STEFAN URLICH

Warszawa, 26 stycznia 1946 r. Sędzia Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o znaczeniu przysięgi sędzia odebrała od niego przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.

Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Stefan Urlich
Imiona rodziców Michał i Michalina
Data urodzenia 2 września 1896 r. wieś Łęczyska, pow. radomski
Zajęcie pracownik PKP Warszawa Zachodnia, ul. Armatnia 6
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie siedem klas szkoły powszechnej
Karalność niekarany
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Płocka 26 m. 10

W czasie pierwszych dni powstania warszawskiego przebywałem w mieszkaniu przy ul. Bema 56. Pod numerem 54 przy tej ulicy była posesja Kosakiewicza. 5 czy też 6 sierpnia (daty dokładnie nie pamiętam) oddziały niemieckie wypędziły ludność cywilną z ulicy Bema.

Ja nie zostałem wysiedlony dzięki temu, iż pracowałem w kuchni dla kolejarzy niemieckich na Dworcu Zachodnim.

W kilka dni po wysiedleniu ludności, 8 czy 9 sierpnia, zauważyłem, iż nad bramą domu numer 54 przy ulicy Bema została wywieszona flaga z Czerwonym Krzyżem, okna od strony toru kolejowego zostały zabite deskami, a przed bramą domu zauważyłem grupki po dwóch, trzech SS-manów z opaskami Czerwonego Krzyża na rękawach mundurów. W tym czasie ulicą Bema do Dworca Zachodniego były prowadzone pod eskortą grupy ludności cywilnej wysiedlonej z innych dzielnic Warszawy. SS-mani z opaskami Czerwonego Krzyża odłączali od grupy pędzonych dzieci lat 6–10, kaleki, staruszki i kobiety ciężarne; odłączonych prowadzili do domu Kosakiewicza.

Widziałem to, jadąc rykszą po kartofle dla kuchni kolejowej przez ulicę Bema na pola pod Szczęśliwicami. Widziałem potem, iż dzieci wyglądały przez okna od strony ul. Bema na parterze, starsi na pierwszym piętrze. Sądząc z tego, iż w oknach było widać dużo osób zgromadzonych w domu, mieszkania były zapełnione.

Liczby osób zgromadzonych w budynku nie umiem określić.

11 sierpnia pomiędzy godziną 23.00 a 24.00 usłyszałem straszne jęki, krzyki i strzały dochodzące z posesji Kosakiewicza. Wydawało mi się, iż strzały padają z posesji Lilpopa położonej naprzeciwko numeru 54. Wyszedłem po cichu z domu (było to niebezpieczne, robotnikom zakazano wychodzić z domu po zmierzchu), doczołgałem się do rowu po stronie toru kolejowego. Zobaczyłem wtedy, iż dom numer 54 stoi w płomieniach, a jednocześnie słyszałem dochodzące z niego straszne krzyki i przekleństwa rzucane na Niemców i wołanie dzieci „mamo”.

Nikt z płonącego domu nie uciekał, z tej strony okna były zabite deskami, drzwi musiały być zamknięte. Od strony fabryki Lilpopa padały strzały seryjne, nie zorientowałem się, z jakiej broni. Zrozumiałem, iż płoną ludzie żywi zamknięci w domu, a żołnierze niemieccy stacjonujący w fabryce Lilpopa ostrzeliwują okna wychodzące na ulicę Bema.

Czy wszyscy zgromadzeni w domu Kosakiewicza zostali żywcem spaleni, czy część została przedtem rozstrzelana, nie wiem.

Nie pamiętam, w jakich godzinach 11 sierpnia przebywałem w domu.

Pozostałem w rowie około 25 minut, poczym w obawie, że Niemcy mnie spostrzegą powróciłem do domu. W ciągu dni następnych dom numer 54 dopalał się.

Po powrocie do Warszawy 18 stycznia 1945 roku udałem się do domu Kosakiewicza, gdzie zastałem gruzy. W miejscu, gdzie stał uprzednio dom Kosakiewicza, znajdowało się mnóstwo drobnych kości, prochów, czaszek ludzkich i piszczeli. Pod szkieletami łóżek żelaznych na parterze były grupki kości o rozmiarach drobnych, niedopalonych.

Na tym protokół zakończono i odczytano.