JAN BARCZYKOWSKI

Plutonowy Jan Barczykowski, ur. 1914 r. podoficer zawodowy, [stan cywilny] wolny.

16 [?] września 1939 roku, w czasie wycofywania się z taborem bojowym baonu Korpusu Ochrony Pogranicza „Wołożyn” dostałem się do Tarnopola. Z Tarnopola 17 września odwrót i unikanie Rosjan w kierunku na miasto Podhajce i dalej na Halicz. 18 września koło miejscowości Dryszczowce [Dryszczów?] zatrzymani przez Rosjan w godzinach wieczornych. Po złożeniu broni, rewizji, marsz do Monasterzysk i do Rosji do miejscowości Jarmolińce, skąd po tygodniu powrót na tereny polskie koleją do stacji Barszczowice koło Lwowa, a następnie Jaryczów Stary, Niesłuchów i po pewnym okresie do następujących obozów: Kupcze k. Buska, Kozłów, Podliski Małe, Hermanów, Kurowice, Olszanica i wreszcie Starobielsk. W Jaryczowie w stajni po koniach, na zewnątrz przy stajni pełno nawozu, warunki mieszkaniowe okropne. Niesłuchów: warunki mieszkaniowe możliwe, w budynkach, praca na szosie. Kupce: w chlewie i znów masę nawozu wkoło. Kozłów: w barakach drewnianych i namiotach, spanie na pryczach i siennikach ze słomy, warunki higieniczne dobre, praca na trasie Lwów – Równe. Podliski Małe: zakwaterowanie w chlewach po dworze (zaduch pozostały), praca na tej samej szosie. Hermanów: zakwaterowanie w budynkach chlewowych, praca na szosie. Kurowice: zakwaterowanie w budynkach chlewu i namiotach, praca na szosie. Olszanica: zakwaterowanie w namiotach, praca na lotnisku i Starobielsk: zakwaterowanie w cerkwi i budynkach, w których pełno było pluskiew.

W poszczególnych obozach różna ilość jeńców: Polaków, Ukraińców, Białorusinów i Żydów, różnych warstw. Widoczne było wielkie przygnębienie, a większe powodowali sami Rosjanie, przez stosunek specjalnie do Polaków. Często przesłuchiwali w nocy, propagandę swoją siali, często mawiali, że Polski już nie będzie, że prędzej włosy im na dłoni wyrosną. W poszczególnych obozach pracy pobudkę robili o godzinie trzeciej, czwartej, piątej czy szóstej. Praca do godziny 16, 17, 18. Praca była przy budowie drogi, formalnie do niej zmuszali, a kto nie chciał pracować, to zamykali do aresztu, który często był lochem, względnie piwnicą, z którego trzeba było wylewać wodę. Pracę wykonać kazali na normę, która była często tak wysoka, że absolutnie nie można było wyrobić. Po pierwsze, żeby nie płacić chyba, a po drugie od ilości wykonania normy było uzależnione wyżywienie, dzielone na kategorie, mimo że i tak nie było szczególne. Za wykonanie normy specjalnie wyróżniali przez dodanie jakiejś bułki czy innego chleba, by podciągać innych. Często ludzie zbierali formalnie odpadki najróżniejsze, by jakoś się utrzymać, bo ze słabości chwiali się na nogach. Częstym powodem, że nie można było wychodzić do pracy, było ubranie, które się zniszczyło, a nie zawsze chcieli coś dać. W ogóle trudno było coś wyciągnąć do ubrania. W poszczególnych obozach było i dużo wrogości względem siebie, gdyż Polacy musieli unikać jeńców innych narodowości, którzy utrzymywali bliższe stosunki z władzami obozu, i którzy raczej często pomagali tym władzom w ich agitacji. Władze NKWD często wzywały na przesłuchania w nocy, męcząc długim przesłuchiwaniem, aż wreszcie nieraz zamykając do aresztu. W swych codziennych pogadankach wmówić formalnie chcieli, że Polski już nie będzie, że prędzej im włosy na dłoni wyrosną, że w Polsce było źle, że nie było co jeść, w co się ubrać i przeróżne jeszcze inne.

W poszczególnych obozach organizowali izby chorych, lecz często było brak lekarzy, a więcej jeszcze lekarstw.

Przez pewien czas niektórzy otrzymywali listy z domu, lecz było i tak, że jeżeli słabo pracował, względnie w ogóle, to i listy zatrzymywali.

Po wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej przetransportowali nas [nieczytelne], formalnie morząc głodem, do Starobielska, skąd po zawarciu umowy polsko-rosyjskiej zostaliśmy uwolnieni przez przyjazd p. płk. dypl. Wiśniowskiego dnia 21 września 1941 roku i przewiezieni do Tocka [Tockoje], do organizującej się armii polskiej.