JAN JANIKOWSKI

Warszawa, 16 października 1945 r. Sędzia śledczy Mikołaj Halfter przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę, po czym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Jan Bronisław Janikowski
Wiek ur. 14 maja 1888 r.
Imiona rodziców Piotr i Stanisława
Miejsce zamieszkania Anin, ul. II Poprzeczna 1
Zajęcie major WP w służbie czynnej
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Dnia 26 grudnia 1939 roku w godzinach między 18.00 a 20.00 zauważyłem na ulicach Starego Anina jakiś niezwykły ruch ludności. Na zapytanie jeden z sąsiadów (nazwiska jego nie pamiętam) poinformował mnie, że tego dnia (nie wiem, w jakich godzinach) w Otwocku jakiś złodziej Polak zastrzelił czy postrzelił policjanta polskiego pełniącego służbę w Otwocku, że ten złodziej przyjechał następnie do Anina, skierował się do jednej z porządniejszych restauracji, gdzie wraz z kolegą urządził libację.
Powiadomiony (nie wiadomo przez kogo) o tym komendant garnizonu Stary Anin i okolice lejtnant armii niemieckiej Stephan (jak słyszałem, przed zmobilizowaniem pastor Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego podobno gdzieś w okolicach Hamburga) polecił dwu żołnierzom, aby udali się do tej restauracji (była to restauracja przy szosie otwockiej, po prawej stronie kolejki dojazdowej licząc od strony Warszawy), wylegitymowali i zatrzymali owego złodzieja (nazwiska jego ani imienia nie znam). Jak mówili mi, żołnierze ci dość nieudolnie zabrali się do legitymowania tego osobnika, to znaczy nie zażądali od niego podniesienia rąk do góry, nie zrewidowali go, lecz zażądali, by się wylegitymował.

Wówczas on podobno wyciągnął z kieszeni zamiast dokumentów rewolwer, oddał parę strzałów w kierunku tych żołnierzy, skutkiem czego jednego z nich zabił, drugiego zaś postrzelił i uciekł wraz ze swoim kolegą w niewiadomym kierunku.

Gdy dotarła o tym wiadomość do Niemców, żołnierze zaczęli bić każdego spotkanego na ulicy Polaka lub Polkę niezależnie od wieku. Skutkiem tego ludność zaczęła się kryć. Wywołany tym popłoch i zamieszanie zwróciły właśnie moją uwagę, o czym wspomniałem powyżej. Około g. 18.00 – 19.00 zauważyłem wzmożony ruch żołnierzy niemieckich (uzbrojonych) na ulicy (nadmieniam, że mieszkałem wówczas w tym samym domu, co i obecnie). Zorientowałem się, że widocznie zostało zarządzone ostre pogotowie. Z posesji swej nie wydalałem się, to znaczy nie wychodziłem poza ogrodzenie, obserwując dalszy rozwój wydarzeń z ogrodu.

O godzinie mniej więcej 21.00 lub 22.00 położyłem się spać. W nocy, około 24.00 lub 1.00 (z 26 na 27 grudnia 1939) obudziło mnie dobijanie się do drzwi wejściowych mego mieszkania. Na zapytanie „kto tam” posłyszałem żądanie w języku niemieckim (zaznaczam, że rozumiałem wówczas trochę niemiecki), by otworzyć drzwi. Gdy wyszedłem na oszkloną werandę, zauważyłem, że dom jest obstawiony żołnierzami niemieckimi, do mieszkania zaś mego, gdy otworzyłem drzwi, weszło czterech uzbrojonych żołnierzy. Dwóch z nich udało się na piętro (prawdopodobnie w poszukiwaniu mężczyzn, zapytywali bowiem przede wszystkim o to, czy są tu jeszcze inni mężczyźni i czy jest broń) dwóch zaś pozostało w moim mieszkaniu.

Po powrocie tych, co szukali na piętrze, kazali mi żołnierze ubrać się i iść z nimi. Żadnych mężczyzn oprócz mnie w tym domu nie było.

