JAN SUŁKOWSKI

Warszawa, 20 grudnia 1945 r. Sędzia Antoni Krytowski, delegowany do Oddziału Warszawskiego Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.

Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Jan Sułkowski
Wiek ur. 6 czerwca 1921 r.
Imiona rodziców Janina i Władysław
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Krechowiecka 6 m. 29
Zajęcie podmistrz murarski
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron trzej bracia świadka zostali zamordowani przez Niemców

19 maja 1942 roku osadzony zostałem przez Niemców w obozie robót przymusowych w Treblince. Zostałem umieszczony tam za karę za dwukrotną ucieczkę z miejsca pracy przymusowej w Niemczech oraz za uchylanie się od pracy w ogóle.

W czasie, gdy przybyłem do Treblinki, istniał już tam obóz liczący jakieś dwa, trzy tysiące ludzi rekrutujących się głównie spośród Żydów z Niemiec oraz częściowo Polaków. Ja zatrudniony zostałem przy budowie baraków w odległości około jednego kilometra od starego obozu. Baraki te znajdowały się w lesie i stanowiły pomieszczenia dla tak zwanego obozu nr 2. W obozie tym umieszczeni byli sami Żydzi, lecz w czasie, gdy rozpoczynałem tam pracę, ani jednego Żyda tam jeszcze nie było.

Razem ze mną zatrudnieni byli przy budowie baraków Ludwik Krzyżanowski (od razu jego nie znałem), oraz Jan Lejbowicz (wiem to tylko, że mieszkał dawniej na […] – obecnie podobno nie żyje – mówił mi to Krzyżanowski). Krzyżanowski mieszkał ostatnio w Warszawie na Żoliborzu, ul. Słowackiego dom Feniksa (spółdzielnia), lecz w czerwcu czy w lipcu 1945 mówił mi, że wyjeżdża na Zachód. Krzyżanowski i Lejbowicz pracowali przedtem razem ze mną w tej samej [Jamie?]niemieckiej i razem zostaliśmy umieszczeni w Treblince.

Prócz nas trzech przy budowie baraków pracowało jeszcze kilku czy może i kilkunastu innych Polaków, lecz nazwisk ich nie znam, jak również i nie spotkałem się do tej chwili z żadnym z nich. W Treblince przebywałem do 26 czerwca lub lipca 1942. Wydaje mi się jednak, że raczej w lipcu 1942 zostałem z Treblinki zwolniony.

Żydów do obozu nr 2 zaczęto zwozić dopiero w jakieś dwa lub trzy dni po moim przybyciu do Treblinki. Pierwszy transport wyniósł około 800 osób. Tego samego dnia jeszcze przybył następny transport mniejszy czy prawie równy pierwszemu. Dla wyładowania Żydów pobudowano specjalną bocznicę. Materiał na budowę baraków był już przygotowany i praca nasza postępowała bardzo szybko, gdyż polegała ona na składaniu wykończonych już całkowicie i dopasowanych do siebie płyt – części baraków – tak że postawienie baraku nie trwało dłużej jak dwa, trzy dni.

Trudno mi [podać?] dokładną liczbę Żydów, jacy zostali przywiezieni do Treblinki w czasie mego tam pobytu. Uważam jednak, że cyfra ta wyniosła około 20 tys. O każdym transporcie, jaki nadchodził do obozu, wiedziałem i każdemu z nich się przyglądałem. Nie sądzę, abym podając cyfrę 20 tys., mógł się dużo mylić. Cyfra ta dotyczy jednak tylko obozu nr 2, a co się działo w starym obozie, nie wiem. Słyszałem jednak, że i tam wyładowano dużą ilość Żydów i Polaków oraz, iż duża liczba ludzi zmarła na tyfus. Każdodzienny stan obozu nr 2 nie wynosił więcej jak trzy lub cztery tysiące ludzi. Byli oni niemal wyłącznie zatrudnieni przy pracy, a mianowicie przy kopaniu dołów, przeznaczonych dla chowania zwłok pomordowanych, przy karczowaniu lasu, przy budowie bocznicy oraz początkowo przy budowaniu komory gazowej. Biorąc pod uwagę, że stan obozu nie wynosił nigdy więcej jak trzy do czterech tys. Żydów oraz, że przywieziono ich w czasie mego pobytu w Treblince około, jak sądzę, 20 tys., uważam że wymordowano ich w tym czasie około 16 lub 17 tysięcy.

Ja przy barakach pracowałem około tygodnia, a potem zatrudniony zostałem przy budowie komory gazowej. Budowałem ją od samych fundamentów. Początkowo nie orientowałem się, do czego ma służyć wznoszony przez nas budynek. SS-mani dozorujący naszą robotę mówili nam, że to ma być łaźnia, a dopiero później, gdy budynek był już na ukończeniu, sam zorientowałem się, że chodzi o komorę gazową. Wskazywały na to specjalne drzwi z grubej blachy, uszczelniane gumą, zakręcane na śrubę oraz umieszczone w żelaznej futrynie, jak również i to, że w jednym z przedziałów komory umieszczono jakiś motor, od którego przez dach poprowadzone zostały rury żelazne do trzech pozostałych części budynku. Przy budowie komory gazowej zatrudnieni byliśmy około pięć tygodni, a z chwilą jej ukończenia Niemcy od razu zaczęli tracić w niej masowo Żydów.

