ROBERT SIEBURTH

War Crimes Branch Judge Advocate Section European Theater of Operations

15 marca 1945 r.

MEMORANDUM dla Wydziału Zbrodni Wojennych, Sekcja Sądownicza, Główna Kwatera, Europejski Teatr (teren) Operacji APO 887 US Army

Dotyczy: wywiadu kpt. Roberta SIEBURTH, MIS, 0-916996 on D/S z PM, Sekcja Sekwany, przeprowadzonego z 10 Polkami ATS w budynku Polskiego Czerwonego Krzyża, Rue Crallon, Paryż, Francja, 13 marca 1945 r. o godz. 16.00

Świadkowie:
Harris, chaplain [kapelan], pierwszy porucznik przydzielony do baraków (koszar) dla uchodźców, były wikary bostońskiego kościoła Świętej Trójcy,
Kapitan Kowalski z Polskiej Misji Wojskowej, 25 Quai D’Orsay, Paryż (telefon INV 5804), Hanusz, pierwszy porucznik z Polskiej Służby Pomocniczej Kobiet, obecnie Donai koło Lille.

Słyszałem od mojego znajomego, przy polskiej Misji Wojskowej w Paryżu, że 19 dziewcząt, byłych więźniarek niemieckiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu na Śląsku przebywa w Paryżu w obozie Czerwonego Krzyża dla uchodźców. Ponieważ te dziewczęta miały być wcielone do Polskiej Służby Wojskowej dla Kobiet i to w najbliższym czasie, skorzystałem z pomocy kpt. Kowarskiego z Polskiej Misji Wojskowej, aby zasięgnąć informacji o tym obozie koncentracyjnym, osławionym ze swych komór służących do likwidacji więźniów politycznych, Żydów i Cyganów ze wszystkich okupowanych przez Nazistów krajów. Gdzieś koło 1944 r. Niemcy zabrali 500 młodych Polek z obozu w Oświęcimiu do fabryki amunicji w Lotaryngii. Podczas posuwania się Aliantów, dziewczęta musiały zostać ewakuowane. Dziewiętnastu udało się zbiec i ukryć przed strażnikami SS.

Dostały się one w końcu pod opiekę władz wojskowych sprzymierzonych i zostały przeniesione do Polskiego Czerwonego Krzyża w Paryżu. Dziewczęta te są obecnie w wieku od 19-25 [lat].

Wszystkie mają na lewym przedramieniu wytatuowany numer. Większość z nich została złapana po większych miastach jak Warszawa, Kraków, Lwów w ciągu 1940 r. Powodem ich aresztowania była albo pomoc dla podziemia polskiego, roznoszenie zakazanych gazet, sabotaż niemieckich wysiłków wojennych, czy też po prostu polowań na ludzi, zamknięcia wszystkich dzielnic miasta, czy też aresztowania osób, które by mogły działać. W czasie ujęcia, dziewczęta te były bardzo młode. Widziałem ich dziesięć po półtorarocznym dobrym odżywieniu i doskonałej opiece. Były w dobrej kondycji fizycznej.

To są biorąc ogólnie fakty, które mi podano w czasie wywiadu:

Obóz więzienny w Oświęciu mieścił około 90 tys. osób. Stan liczebny zmieniał się ustawicznie, choć znaną jest rzeczą, że tylko niewiele wychodziło żywych. Obozowiczom tatuowano numer na ciele. Tracili oni nazwisko i swą tożsamość. Jakkolwiek pojemność obozu wynosiła 90 tys. widziałem na przedramieniu numery, które były daleko wyższe od 100 tys. Osoby, które wysyłano do tego obozu dla likwidacji, nie otrzymywały numeru. Jedna z dziewcząt, b. studentka, była zatrudniona w jednym z biur obozowych i obznajomiła się ze systemem liczbowym.

Zatrudniono ją także przy sporządzaniu świadectw z przyczynami śmierci więźniów, które zwykle podawano jako „zaburzenia sercowe” czy „zły stan zdrowia”. Jak widać, robiono to dla utrudnienia przypuszczalnych dochodzeń. Inne dziewczęta pracowały w szwalni, inne znów jako pielęgniarki lub pomocnice w krematorium, a większość jako robotnice w polu z kilofem i łopatą. W jednym wypadku widziałem całkiem przemrożone ręce, ponieważ rękawic nie wydawano w miesiącach zimowych.

Obozowiczów, którzy byli tak chorzy, że mieli wysoką gorączkę, lub ciężarne kobiety umieszczano na liście likwidacyjnej. Ponieważ żywność była absolutnie niewystarczająca, tyfus i biegunka zbierały wielkie żniwo wśród więźniów. Większość dziewcząt, z którymi miałem wywiad, przechodziła w którymś czasie tyfus. Wszystkie chorowały na biegunkę i straciły do 40 funtów wagi. Obchodzenie się było więcej niż okrutne, ponieważ za strażników użyto nadzwyczaj młodych SS, którzy znajdowali rozkosz w biciu więźniarek. Podano mi fakty, wskazujące na to, że wielu obozowiczów zostało niemal zabitych za nieoddanie niskiego ukłonu przechodzącemu strażnikowi SS.