Żołnierze ci zaprowadzili mnie na ulicę II Poprzeczną, gdzie już stało kilkadziesiąt osób w trzech szeregach. Byli to Polacy, mężczyźni cywile w różnym wieku. Było wówczas około 20 stopni poniżej zera. Noc była bardzo jasna, była bowiem pełnia księżyca. Co pewien czas zabierano po kilka osób i wprowadzano na podwórze domu nr 3 przy ulicy II Poprzecznej, gdzie odbywało się przesłuchanie zatrzymanych.

W czasie, gdy stałem na ulicy jako zatrzymany, zauważyłem, że na tejże ulicy stały dwa oddziały żołnierzy. Była to żandarmeria i gestapo. Widziałem następnie, gdy wprowadzono z kolei i mnie na podwórko, gdy szedłem na przesłuchanie, jak co pewien czas zatrzymani wychodzili z domu w towarzystwie żandarma, który na placu komenderował links lub recht i przy tym z reguły kopał wychodzącego Polaka tak, że ten zlatywał z ganku (po 10 lub 15 stopniach) na podwórze. Widziałem też, że po obu stronach ganku stoją dwie grupy – po lewej stronie była bardzo liczna, z prawej strony stało zaledwie parę osób.

Przy stopniach ganku – oddzielnie – stał bez czapki i bez obuwia jakiś człowiek. Mówiono mi, że to był właściciel restauracji, w której złodziej zabił i postrzelił żołnierzy niemieckich.

Na podwórku było dużo żołnierzy. Wszystkie grupy zatrzymanych były obstawione przez uzbrojonych żołnierzy. Bez żadnego powodu strzelali i popychali, bili kolbami karabinów i kopali zatrzymanych Polaków. Ja również zostałem uderzony kolbą karabinu w bok. Zanim zostałem wprowadzony na przesłuchanie, stałem na mrozie półtorej godziny.

Gdy wprowadzono z kolei mnie do pokoju, to zauważyłem 10 oficerów i kilku żołnierzy uzbrojonych. Przy stole stali: podpułkownik z żandarmerii (miał on brązowe sukienne wyłogi przy rękawach), major, dwóch kapitanów oraz reszta porucznicy i podporucznicy. Przy stole siedział podoficer, który pełnił funkcję tłumacza i jednocześnie pisarza.

Do pokoju tego wprowadzano aresztowanych pojedynczo. Przy wejściu zostałem pchnięty przez żołnierzy w kierunku stołu. Oficerowie niemieccy oczywiście musieli to widzieć.

Gdy zbliżyłem się do stołu, zauważyłem, że podoficer prowadzi listę przesłuchanych. Zapytał mnie o personalia i m.in. o mój zawód. Gdy powiedziałem, że jestem majorem Wojska Polskiego (byłem ubrany po cywilnemu), podpułkownik zrobił gest, który wyrażał wątpliwość. Wówczas pokazałem posiadany przeze mnie dowód rejestracji oficerów wystawiony przez władze niemieckie oraz moją legitymację oficerską wystawioną w swoim czasie przez polskie Ministerstwo Spraw Wojskowych. Podpułkownik przejrzał te dokumenty, legitymację oficerską zwrócono mi, dowód zaś rejestracji ze słowami „to jest nieważne” podarł, dodając po niemiecku: „teraz nie ma żadnego dokumentu”. Wówczas powiedziałem, że dokument rejestracji (mówiłem po polsku, podoficer zaś tłumaczył na niemiecki; nadmieniam, że zauważyłem, iż podpułkownik reagował na moje słowa jeszcze nie przetłumaczone, doszedłem więc do wniosku, że on musiał rozumieć po polsku) jest ważny, gdyż został wystawiony na podstawie rozporządzenia wydanego w październiku 1939 przez dowódcę 8 Armii niemieckiej generała Kochenhausena, zaznaczyłem nadto, że podarcie tego dokumentu w obecności mojej, którego musi traktować jako swego wroga, oraz młodszych oficerów i żołnierzy – jest nieposzanowaniem rozkazów wydanych przez jego władze przełożone i narusza podstawowe zasady dyscypliny i organizacji armii.

