ANDRZEJ KOTULSKI


Dane osobiste: Strzelec Andrzej Kotulski, lat 39, rolnik, żonaty, 1 dziecko w wieku 4 lata; Kompania Sztabowa Dowództwa Etapów A.


Wywieziony przez bolszewików na zesłanie zostałem z rodziną złożoną z żony, dziecka i ojca, z transportem osadników i leśników, w dniu 10 lutego 1940 roku ze wsi Wiszniowa, pow. rohatyńskiego, woj. stanisławowskie. Za co zostałem wywieziony, nie wiem, gdyż nie byłem poinformowany. W roku 1931, z majątku Wądolina, od Tadeusza Kowalskiego kupiłem 12 mórg gruntu. Przed wojną w 1939 roku byłem całkowicie zagospodarowany. Miałem dom mieszkalny składający się z pokoju i kuchni oraz zabudowania gospodarcze, trzy krowy, dwoje cieląt, konia, 40 kur i pięć gęsi. Z narzędzi rolniczych: młockarnię, kierat, sieczkarnię, młynek do czyszczenia zboża, wóz, pług i inne narzędzia gospodarcze. Od tegoż właściciela – Kowalskiego – oprócz mnie nabyło [ziemię] 17 innych gospodarzy i wszyscy razem zostaliśmy wywiezieni.

W kilku słowach technika zsyłki: 10 lutego 1940, o godzinie 4.00 (jeszcze było zupełnie ciemno), przyjechało do mnie dwóch NKWD-zistów i dwóch miejscowych milicjantów, Ukraińców. Po obudzeniu [nas] dokonali gruntownej rewizji domowej i osobistej, uzasadniając ją poszukiwaniem broni. Pomimo że szukano broni, zabrano z szafy 300 zł w srebrze. Pokwitowania na te pieniądze nie otrzymałem, a brak ich spostrzegłem po rewizji. Mam wrażenie, że pieniądze te ukradł jeden z dokonujących rewizji. O kradzieży nikomu nie meldowałem, gdyż byłem całkowicie przejęty oznajmieniem, że mnie z rodziną wysiedlają. Dano 25 minut na spakowanie się. Pozwolono wziąć na drogę dla całej mojej rodziny pięć pudów (80 kg) bagażu. Wziąłem kilka pudów mąki, trochę ubrania i z tym zostaliśmy odwiezieni. Na stacji kolejowej Bukaczowce załadowano nas do wagonów towarowych – po 34 osoby z bagażem do wagonu (polskie wagony towarowe 10 – 15 ton), w liczbie tej były niemowlęta. W wagonie, w którym jechałem, było czworo niemowląt, czterech starców, w tym mój ojciec liczący lat 85, kobiety i mężczyźni. Zima była bardzo ostra i aczkolwiek wstawiony był żelazny piecyk, większość, która nie mogła pomieścić się przy piecyku – marzła. Stale były przypadki, że ubrania i włosy osób śpiących przy ścianach wagonu przymarzały do nich. Skład pociągu był bardzo duży, więc co działo się w innych wagonach nie mogę ściśle opisać, tym więcej, że po załadowaniu nas do wagonów, wagony zamknięto, a od zewnątrz wystawiono straż wojskową i nikomu nie pozwolono wychodzić. Wywiezieni byliśmy do swierdłowskiej obłasti. Jechaliśmy blisko miesiąc. W transporcie wskutek mrozów i chorób zmarło kilkanaście osób. Pamiętam tylko, że zmarło dwuletnie dziecko Jana Lachowicza z pow. rohatyńskiego. Nadmieniam, że na granicy polsko-sowieckiej byliśmy przeładowani do pociągu rosyjskiego. W wagonie, w którym znalazłem się z rodziną, podłoga była pokryta warstwą gnoju końskiego grubości około dziesięciu centymetrów. Gdy zaczęliśmy wagon rozgrzewać, nawóz począł topnieć i parować, wskutek czego powstał smród nie do zniesienia. Wyładowano nas na stacji im. Kaganowicza, puszninski [pyszmiński] rejon, swierdłowskiej obłasti. Pomieszczeni byliśmy w drewnianych barakach w lesie. Przeciętnie na pięć metrów kwadratowych wypadało od 10 do 15 osób. Piece były wadliwe, tak że w mieszkaniu w zimie stale zamarzała woda. Ogólnie – baraki były brudne i w niemożliwy sposób zapluskwione. Wszyscy, bez względu na płeć, w wieku od 15 do 60 lat, obowiązani byli pracować przy robotach leśnych lub ładowaniu drzewa, gdyż innych robót nie było. Żadnej pomocy materialnej ani w gotówce, ani w naturze nie otrzymaliśmy. Zarabiano zależnie od siły i zdolności robotnika do pracy fizycznej, od 2 – 30 rubli na dwa tygodnie.

