ANIELA KOŁAKOWSKA

Warszawa, 6 kwietnia 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Aniela Elżbieta Kołakowska z d. Zabowska.
Data urodzenia 8 sierpnia 1909 r. w Petersburgu
Imiona rodziców Stefan i Leokadia z d. Tarnowska
Wyznanie rzymskokatolickie
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wykształcenie średnie
Zawód właścicielka sklepu
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Rakowiecka 1 m. 21

Wybuch powstania zastał mnie w mieszkaniu przy ulicy Puławskiej 3 w Warszawie. W pierwszych dniach sierpnia słyszałam dalekie strzały. Powstańców na terenie naszego domu nie było. Ulicą chodziły niemieckie patrole i z tego powodu nie można było wychodzić z domu. Z okien mieszkania widać było plac Unii Lubelskiej i ul. Polną i w tej stronie widziałam pożary. Nie pamiętam, które domy były objęte ogniem. 5 sierpnia razem z większą częścią mieszkańców przebywałam w piwnicy, chroniąc się przed ostrzałem. Kierunku strzałów nie zauważyłam. Około godziny 11.00 wpadł do naszego domu oddział żołnierzy niemieckich, wołając, by mieszkańcy wychodzili (raus). Formacji żołnierzy nie rozpoznałam, widziałam tylko, iż mieli trupie główki na czapkach. Używali języka niemieckiego. Razem z mężem Arturem Kołakowskim, siedmioletnim synem Andrzejem, rodzicami Stefanem i Leokadią Zabowskimi, bratem stryjecznym Edwardem Zabowskim i grupą ludności z naszego domu wyszłam na ulicę Puławską. Widziałam, wychodząc, jak żołnierz zabrał złoty zegarek sąsiadce naszej Irenie Rackman (zam. obecnie w Warszawie). Na ulicy grupa nasza połączyła się z grupami ludności cywilnej wyrzuconej z domów numer 5,7 i 9 przy Puławskiej. Na placu Unii Lubelskiej przed apteką ubezpieczalni oddzielono grupę kobiet od mężczyzn, których było ponad stu. Następnie popędzono mężczyzn i z tyłu grupę kobiet w aleję Szucha. Mężczyzn wprowadzono w bramę posesji 23 zajmowanej przez gestapo. Kobiety zatrzymano na placu koło basenu, przy zbiegu al. Szucha z Al. Ujazdowskimi. Stojąc na tym placu, widziałam, jak od strony placu Unii Lubelskiej pędzono nowe grupy ludności cywilnej, mężczyzn wprowadzano do bramy domu nr 25 przy alei Szucha, kobiety dołączano do naszej grupy, a gdy zabrakło miejsca na placu, stały na trawnikach wzdłuż muru otaczającego były Główny Inspektorat Sił Zbrojnych przy alei Szucha. Z rozmów z przyprowadzonymi kobietami dowiedziałam się, iż przybyli to mieszkańcy domów nr 33 i 35 z ulicy Marszałkowskiej.

Około godziny 16.00 żołnierze niemieccy – formacji, których nie umiałam rozpoznać – zabrali większą część kobiet dla osłony czołgów. Starszy rangą wojskowy niemiecki wygłosił przemówienie, z którego wynikało, iż kobiety mają pójść na ich front, by pozbierać rannych Niemców, ponieważ Polacy urządzili powstanie. Udało mi się pozostać z synem w grupie kobiet starych i kobiet z dziećmi. Widziałam, jak zabrano Ancową, żonę właściciela apteki przy ul. Marszałkowskiej 33, która musiała pozostawić dwoje maleńkich dzieci. Kilkaset kobiet ustawiono przed i za dwoma czołgami. Na każdym z nich jechały po cztery kobiety. Orszak ruszył Alejami Ujazdowskimi w kierunku ul. Piusa XI. Przed wieczorem jeden czołg i część kobiet stanowiąca osłonę od tyłu – wróciły. Przednia część osłony uciekła na stronę powstańców, którzy spalili pierwszy czołg, rzucając butelki z benzyną na ul. Piusa. Żołnierze niemieccy mówili nam, iż „próba” się nie udała, lecz innym razem skutek będzie lepszy. Okropnie się bałyśmy.

Przebywając w dzień na placu przy zbiegu al. Szucha i Al. Ujazdowskich strzałów nie słyszałam. Na noc grupę kobiet zabrano na podwórze na tyłach posesji zajmowanej przez gestapo w al. Szucha 25. Przebywając tam, słyszałam strzały, jakby od strony placu Zbawiciela. Na podwórku gestapo mężczyzn już nie zastałam. Matka moja Leokadia Zabowska(zam. obecnie w Ciechanowie we wsi Gumowo) mówiła mi, iż nocą słyszała dochodzące z piwnic jęki. Mężczyzn przyprowadzono na podwórze gestapo 5 sierpnia, kilka grup, w tym nasza liczyła ponad sto osób. 6 sierpnia około godziny 11.00 Niemiec w mundurze oświadczył nam, iż zostaniemy zwolnione i możemy iść do swoich „bandytów”. Pod eskortą odprowadzono nas do rogu ul. Litewskiej i Marszałkowskiej i kazano iść na plac Zbawiciela. Dostałam się potem do Śródmieścia.

Męża, ojca i brata ciotecznego więcej nie widziałam. Dotąd nie mam o nich wiadomości.

W styczniu 1945 roku, już po oswobodzeniu, rozmawiałam z inż. Józefem Plebańskim (obecnego adresu nie znam), który był wyprowadzony razem z nami z domu przy Puławskiej 3. Przed powstaniem pracował w firmie aparatów radiowych „Marconiego”. Opowiadał mi, iż wszyscy mężczyźni z naszej grupy zostali rozstrzelani w ogródku jordanowskim. O egzekucjach w ogródku jordanowskim opowiadali mi także Jasiński, obecnie konduktor Miejskich Zakładów Komunikacyjnych na trasie Mokotów w Warszawie, oraz właściciel składu aptecznego przy Puławskiej 7 w Warszawie, Czech z pochodzenia, obecnie zamieszkały w Pradze czeskiej, bliższego adresu nie znam.

Na tym protokół zakończono i odczytano.