: Zegrze, Michałów, Legionowo, Jabłonna, Piekiełko, Żerań. Zatrzymani byli zabrani jako zakładnicy za zabójstwo burmistrza Marilke w Żeraniu.

Spośród wziętych zakładników mogę wymienić następujące nazwiska: Grzymski, urzędnik elektrowni (zam. w Jabłonnie); porucznik Starczewski, który był inwalidą po poprzedniej wojnie, bez obu nóg, jeździł na wózku, wzięty bez wózka; buchalterka z elektrowni hrabiego Potockiego, która była zabrana, mimo iż zostawiła 9-miesięczne dziecko, nazwiska jej nie znam; Górczyński z Legionowa; doktor pułkownik Merman z Legionowa; Matuszewski z Legionowa; Mikołaj Bożym z synem Józefem; Świączkowski z Legionowa; Szwedowski z Zegrza; Edward Nowak z Legionowa; Bębnowski z Legionowa; Iwanicki z Żerania; Głowacki z Żerania; Gorczyński z Legionowa, lat 60 kilka; Dąbrowski z Legionowa cegielnia; Żebrowski z synem z Legionowa.

Gdy jechałam z mężem samochodem, mąż mi powiedział, iż Korcz go wykreślił z listy, na której były spisane nazwiska, jak sądził, zabranych tej nocy osób. Dojechaliśmy do więzienia mokotowskiego, gdzie męża i inne osoby zatrzymane zabrano do środka, a mnie kazano iść. Jeszcze tego samego dnia (24 lutego 1943) usiłowałam spowodować interwencję burmistrza Jabłonny Rinasa (volksdeutscha)w sprawie męża, lecz bezskutecznie.

Nazajutrz, w poniedziałek (25 lutego) udałam się do gestapo (al. Szucha 25), weszłam na razie bez przepustki i jakiś spotkany na osobności nieznany mi osobnik ubrany po cywilnemu, powtórzył mi dwa razy szeptem: „Oboźna 4 m. 11,skazany na śmierć”. Mnie skierowano do Ordnung Polizei, gdzie mi powiedziano, iż aresztowani w sprawie Legionowa i Jabłonny zostali skazani na śmierć i wyrok już wykonano. Jednakże informujący mnie Niemiec radził, bym szybko składała podanie o ułaskawienie w gestapo.

W gestapo skierowano mnie do policji kryminalnej przy ul. Daniłowiczowskiej, tu polski policjant, którego spytałam, do kogo mam się zwrócić, powiedział, iż właśnie w tej chwili zabierają zakładników z Legionowa i Jabłonny na rozstrzelanie. Rzeczywiście przed wejściem do więzienia przy ul. Daniłowiczowskiej zobaczyłam samochody ciężarowe z budami, ale odkrytymi, do których żandarmi wpychali więźniów. Samochody były obstawione i dojść bliżej lub kogoś rozpoznać było niemożliwością. Razem ze mną była Głowacka, która miała znajomego dyrektora elektrowni, Niemca, u którego pracował mąż Głowackiej zatrzymany tak samo jak i mój mąż. Dyrektor ten miał interweniować w sprawie uwolnienia Głowackiego – bez rezultatu. Od niego Głowacka dowiedziała się, iż właśnie teraz zabierają na rozstrzelanie zakładników z Legionowa i Jabłonny. Potem słyszałam, iż mąż Głowackiej jednak wrócił.

Wtedy Głowaccy mieszkali w Żeraniu. Gdzie obecnie mieszkają, tego nie wiem.

Słyszałam później od Iwanickiej, której mąż był zatrzymany w Żeraniu w porcie razem z moim mężem, iż mąż jej także wrócił.

W kilka dni później mówiła mi Foglerowa, obecnie przebywająca w Olsztynie, iż słyszała od właściciela restauracji w Legionowie volksdeutscha Dracheima, iż wszyscy zakładnicy z Legionowa i Jabłonny zostali rozstrzelani, przy czym on sam był obecny w czasie egzekucji.

Dracheim przed powstaniem wyjechał do Niemiec.

W tym czasie czytałam w prasie podziemnej, już dziś nie pamiętam, jak się ta gazeta nazywała, że zakładnicy aresztowani za zabójstwo burmistrza w Legionowie zostali zamordowani i pochowani w Palmirach.

Ja sama w dalszym ciągu robiłam starania w gestapo, by natrafić na ślad męża. Bez skutku, mimo iż się bardzo narażałam. Ostatecznie jakiś naczelnik gestapo (Szucha 25) poradził mi, bym się nie interesowała sprawą męża, ponieważ w przeciwnym razie oni mnie zamkną. Jeden z gestapowców, który siedział w tym pokoju, gdzie mi to powiedziano, jak słyszałam od petentów czekających na korytarzu, nazywał się Cebula. Nie wiem jednak, czy to był naczelnik, czy też drugi młodszy urzędnik.

Co do tajemniczego szeptu „Oboźna 4 m. 11, skazany na śmierć”, to wyjaśniłam, iż pod tym numerem mieszkała Biniecka. Słyszałam, iż z Piekiełka był wzięty Biniecki, nic więcej o tej sprawie nie wiem.

Dotąd mój mąż ani nikt z osób z nim aresztowanych – z wyjątkiem Głowackiego, Iwanickiego i jeszcze jednego, którego nazwiska nie znam – nie wrócił i żadnych wiadomości o nich i od nich później nie było.

Protokół odczytano.