Do tego czasu Niemcy tracili Żydów, rozstrzeliwując ich lub zabijając ich kijami przy pracy. Widziałem nadto dwa takie wypadki, w których SS-mani w czasie robót przy karczowaniu lasu zmusili siłą Żydów do podchodzenia pod mające przewrócić się drzewo, którym zostali oni w ten sposób przygnieceni. W jednym i drugim wypadku poniosło w ten sposób śmierć po kilku (dwu, trzech lub czterech) Żydów.

Nadto esesmani wpadali często do baraków, gdzie po pijanemu, ale również i na trzeźwo strzelali do przebywających tam Żydów.

Poza tym widziałem jeszcze taki wypadek, w którym powieszono dwóch Żydów za nogi na drzewie, na którym wisieli oni w ten sposób przez trzy dni. Oczywiście ponieśli śmierć.

Byłem raz świadkiem wymordowania przez Niemców jedenastu rabinów, którym Niemcy kazali odprawiać kuczki i w tym czasie, gdy oni modlili się, czyli wykonywali swoje rytualne tańce, Niemcy strzelali do nich, kładąc w rezultacie wszystkich trupem. W czasie tego „przedstawienia” obecny był fotograf, który robił zdjęcia.

W obozie odbywały się również i egzekucje przez rozstrzeliwanie, jednak rzadziej. Ja sam byłem jeden raz tylko świadkiem rozstrzelania trzydziestu Żydów jednocześnie.

Jaki był powód tej egzekucji, nie wiem.

Odbywała się ona w ten sposób, że kazano Żydom ustawić się tuż nad dołem, który uprzednio sami wykopali, i tam do stojących rzędem strzelali Ukraińcy z automatów ręcznych, przy czym każdego trafionego kulą Żyda musiał strącać do dołu Żyd stojący za nim jako następny w rzędzie. SS-mani sprawdzali jeszcze potem, stojąc nad dołem, czy któryś z Żydów nie żyje i oddawali pojedyncze strzały z pistoletów do dołu.

SS-mani dozorujący pracę Żydów zabijali ich również bardzo często, bijąc ich grubymi drewnianymi kijami. Widywałem codziennie do kilkunastu zwłok zamordowanych w ten sposób Żydów.

Kijami takimi, względnie pałkami, bili również Żydów tzw. kapo, tj. coś w rodzaju policji, rekrutującej się z samych Żydów, którzy byli organem pomocniczym SS-manów w dozorowaniu mieszkańców obozu przy pracy. Jeśli taki kapo nie bił dostatecznie mocno, to sam był bity przez Niemców. Kapowie najczęściej dobijali ofiary SS-manów.

Tuż przy bocznicy kolejowej, przy której pracowali Żydzi układający tory, Niemcy pobudowali tzw. kołyskę śmierci. Kołyska ta miała nogi z niewielkich desek i sięgała trzech do czterech metrów wysokości. Niemcy wybierali sobie niektórych spośród pracujących przy torach ludzi i kazali im wdrapywać się na tę kołyskę, przy czym w trakcie wdrapywania się strzelali do nich, o ile Żyd jakiś nie mógł wdrapać się na górę. Gdy jednak zgrabniejszemu Żydowi udało się dotrzeć do góry, to wówczas Niemcy kazali mu zdejmować buty i trzymać je nad głową w postawie stojącej, co z uwagi na chwianie się całej kołyski było rzeczą trudną do zrobienia. Następnie zaś strzelali, niby to celując do butów trzymanych nad głową, jednak w rzeczywistości strzelali do samych Żydów.

Niemcy, a zatem i kapowie dozorujący Żydów, wymagali od nich sprawnej i wydajnej pracy, mimo że wydzielane im porcje były głodowe. Otrzymywali oni posiłki zasadniczo trzy razy dziennie, jednak w praktyce tylko dwa razy, gdyż kolacji najczęściej nie było. Na śniadanie otrzymywali po sto gramów zielonego, spleśniałego chleba, który był rozgotowany w kawie, a na obiad taką samą ilość i takiego samego chleba, ale tym razem rozgotowywanego w zwykłej wodzie. Ten chleb był, zdaje się, z kukurydzy i dlatego, myślę, tak szybko pleśniał. Myśmy też przez długi czas taki sam chleb otrzymywali – był on bardzo gorzki. Na kolację, o ile w ogóle ona była, Żydzi otrzymywali po pół litra gorzkiej kawy i nic więcej.

