LUCJAN WŁODARCZYK

Dnia 12 września 1947 r. w Warszawie, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia apelacyjny śledczy Jan Sehn, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), przesłuchał na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, w charakterze świadka niżej wymienionego byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Lucjan Włodarczyk
Wiek 37 lat
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowości i przynależności państwowa polska
Zawód technik maszynowy
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Zajęcza 9

W obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu przebywałem od sierpnia 1940 r. do 6 czerwca 1944 r. Deportowano mnie tam pierwszym transportem warszawskim. Posiadałem numer więzienny 2748. Do listopada 1941 r. przebywałem w obozie macierzystym, skąd przeniesiony zostałem następnie do Harmęż, gdzie przebywałem do czerwca 1944 r. W czasie pobytu w obozie macierzystym pracowałem między innymi w koszykarni. Pracowało nas tam od 20 do 35 więźniów. Pracownia koszykarska mieściła się na terenie zajętym pod warsztaty naprzeciw Holzhofu, obok stajni. Do pracowni tej przychodził często SS-Unterscharführer Müller, którego znaliśmy wówczas z imienia – ma on na imię Kurt. Na wystawionych na widok publiczny fotografiach rozpoznałem go zupełnie łatwo. Mimo, iż nie pełnił on w koszykarni żadnej funkcji, wpadał do nas, szczuł psem i urządzał „sport”. Kazał nam tarzać się, skakać, gonił nas w koło i szczuł przy tym psem. Często wybierał kilku spośród nas, odprowadzał do położonej w pobliżu garbarni, która w tym czasie mieściła się w sąsiedztwie pracowni koszykarskiej i tam bił. Między innymi pobił kolegę Józefa Strucińskiego z Łomianek pod Warszawą, który ma dotąd sztywną rękę na skutek pobicia go kijem przez Müllera oraz pogryzienia przez psa, którego na Strucińskiego poszczuł Müller.

Spośród oskarżonych pamiętam również dokładnie Fritza Buntrocka. Gdy nadchodził, mówiliśmy zawsze: „Hund idzie”. Robiliśmy to dlatego, że tym przezwiskiem nazywał on stale więźniów. Kręcił się często w okolicy stajni i ujeżdżalni i bił więźniów, najczęściej bez jakiegokolwiek powodu.

Odczytano. Na tym przesłuchanie i protokół niniejszy zakończono.