EDWARD LECHMAN

Dnia 14 stycznia 1947 r. w Łodzi, sędzia śledczy III rejonu Sądu Okręgowego w Łodzi w osobie sędzi S. Krzyżanowskiej przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Edward Lechman
Wiek 52 lata
Imiona rodziców Edward i Emma
Miejsce zamieszkania Łódź, ul. Wyspiańskiego 35a
Zajęcie handlowiec
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Do obozu w Oświęcimiu dostałem się w lipcu 1942 r., początkowo pracowałem przy wyładowywaniu kartofli, które nadchodziły do obozu. Zaobserwowałem, że każdego dnia spośród pracujących w tej grupie 2 tys. ludzi ginęło 20, czasami więcej osób. Gdy ludzie na skutek zmęczenia zatrzymywali się na sekundę, czy po prostu już padali na ziemię – byli dobijani przez kapo.

Kilka następnych dni pracowałem w komandzie transportującym worki ze zbożem na piąte piętro. Na szczęście dla mnie na dziesiąty dzień mego pobytu w obozie zostałem wybrany przez blokowego na tłumacza. Spośród kandydatów ze wszystkich bloków ja zostałem wybrany i przydzielony Aumeierowi, pierwszemu zastępcy Hößa, komendanta obozu Oświęcim. Höß był komendantem całego zespołu Oświęcim; osobiście nie brał udziału czy to w selekcjach, czy innych sposobach wykończania ludzi, od niego tylko wychodziły zarządzenia przeprowadzania takich akcji. Z bezpośrednich wystąpień Hößa przypominam sobie mowę z okazji powieszenia 12 oficerów, rzekomo za zorganizowanie organizacji podziemnej. Mówił wtedy, że zostają skazani na polecenie z Berlina. Jednak powoływanie się na autorytet władz wyższych nie było prawdą, znam wiele wypadków wykonania wyroków bez żadnej aprobaty Berlina. Np. pamiętam oficera sowieckiego, któremu zarzucano usiłowanie ucieczki. Oficer ten pytał o sąd, wtedy Aumeier powiedział, że „sąd to ja”. Oficer ten został rozstrzelany.

Höß nie wdawał się w indywidualne sprawy więźniów. Te sprawy załatwiał Aumeier. W razie raportu o niesubordynacji, więźnia doprowadzano do Aumeiera. Aumeier wydawał wyrok, a nawet sam go wykonywał, widziałem sam wiele wypadków, kiedy Aumeier zabijał więźnia w trakcie przesłuchania. Niepotrzebne było nawet wykroczenie, wystarczał raport kapo np. o usiłowaniu ucieczki i bez żadnego już roztrząsania sprawy Aumeier zabijał strzałem w kark. W razie udanej ucieczki z obozu sprowadzano do niego najbliższą rodzinę [więźnia]. Pamiętam dwoje osiemdziesięcioletnich staruszków, którzy byli w obozie za syna zbiegłego z Oświęcimia. Podczas apeli czy przy bramie wyjściowej z obozu demonstrowano takich zastępców za uciekających. Takie były sposoby psychicznego zmuszania więźniów do zrezygnowania z wszelkich prób ucieczki.

Bezsilność więźniów była absolutna i komenda obozu posuwała się do zupełnie już jawnych zbrodni na oczach tysięcy, aby pokazać po prostu swoje możliwości i tym bardziej terroryzować ludzi. Pamiętam, jak wiosną 1943 r. podczas apelu wywożono z łaźni ok. tysiąca Żydów do krematorium do Brzezinki. Żydów tych trzymano cały dzień prawie nagich właśnie w łaźni i specjalnie w czasie apelu demonstracyjnie autami po stu przewożono główną ulicą obozu. W tym czasie podczas apelu blokowi odbierali raporty z poszczególnych bloków, meldowano potem dalej, a na końcu Aumeier meldował Hößowi, że wszystko w porządku.

Nawet na tle udręk Oświęcimia przypominam sobie jaskrawy obraz więźniów z tzw. grupy z Myślenic. Otóż grupę ok. 2200 więźniów, razem mężczyzn i kobiety, trzymano bez żadnych nawet prycz w zupełnie ogołoconym baraku przez dwa miesiące, bez prawa podniesienia się z ziemi, bez ruchu. Wolno było tylko leżeć, gdy ktoś usiadł, od razu go bito. Po dwóch miesiącach zjawiło się gestapo z Katowic i oni podobno ogłosili wyrok. Powieszono 12 osób, ponad 30 kobiet i ok. 60 mężczyzn rozstrzelano na 11. bloku. Skazańcom kazano rozebrać się do naga i wzajemnie przypatrywać się na egzekucję współwięźniów. Egzekucja ta odbyła się na podwórzu 11. bloku, wieczorem, przy silnej iluminacji z latarni samochodowych.

Jeśli chodzi o sprawy wykończania chorych, to wiem, że zastrzyki śmiercionośne zazwyczaj wykonywał SS-man z rewiru, selekcje natomiast przeprowadzał lekarz. Taka decyzja już była ostateczna, blokowi zaraz skreślali ich ze swoich list. Latem 1943 r. przyszło zarządzenie od komendanta obozu, tzn. Hößa, do Schreibstube, aby przygotować listy i same dzieci znajdujące się w obozie. Dzieci tych było 88 w różnym wieku, od 9 do 12 lat. Załadowano je na auto. Potem dowiedzieliśmy się, że zagazowano je w Brzezince. [Wiele z tych] dzieci [zostało] złapanych na ulicy przy okazji handlu ulicznego, jako zakładnicy.

Z Hößem żaden więzień nie miał kontaktu. Höß zresztą nie rozmawiałby z więźniem. Za to dobrze wiedział, co się dzieje w obozie, odbierał raporty o wszystkim. Słyszałem, jak Hößler, komendant obozu kobiecego, składał raport telefonicznie komendantowi Hößowi, mówiąc, że „dziś będzie osiągnięte 12 tys.”. Raport ten został złożony w okresie największych transportów Żydów francuskich, kiedy krematorium było czynne dzień i noc. Z okazanych mi fotografii (okazano świadkowi dziesięć fotografii funkcjonariuszy obozu) nie rozpoznaję żadnego. Jednocześnie załączam fotografię Klausena, był on ostatnim Rapportführerem w Oświęcimiu, który jednocześnie pełnił funkcję kata po Palitzschu.

Odczytano.