Ci, którzy pracowali, mieli prawo korzystać ze stołówki za opłatą. Śniadanie – zupa na rybie, kasza owsiana – kosztowało 2 ruble. Obiad i kolacja kosztowały tyleż. Wyżywienie to było niedostateczne, gdyż człowiek po tej strawie był stale głodny. Ponadto dla większości z nas, którzy nie mieli pieniędzy z kraju, stołówka była niedostępna. Oprócz stołówki był sklepik, w którym sprzedawano po 500 gramów chleba dziennie na osobę, w cenie 95 kopiejek za kilogram. Warunki były tak ciężkie, że w ciągu niecałych dwóch lat w tej osadzie zmarło ponad 50 osób, tak że były rodziny, w których zmarło po kilka osób, a nieliczne były takie, w których nikt nie umarł.

Dokładnie nie mogę podać nazwisk zmarłych, pamiętam następujące przypadki zgonów z rohatyńskiego powiatu: 1. u Michała Występka zmarło dwoje dzieci, jedno w wieku 5, drugie 8 lat i teściowa około 60 lat;

2. u Puchary zmarła żona w wieku około 30 lat i dwoje dzieci: rok i 4 lata;

3. u Szczura – chłopak w wieku około 21 lat;

4. u Kiepury – dziecko około 2 lat;

5. zmarł Zagórski, lat około 60;

6. Szkretka w wieku około 60 – 65 lat;

7. u Wawrzyńca Steca zmarło dziecko około 2 lat;

8. u Jana Tenczy zmarło dwoje dzieci, jedno 5 lat, drugie 3 lata, ponadto zmarł sam Tencza w wieku około 50 lat;

9. u Malca zmarło dziecko w wieku około 1 roku;

10. u Polańskiego zmarła żona w wieku 23 lat i jedno dziecko, pozostało dwoje nieletnich dzieci;

11. u Zielińskiego zmarło dwoje dzieci w wieku 5 i 8 lat;

12. u Józefa Krzyżaka zmarło dziecko 2-letnie;

13. u Reguły zmarło czworo dzieci, z tego dwoje dorosłych i dwoje nieletnich;

14. u Kobalarza zmarła żona lat około 30 i dziecko lat 12;

15. Kazimierz Lachowicz, lat około 65;

16. Marcin Szwed lat około 55;

17. u Leniera zmarło dziecko około roczne;

18. u Drozda zmarła matka w wieku około 58 lat;

19. Pług w wieku około lat 30 i jedno dziecko około 1 roku.

Nie mogłem wyliczyć nawet połowy zmarłych, gdyż bliżej tych ludzi nie znałem. Podałem tylko nazwiska, gdyż imion nie pamiętam. Największa śmiertelność była wśród dzieci i starców – wskutek stałego niedożywienia. Większość chorowała z niedożywienia na szkorbut, powszechnie zwany cyngą. Sam chorowałem sześć miesięcy na szkorbut i omal nie zmarłem. Z kraju wyszedłem kompletnie zdrów, obecnie mam kategorię D.

Opieka lekarska była bardzo kiepska, nie było lekarstw. Szpitale – przepełnione i przyjmowano ludzi wprost beznadziejnych, dlatego ze szpitali mało kto wychodził.

Po zawarciu przymierza przez rząd polski z rządem ZSRR, ogłoszono nam amnestię, jednakże wyjazd do wojska utrudniano, gdyż nie chcieli nam wypłacić należności zapracowanych.

Wyrwałem się stamtąd w styczniu i wstąpiłem do armii polskiej 23 lutego 1942 roku, do Dywizji. Zaznaczam, że ponad tysiąc osób tam pozostało, gdyż nie potrafili wydostać się.