Zobaczyłem, że w miarę tego jak mówiłem, na twarzy podpułkownika jawiło się zdziwienie, później gniew. Jednak opanował się i zaczął mi zadawać dodatkowe pytania, jak np. czy jestem legionistą, na co odpowiedziałem, że nie. Zaznaczyłem, że służyłem w swoim czasie w armii rosyjskiej. Na zapytanie wyjaśniłem, że w czasie pierwszej wojny światowej w 1914 roku walczyłem przeciwko Niemcom i Austriakom pod Lublinem. Po skończonym badaniu podpułkownik osobiście wykreślił moje nazwisko z listy prowadzonej przez podoficera i powiedział, abym w ciągu najbliższych trzech dni zgłosił się do komendy znajdującej się na terenie Sejmu przy ulicy Wiejskiej, celem otrzymania nowego zaświadczenia. Następnie polecił jednemu z żołnierzy odprowadzić mnie do domu. Było to około godziny drugiej w nocy.

Na tym wobec później pory (godz. 22.00) protokół przerwano i odczytano.

17 października 1945r. w Warszawie sędzia śledczy Mikołaj Halfter przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę, poczym świadek zeznał, co następuje:

Imię i nazwisko: Jan Bronisław Janikowski

Znany ze sprawy

Po powrocie do domu, ponieważ moje mieszkanie znajdowało się zaledwie o 50 metrów od domu, w którym odbywało się opisane przesłuchanie, mniej więcej aż do godz. 5.00 rano (nie kładłem się bowiem spać) słyszałem krzyki, wymyślania po niemiecku i jęki od strony tych grup, które stały na podwórku posesji nr 3 przy ul. II Poprzecznej. Zaznaczam, że posesja na której mieszkałem, była oddzielona od posesji nr 3 tylko ogrodzeniem z drutu kolczastego. Na podstawie tych odgłosów wnioskowałem, że zgromadzeni tam mieszkańcy Starego Anina są bici przez żołnierzy.

Około godziny 5.00 nad ranem – było jeszcze ciemno – wspomniane wyżej odgłosy i krzyki ustały i położyłem się spać.

Rano następnego dnia (27 grudnia 1939) przed 8.00 wyszedłem z domu i zobaczyłem na ulicy Warszawskiej biegające, lamentujące kobiety, z których słów zorientowałem się, że zostały dokonane rozstrzelania. Dodaję, że około godziny 4.00 – 5.00 rano, będąc u siebie w mieszkaniu, słyszałem od strony stacji Wawer kolejki dojazdowej wąskotorowej strzały pojedyńcze oraz kilkanaście serii strzałów z karabinów maszynowych.

Idąc do stacji kolejowej Wawer, zauważyłem nad wejściem restauracji czy też sąsiedniego domu (tej restauracji, w której według informacji mi udzielonych były oddane strzały do dwóch żołnierzy niemieckich) wiszącego człowieka. Jak poinformowano mnie później, powieszonym miał być właściciel restauracji. Gdy przybyłem na stację, dowiedziałem się od oczekujących (pociąg, którym miałem odjechać do Warszawy stał na stacji Wawer mniej więcej od godziny 6.00 rano), że podobno Niemcy wyciągali pasażerów z wagonów będących na stacji i prowadzili na plac, na którym dokonywali rozstrzeliwań. Jedni z oczekujących twierdzili, że część pasażerów została na placu rozstrzelana, inni – że pasażerów tych użyto tylko do kopania grobów.

Wyjechałem do Warszawy bez przeszkód. Więcej nic osobiście nie stwierdziłem.

Nadmieniam, że fryzjer Stanisław Piegat, który ma swój zakład w pobliżu stacji Wawer kolei wąskotorowej, opowiadał mi w 1939 roku, że był wzięty wówczas na rozstrzał, był postawiony w szeregach rozstrzeliwanych mieszkańców i ocalał tylko dzięki temu, że bezpośrednio przed strzałami upadł na ziemię, czego Niemcy nie dostrzegli, bo rozstrzeliwali, gdy było jeszcze ciemno.

Rozstrzeliwali oni grupy oświetlane reflektorem (te informacje znam od niego osobiście). Rozstrzeliwanie miało się odbywać z karabinów maszynowych, seriami.

