FRANCISZEK POPKO

Ułan Franciszek Popko, ur. w 1909 r., rolnik, narodowości polskiej.

Zostałem wzięty do niewoli 18 września 1939 roku w miejscowości Nowojelnia, tam zabrali nam broń i konie i popędzili piechotą do Stołpców. W Stołpcach trzymali trzy dni. Mówili, że dadzą przepustki i puszczą do domu. Jeść tam nam nic nie dawali, tylko cywile nasze przynosili koszami chleb i rzucali nam. To jak się kawałek chleba złapało, to się tak żyło tym. 21 września załadowali [nas] do wagonów i wywieźli do Kozielska. Podróży było pięć dni, przyjechalim do Kozielska 25 września. W podróży życia nam nie dawali, tylko jak przyjechalim do Mińska, to cywile kupowali chleb i nam dawali. W Kozielsku dawali po 400 gramów chleba surowego i czarnego i po pół litra zupy, nie wiadomo z czego ona była, gdzieniegdzie pływał listek kapusty i to, jak dostalim o godzinie 10 rano, to [następną] jutro o 8 wieczorem. W Kozielsku bylim do 19 października 1939 roku.

W Kozielsku było nas 12 tysięcy z oficerami. Zakwaterowanie było bardzo zimne i ciasne, nie było gdzie spać. Później wywieźli nas do Krzywego Rogu, podróży było sześć dni. Tam mówili nam, że trochę porobimy i puszczą do domu. Robilim do 15 grudnia, później podnieślim bunt, nie chcielim robić, dlatego że nas okłamują. Siedem dni nie ślim na robotę i jeść nie chcielim, ale to wszystko nic nie pomogło. Trzeba było chodzić na robotę, bo NKWD-ziści nas pędzili. Życie to było marne, bo dawali po pięć rubli dziennie i trzeba było samemu kupować w stołówce, to tylko chleba można było kupić 800 gramów i zupy z olejem, o mięsie to nie ma mowy, żeby tam można kupić, bo 100 gramów kiełbasy kosztowało trzy ruble. Pomieszkanie było marne, było bardzo ciasno, przewracać musielim się na komendę, tam było nas w baraku 300 żołnierzy, sala miała 30 metrów długości, 6 metrów szerokości, spalim na pryczach. Pracowałem w kopalni rudy żelaznej [nieczytelne] 20 do 30.

Opieka lekarska była marna. Zachorowałem 13 stycznia 1940 roku, to nie chcieli mojej choroby uznać i nie chcieli leczyć, a pracować nie mogłem. Nie miałem co jeść, bo jak nie robiłem, to [nie] dawali mnie pieniędzy, tylko koledzy mnie po trochu karmili przez trzy tygodnie. Później uznali moją chorobę, dostałem zwolnienie od pracy i dawali mnie po pięć rubli dziennie.

Odnoszenie się do nas było bardzo złe. 19 maja 1940 roku wywieźli z Krzywego Rogu na polskie tereny, do miejscowości Ostra Góra pod Przemyśl. Pracować nie pracowałem, bo byłem chory i komisja przyznała do szpitala. Do szpitala wyjechałem 26 lipca, byłem tam do 19 września. W szpitalu byłem pod konwojem, pilnowali mnie, żebym nie uciekł. Lekarze byli polskie i bardzo dobrze leczyli, to było we Lwowie. 19 września 1940 roku zabrali mnie ze szpitala do obozu w miejscowości Tuligłowa, dostałem na miesiąc zwolnienie ze szpitala, ale oni tego nie uznali, tylko zaraz mnie na drugi dzień popędzili do roboty. Pracować jeszcze nie mogłem, bo byłem bardzo słaby, nie mogłem więc zarobić [więcej] jak 400 gramów chleba.

23 stycznia 1941 roku wywieźli [mnie] do Zborowa, tam pracowałem na szosie do 13 maja. Później wywieźli mnie do Stanisławowa, do kamieniołomu. Robota była ciężka i po 12 godzin dziennie trzeba było robić na dwie zmiany, jedna w nocy, druga w dzień. To więcej nie zarobiłem jak 400 gramów chleba. Opieka lekarska była marna.

Po rozpoczęciu wojny, to jest 27 czerwca 1941, wzięli nas pędzić na piechotę. Pędzili jak bydło, kto upadł, to zaraz go dobili. Na stacji Dolina pod Stanisławowem załadowali do wagonów po 80 ludzi, do 18-tonowego wagonu, wieźli nas 24 dni do Starobielska. Na 80 ludzi dawali jedno wiadro zupy na dzień, każdy był jak trup. W Starobielsku dawali po 400 gramów chleba i dwa razy na dzień zupy. Po podpisaniu umowy polsko-sowieckiej to już dali po 700 gramów chleba.

26 sierpnia przyjechał pan pułkownik Wiśniowski i ogłosił nam, że już nie jesteśmy więźniami, tylko Wojsko Polskie. I tak jestem do dnia dzisiejszego.