W tych warunkach nie mogli oni pracować z braku sił, jednak Niemcy czy też kapowie nie zwracali na to uwagi i często takich „ociągających się” zabijali pałkami lub też wysyłali w kolejkę do bicia, które odbywało się na specjalnie wydzielonej w tym celu ławce. Delikwent musiał kłaść się na tej ławce w poprzek na brzuchu, a głowę i nogi umieścić musiał pod dwiema innymi ławkami stojącymi tuż obok. Niemcy lub Ukraińcy bili ich wówczas drewnianymi kijami grubości ręki lub pejczami z rzemienia, do których Niemcy wplątywali czasem kamienie, lub też pejczami, które były plecione z kabli elektrycznych. Żydzi otrzymywali w ten sposób zasadniczo najczęściej po 25 uderzeń (bito ich na goło), jednakże o ile delikwent krzyczał i wyrywał się trzymanym go oprawcom, to wówczas liczbę uderzeń podwyższano do 50. W czasie tego bicia Żydom zadawano potworne rany pośladków, a często poturbowano im nawet kości, szczególnie kręgosłupa. Najczęściej na wpół żywych rzucano po takim biciu do dołu, gdzie dobijał ich czekający już tam kapo.

Prócz tego bicia czy też tańca bardzo często, bo ze cztery lub pięć razy w tygodniu Żydzi przechodzili przez kolejkę rannego bicia przed rozpoczęciem pracy. Bici byli również najczęściej pejczami i w tym celu musiał się każdy kłaść kolejno na ławkę stojącą przed barakiem, gdzie otrzymywał po kilka lub kilkanaście uderzeń. To samo odbywało się również i wieczorem po zakończeniu pracy. To był taki jakby „regulamin obozu”.

Żadnych chorób w obozie nie uznawano. Chorych zabijano bez pardonu.

Masowe egzekucje w obozie rozpoczęły się od czasu, gdy została uruchomiona komora gazowa. Każdy z trzech przedziałów komory gazowej mógł pomieścić po 100 ludzi. Bywało tak, że przychodziły jednego dnia trzy lub cztery transporty Żydów, każdy po dwa tysiące osób, i ci wszyscy Żydzi w ciągu jednego dnia wytruwani byli w komorze. Między komorą gazową a specjalnym dołem o długości około70 metrów, szerokości 40 metrów i pięć do sześciu metrów głębokości (cyfry podaję „na oko”), krążyły stale wagoniki, wywrotki, wywożące trupy zagazowanych. Zwłok tych nie palono, tylko po prostu wrzucano do dołu.

Transporty Żydów, które przychodziły do Treblinki, obejmowały przeważnie Żydów z Niemiec. Z getta warszawskiego przywiezione były, o ile sobie przypominam, tylko trzy transporty, w sumie nie więcej chyba jak dwa tysiące [osób]. Poza transportami kolejowymi spędzani byli do obozu również i Żydzi z pobliskich okolic. Przywożonych transportami z getta warszawskiego Niemcy okłamywali, że mają być zatrudnieni w fabryce konserw. Cieszyli się oni, że nareszcie wyrwali się z getta i, że będą mogli spokojnie pracować i odżywią się konserwami. Niemcy z reguły dawali im czasem pierwszego dnia lepsze życie (odżywianie), ale na drugi dzień posyłano już ich do komory.

Od czasu, gdy została uruchomiona komora gazowa, nie zdarzało się już, aby ktokolwiek z Żydów przywiezionych nowymi transportami, kierowany był do pracy na terenie obozu – wszyscy oni szli do komory.

Ja nie znałem nazwisk komendantów obozu, jak również nazwisk innych Niemców z Treblinki. Zwracając się do siebie, nie używali oni swych nazwisk, a tylko imion czy też pseudonimów. Zapamiętałem tylko jedno imię, a mianowicie „Al”. Był to SS-man, który kierował pracami przy komorze gazowej. Nie był on taki najgorszy– widziałem go tylko kilka razy przy liczeniu Żydów. Gdy zwolniony zostałem z Treblinki, to komendant zapowiedział nam, że nie wolno nam przed nikim rozpowiadać o tym, cośmy widzieli w obozie, grożąc, że w przeciwnym razie my sami i rodziny nasze poniosą śmierć. Razem ze mną zwolniono Krzyżanowskiego i Lejbowicza.

Ściany komory gazowej wyłożone były płytkami z terakoty, jak również i podłoga, która miała spad w jedną stronę. Do wyłożenia komory terakotą przyjechał specjalista z Berlina, który mówił mi, że budował już taką komorę gdzie indziej, nie mówił mi jednak tego, że to jest komora gazowa, ani nie chciał powiedzieć mi, gdzie takie komory już budował.

Komendant obozu mówił czystym polskim językiem, jak również i kilku SS-manów, ale w gwarze śląskiej. Ukraińcy pełnili zasadniczo straż ochronną wokoło obozu i przy budce strażniczej naprzeciw obozu, jak również używano ich do dozorowania robót lub wymierzania kar dla Żydów, bicia ich, rozstrzeliwania itp. Poszukiwali oni również uciekinierów z obozu.

Na tym protokół zakończono i odczytano.