Inny współwłaściciel domu przy stacji Wawer, Lessma (imienia jego nie znam) opowiadał mi, że on także został 26 grudnia aresztowany, lecz po przesłuchaniu został zwolniony przez Niemców dzięki temu, że wylegitymował się, że pracuje w urzędzie skarbowym.

Wiadomo mi również, że zwolniony został po przesłuchaniu właściciel domu przy ul. Warszawskiej, kolejarz, z tego tytułu, że posiadał opaskę ostbahn.

Byłem niejednokrotnie na miejscu straceń i stwierdziłem cztery i pół rzędu mogił, na których później ustawione zostały krzyże oraz umocowane tablice, wyszczególnione nazwiska, imiona i lata. W liczbie tych tabliczek było parę z napisem „nieznany”. Widziałem także dwa nazwiska znanych mi Żydów z gminy Wawer – furmanów – Płatkowski i Fogelnest.

Zaznaczam, że wówczas zostali rozstrzelani moi znajomi i sąsiedzi z osiedla Anin: inżynier Szalewicz (w wieku przeszło 60 lat), Przedlecki, Suchodolski, Falencik, Gering, Gabriel Jastrzębski i szereg innych, których nazwisk na razie sobie nie przypominam.

Pamiętam, że ogółem na miejscu straceń naliczyłem w owym czasie (po upływie pewnego czasu od rozstrzału) 105 grobów.

Dokładną listę nazwisk rozstrzelanych, jak słyszałem, posiada sołtys obecny (i ówczesny) osiedla Stary Anin Stanisław Kępiński (zam. w domu własnym w Starym Aninie przy ulicy VIII Poprzecznej).

Zaznaczam, że jak mi mówili sąsiedzi, Gering został rozstrzelany tylko dlatego, że – na zapytanie Niemców, czy jest pochodzenia niemieckiego – zaprzeczył temu. Był on buchalterem Banku Związku Cukrownictwa, który mieścił się w hotelu „Bristol” w Warszawie.

Wdowa po rozstrzelanym Suchodolskim zamieszkuje w Starym Aninie, w domu własnym, przy ulicy Leśnej, numeru domu nie pamiętam.

Wiadomo mi, że starania rodzin rozstrzelanych, które składały specjalne podania do gubernatora ówczesnego Warszawy Fischera, a następnie do Franka, zostały załatwione pomyślnie dopiero po upływie dłuższego czasu. W podaniach tych rodziny prosiły o pozwolenie na ekshumowanie bliskich i przeniesienie zwłok na cmentarz. Pewna część zwłok została przewieziona do Warszawy, część zaś pochowano na cmentarzu na Glinkach, pod nazwą „ofiar wojny”.

Sporządzę szkic sytuacyjny terenu z zaznaczeniem domu, w którym odbywały się przesłuchiwania, oraz miejsca straceń i dostarczę ob. sędziemu.

Dodaję, że – jak słyszałem – egzekucje i aresztowania mieszkańców Anina, Wawra i okolic w dniach 26 – 27 grudnia 1939 przeprowadzali żandarmi 2 i 3 Kompanii 6 Batalionu, sztab którego znajdował się w Warszawie na terenie Sejmu przy ul. Wiejskiej.

Dodaję, że nazwisk oficerów lub żołnierzy niemieckich, którzy brali udział w tym straceniu Polaków, oprócz nazwiska ówczesnego komendanta „lejtnanta” Stephana nie znam.

Odczytano.

Dnia 23 października 1945r. w Warszawie sędzia śledczy Mikołaj Halfter przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę, poczym świadek zeznał, co następuje:

Imię i nazwisko: Jan Bronisław Janikowski

Znany ze sprawy

Składam sporządzony przeze mnie szkic sytuacyjny terenu, na którym 27 grudnia 1939 została popełniona przez Niemców zbrodnia masowego rozstrzelania Polaków, o której zeznałem poprzednio (w tym miejscu świadek złożył wspomniany szkic, stanowi on załącznik do niniejszego protokołu).

Protokół odczytano.

[szkic sytuacyjny]