ELŻBIETA WITUSKA

Warszawa, 11 lutego 1946 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, sędzia Alicja Germasz, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o treści art. 107 i 115 kpk. świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Elżbieta Wituska
Imiona rodziców Feliks i Helena
Wiek 49 lat
Miejsce zamieszkania Warszawa, Chłodna 41 m. 42
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie -
Zawód -

Mieszkałam wraz z mężem w domu numer 123 przy ul. Wolskiej. W pierwszych dniach powstania w dzielnicy naszej było spokojnie, z daleka tylko dochodziły odgłosy strzałów. Wszyscy lokatorzy przebywali w mieszkaniach.

5 sierpnia około 9.00 rano dozorca zawołał na podwórzu, że mamy wszyscy wychodzić z mieszkań z rękami podniesionymi do góry. Ja zbiegłam na podwórze, mąż jeszcze pozostał w mieszkaniu. Z podwórza wyszliśmy całą grupą ludzi, mężczyźni, kobiety, dzieci, było nas – lokatorów z 57 mieszkań – paręset osób. Przed bramą stał z dwóch stron szpaler Niemców i Ukraińców z karabinami. Szpalerem tym przeszliśmy na drugą stronę ul. Wolskiej na pusty placyk na wprost naszego domu. Tam stało wielu żołnierzy niemieckich. Na chodniku leżały ciała zabitych i rannych cywilnych Polaków w liczbie około 50.

Nam wszystkim kazano się położyć na ziemi. Po chwili nadjechał czołg i dał serię strzałów do nas. Gdy przejechał, nadeszli żołnierze i zaczęli dobijać tych, którzy jeszcze żyli. Po jakimś czasie nadjechał czołg, znów nastąpiły strzały, poczym znów żołnierze sprawdzali, kto jeszcze żyje, i dobijali. To powtarzało się kilka razy.

Leżałam na ziemi, udając trupa, nakryłam się paltem, przez dziurkę którego obserwowałam, co się dzieje. Koło mnie znajdowały się same trupy. Na mnie leżały trupy sąsiadek z domu – dwie siostry Konkowskie i Jadwiga Stelmasiak. Koło mnie sąsiadka Lipińska z dwiema córkami.

Do godz. 6.00 po południu leżałam na ziemi. Wtedy strzały umilkły. Przyszli Polacy, którzy pod kierunkiem Niemców zabierali trupy z ulicy i składali za parkanem sąsiedniej posesji. Ja wtedy się podniosłam. Zabitych leżało około 600 osób. Żołnierz niemiecki zaprowadził mnie do grupy osób stojących na jezdni, byli to wszyscy ci, co ocaleli, w liczbie około 40 osób (mężczyźni, kobiety, dzieci). Mężczyzn zabrali Niemcy do roboty, kobiety zaprowadzili do kościoła św. Wawrzyńca na Woli, skąd potem do Pruszkowa.

Podaję, że gdy leżałam na ziemi na ul. Wolskiej, widziałam, jak przez ten czas Niemcy sprowadzali coraz to nowe partie ludzi z okolicznych domów.

O mężu moim nie mam do dzisiaj żadnej wiadomości. O ile wiem, to z domu, w którym mieszkałam, ocalały tylko cztery osoby: Helena Szeliga (zam. ul. Armatnia), Barbara Chlebowska (nie mam adresu), Grabowski (imienia i adresu nie znam).

Protokół odczytano.