MARIAN TOLIŃSKI

Dnia 1 września 1947 r. w Krakowie, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia grodzki dr Stanisław Żmuda, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), na zasadzie i w trybie art. dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienionego byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Marian Toliński
Data i miejsce urodzenia 23 marca 1915 r. w Krakowie
Imiona rodziców Jan i Karolina z d. Domagała
Wyznanie rzymskokatolickie
Stan cywilny wolny
Zawód dziennikarz
Narodowości i przynależności państwowa polska
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Czarnowiejska 32 m. 5
Karalność niekarany

Zostałem aresztowany przez gestapo 3 maja 1940 r. w Krakowie i umieszczony przez jeden dzień w więzieniu na ul. Montelupich, a stąd przewieziony do więzienia w Tarnowie, gdzie przebywałem do 14 czerwca 1940 r. i pierwszym kolejowym transportem z Tarnowa przewieziony do nowo tworzącego się obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. W Oświęcimiu otrzymałem nr 49 i przebywałem tam do 27 października 1944 r. Następnie przewieziono mnie do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, gdzie 2 maja 1945 r. wyzwoliły mnie wojska amerykańskie.

W obozie oświęcimskim przechodziłem przez trzy, cztery tygodnie rodzaj kwarantanny, po czym przydzielono mnie do pracy w szpitalu dla więźniów w obozie macierzystym Haftlings- Krankenbau, gdzie pracowałem jako pielęgniarz, w ambulansie, lecz przeważnie i najdłużej w aptece, aż do końca mego pobytu w Oświęcimiu. W międzyczasie jednak kilka razy przekazywano mnie na krótki czas do różnych komand, w których pracowałem fizycznie.

W okresie kwarantanny zetknąłem się bezpośrednio z SS-manem Plagge, którego znałem następnie dobrze z widzenia i z nazwiska i dziś poznałbym go. W jakim stopniu służbowym był wówczas Plagge, tego nie pamiętam, w każdym razie był podoficerem. Prowadził on tak zwany sport z wszystkimi więźniami nowo przybyłymi do obozu. W okresie kwarantanny trzymano nas w budynkach pomonopolowych, a po jakichś trzech tygodniach przeniesiono nas na właściwy obóz i trzymano w dwóch blokach położonych obok ówczesnego bloku szpitalnego nr 16, a później nr 21. Teren kwarantanny otoczony był drutami i w obrębie tego terenu Plagge był jednym z prowadzących z więźniami „sport”, a zarazem sprawującym pieczę nad całą kwarantanną. Od samego rana do późnego wieczora, z krótką przerwą obiadową, prowadził on z wygłodniałymi więźniami wyczerpujące i fizycznie, i moralnie ćwiczenia, jak: biegi na bosaka po terenie wysypanym ostrym żwirem i żużlem, skoki, przysiady, tarzanie się po ziemi, kręcenie się wkoło z podniesionymi do góry rękami, wdrapywanie się na cienkie drzewka lub słupy pod groźbą rewolweru, który nieraz trzymał w ręce i straszył więźniów, że ich zastrzeli. Przy tych ćwiczeniach na porządku dziennym bił więźniów, przeważnie kijem, kopał, zasypywał piaskiem oczy tarzającym się po ziemi więźniom, a wszystko to robił na zimno, z uśmiechem, z wielkim sadyzmem. Plagge trzymał w czasie tych ćwiczeń fajeczkę w ustach i paląc ją, wydawał rozkazy, dlatego też później znany był wśród więźniów pod mianem „Fajeczki”. W czasie tego „sportu” więźniowie padali zemdleni na ziemię albo z wycieńczenia, albo z upału, albo na skutek pobicia przez Plaggego i leżeli nieraz kilka godzin, nie wiadomo, czy żywi, czy już zmarli, gdyż dopiero wieczorem można było ich odnieść do szpitala. W ciągu dnia nie wolno było więźniowi, leżącemu na ziemi, udzielić żadnej pomocy. Czy i który z więźniów odniesionych do szpitala zmarł, trudno było się dowiedzieć. Było jednak dużo wypadków, że więźniowie tacy już nie wracali do swego komanda, a więc należało przypuszczać, że zmarli. Nie pamiętam już dzisiaj nazwisk pobitych przez Plaggego w okresie kwarantanny więźniów. Plagge awansował następnie i pełnił funkcję Blockführera w obozie macierzystym i Rapportführera w obozie cygańskim, lecz w tym czasie bezpośrednio nie stykałem się już z nim, a jedynie kilkakrotnie widziałem, jak przy lada okazji bił więźniów. Należał on w obozie oświęcimskim do czołówki SS-mańskiej i był wśród więźniów postrachem, nie ustępującym wiele Palitschowi lub Bogerowi.

Znany mi jest również z nazwiska i z widzenia z czasów mego pobytu w obozie oświęcimskim pierwszy Schatzhaftlagerführer obozu oświęcimskiego Aumeier, który objął swą funkcję po poprzedniku Fritschu. Był on małego wzrostu, dlatego wśród więźniów znany jako „Łokietek” był krępy, dobrze wygimnastykowany. W ciągu dnia można go było widzieć stale na terenie obozu, a gdzie się pokazał, nie obeszło się bez bicia, kopania i straszenia więźniów rewolwerem. W czasie mej pracy w szpitalu dla więźniów niejednokrotnie widziałem Aumeiera odwiedzającego szpital, wypytującego się, jak długo i na jaką chorobę jest więzień chory, a widoczne było, że zależy mu na nieprzetrzymywaniu chorych więźniów w szpitalu. Przy tej okazji niejednokrotnie pobił chorego więźnia lub sanitariusza, co sam widziałem. Ja pracowałem na bloku nr 28, położonym naprzeciw bloku nr 11 i dlatego też mogłem obserwować blok 11., a w związku z tym widywałem Aumeiera wchodzącego i wychodzącego z bloku nr 11 w czasie każdej egzekucji oraz naocznie raz stwierdziłem, że Aumeier strzelał osobiście więźniów na bloku 11. Przeznaczono mnie w tym dniu do Leichenträgerkommando i uprzątałem z bloku nr 11 zwłoki więźniów bezpośrednio po egzekucji. Aumeier był wtedy pijany, tak jak zresztą i inni SS-mani biorący w tej egzekucji udział. Aumeier był zawsze obecny i brał czynny udział przy wszystkich wybiórkach (selekcjach) więźniów do gazu, przy ładowaniu ich na auta i odtransportowaniu do komór gazowych, jak również przy egzekucjach publicznych przez powieszenie (które za czasów jego rządów były bardzo częste), jak również przy publicznie wykonywanych karach chłosty itp.

Pamiętam jedną z większych egzekucji za czasów Aumeiera: rozstrzelanie ponad 200 więźniów, w której to egzekucji Aumeier brał czynny udział. Przeprowadzono ją na dziedzińcu bloku 11. Za rządów Aumeiera rozpanoszyło się donosicielstwo i raporty karne za najdrobniejsze rzekome przewinienia, powszechny stał się również system doraźnego wymierzania kary. Na przykład ja, na skutek doniesienia SS-mana ze służby SDG [Sanitätsdienstgrade], który znalazł pod moim łóżkiem kilka ździebeł słomy, otrzymałem od Aumeiera wymiar kary: przydział do karnego komanda Kiesgrube na czas nieograniczony i praca przymusowa (Strafarbeit) przez 15 niedziel z rzędu. Za przyłapanie więźnia z kartoflem Aumeier wymierzał z reguły karę trzech miesięcy SK [Strafkompanie].

Na tym czynność i protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.