Zapytałem wtedy, czy jaki strażnik okazywał litość dla ofiar, czy też starał się ulżyć ich losowi. Zaprzeczono temu i powiedziano, że wprost przeciwnie, strażnicy znajdowali rozkosz w zwiększonym okrucieństwie. Kilkanaście dziewcząt opowiedziało mi, że podczas zimy, kiedy obóz był przepełniony, obozowicze musieli stać na polu, całkiem nadzy, przez długi czas. Ci, którzy nie zachorowali poważnie, dali dowód, że nadają się dzięki swej wytrzymałości do rozmaitych prac, a reszta przechodziła proces likwidacyjny. Likwidacja w tymże obozie polegała na paleniu ofiar w krematorium po zagazowaniu lub spaleniu przez otwarcie ulotów spalających.

To jest [to], czego się mogłem dowiedzieć o komorach śmierci. Tuż obok stacji oświęcimskiej znajdował się czyściutki budynek fabryki cegieł, zawierający obszerną poczekalnię, do której prowadzono nowoprzybyłych. Tymi ludźmi byli przeważnie Żydzi, aresztowani po całej Europie i przywiezieni do rozmaitych miejsc likwidacji. Nie przypuszczali, przybywając, że idą na śmierć. Zwykle rozpogadzali się, mogąc wyjść z zapchanego, ohydnego wagonu bydlęcego, a dzieci żydowskie były zafascynowane gęstym dymem z kominów krematorium. Obok poczekalni było pięć izb o dostatecznej pojemności, aby pomieścić sto osób stojących ciasno jedna przy drugiej. Zanim odprowadzono ofiary do tej komory, musiały się rozebrać, kobiety i mężczyźni razem, i iść pod tusz [prysznic], który czynił ich skórę bardziej podatną na działanie gazu. Ludzi, którzy nie mogli stać prosto, bito kijami i bardzo często łamano je przy tym. W tym momencie zamykano szczelnie pokój i otwierano kurki gazowe. Trwało to tak długo, aż większość ofiar traciła przytomność. Następnie podłoga komory, urządzona na kształt zapadni, otwierała się i ciała wpadały do leżącego poniżej paleniska. Osoby, które jeszcze nie umarły, zabijało SS za pomocą granatów ręcznych. Aby ogień trawił wydatniej, układano ciała w stosy i starano się przekładać chudsze ciała mężczyzn i dzieci zawierającymi więcej tłuszczy ciałami kobiet. Po spaleniu w ten sposób ciał, transportowano popiół w pola i używano jako nawozu. Rozwożenie popiołów wykonywane było przez dziewczęta, które indagowałem. W wielu wypadkach między białymi popiołami znajdowały się jeszcze drobne szczątki kości. Szczytową produkcję tej fabryki śmierci oceniały dziewczęta na dziesięć do dwudziestu tysięcy [ofiar] dziennie.

Pewna panienka zeznała, że tuż obok jej pomieszczenia w obozie, które znajdowało się na kraju ogrodzenia, mogła słyszeć krzyki ofiar, które spalono w otwartych paleniskach, bez poprzedniego zagazowania. To byli głównie starcy i drobne dzieci, które nie mogły stać w komorach gazowych. Podczas tych całopaleń obozowicze czuli swąd spalonych ciał.

Jest rzeczą ciekawą, że naziści używali swe przyszłe ofiary do funkcji kierowniczych. Zwykle z przybyłego kontyngentu zatrzymywali 10 proc. Używali oni tych ludzi do koniecznych prac w komorach śmierci, do rozpalania ognia, do układania ciał w stosy, do przewożenia ciał i do robienia ogólnych porządków. Gdy owi trochę popracowali, myśląc, że oszczędzono ich, nadchodziła druga szychta i likwidowano ich, ponieważ dobierano nowych z przybyłego transportu. Jednak pewna liczba ludzi, a zwłaszcza Żydzi, którzy przybyli z otwarciem obozu, byli trzymani jako funkcyjni do pewnych robót w zarządzie obozowym i należeli do Głównej Kwatery Zarządu, ocalając [życie] w ten sposób na razie.

Powyższe fakty były owocem półtoragodzinnej rozmowy, w którym to krótkim czasie nie można było zanotować wszystkich szczegółów. Kapitan Kowarski z Polskiej Misji Wojskowej ofiarował usługi swego biura do dalszych przesłuchań i indagacji osób zatrudnionych poprzednio w obozie koncentracyjnym w Auschwitz (Oświęcim).

UWAGA: Nazwa tego obozu brzmi: AUSCHWITZ nie OSCHWITZ i obóz ten znajduje się niedaleko Krakowa.