JÓZEF RATAJCZYK

Warszawa, 5 maja 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Ratajczyk
Data urodzenia 10 marca 1904 r. w Warszawie
Imiona rodziców Ignacy i Anna z Białowąsów
Wyznanie rzymskokatolickie
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wykształcenie szkoła powszechna
Zajęcie pracuje w charakterze murarza
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Bartycka 7 m. 1

W czasie powstania warszawskiego mieszkałem we własnym domku na Siekierkach, przy Bartyckiej 7 w Warszawie. Siekierki w czasie powstania znajdowały się w rękach niemieckich. Słyszałem, iż dowódca grupy powstańczej na Siekierkach Janowski został zastrzelony przez Ukraińców przypadkowo 1 sierpnia przed 17.00, kiedy wracał z miasta, niosąc rozkaz dla swej grupy, by przystąpić do akcji powstańczej. Przy ul. Gościniec 53, niedaleko Bartyckiej, szkołę zajmował jeszcze przed powstaniem oddział niemiecki. W nocy z 22 na 23 sierpnia do szkoły przybył oddział Ukraińców.

Jak żołnierze z tego oddziału byli umundurowani, nie pamiętam.

23 sierpnia około 10.00 Ukraińcy rozbiegli się po domach i wszędzie ogłaszali, iż wszyscy mężczyźni z Siekierek mają się zgromadzić w szkole przy ul. Gościniec, że będą wywiezieni na roboty poza Warszawę. Mężczyzn, którzy nie usłuchają rozkazu i pozostaną – rozstrzelają. Udałem się do szkoły z synem Zdzisławem (ur. 1927) i kuzynem Marianem Grzelcem (obecnie zam. przy Wilanowskiej 6), zatrudnionym w firmie Sosnowski przy ul. Sieleckiej 10 w Warszawie. W szkole zgromadziło się najprzód około 150 mężczyzn w pierwszej grupie, która została wyprowadzona przez SA-manów (w żółtych mundurach) do gestapo przy al. Szucha 25.

Znaleźliśmy się w następnej grupie około tysiąca mężczyzn i nas SA-mani zaprowadzili przez stację pomp przy ul. Czerniakowskiej 124 do gestapo przy al. Szucha 25. Później słyszałem, iż po nas ze szkoły z Siekierek zebrano jeszcze trzecią grupę mężczyzn do gestapo.

W gestapo zastaliśmy pierwszą grupę rozdzieloną na dwie – jedną odprowadzono w stronę Mokotowa, a drugą część widziałem, że stała na podwórku przed składem koksu. Naszą grupę na podwórzu gestapo (Szucha 25) od SA-manów przyjęli SD-mani (mieli trupie główki na czapkach i kołnierzach mundurów oraz czarne wyłogi na kołnierzach i klapach, na rękawach nisko litery SD). Byli to przeważnie oficerowie i podoficerowie. Od razu rozpoczęli segregację, sprawdzając dokumenty, jednakże nie wiem, co było podstawą segregacji. Odniosłem wrażenie, iż rozdzielono nas na dwie grupy dowolnie, ponieważ w obu grupachbyły osoby i zatrudnione, i nie pracujące. Znalazłem się z synem i Grzelcem w pierwszej grupie, stanowiącej około połowy wszystkich zabranych. Nas zaprowadzono najprzód na tyły budynku gestapo, potem do środka i umieszczono w piwnicach, w celach, tzw. tramwajach. W chwili naszego przybycia nikogo tam nie było. Byliśmy bardzo stłoczeni. Pozostałą grupę mężczyzn zaprowadzono na strzelnicę na tyłach budynku. Nazajutrz rano przybyli do nas SD-mani i wybierali po 10 – 15 mężczyzn, jak mówili, na roboty. W pewnej chwili SD-man zażądał dwóch mężczyzn na roboty. Wyszedłem wtedy z Grzelcem, zalecając synowi Zdzisławowi, by pozostał i pilnował naszych tłumoczków zabranych z domu. SD-man zaprowadził mnie i Grzelca na pierwsze piętro budynku, gdzie sprzątaliśmy pokoje mieszkalne zajmowane przez SD-manów. Następnie, po skończeniu tej roboty, skierowano nas na podwórze, by umyć samochód. Na podwórzu spotkałem Antoniego Porębskiego, Polaka (mego znajomego z dzieciństwa), który w roku 1939,‘40, i ‘41 mieszkał przy ul. Nowosieleckiej 8 w Warszawie, a przed powstaniem przy ul. Litewskiej, numeru nie pamiętam. Od 1939 czy 1940roku pracował w gestapo jako pomocnik przy szoferze. Słyszałem pogłoskę, iż Porębski zginął w 1945, potem Marian Czuba, pracownik Wodociągów i Kanalizacji, mówił mi, iż ktoś widział go w Warszawie w 1947 czy na początku 1948 roku na Czerniakowskiej. Wtedy, w 1944, Porębski powiedział mi, iż część naszej grupy pozostawiona na podwórzu została już rozstrzelana i zwłoki ich się palą. Mówiąc to, wskazywał w kierunku zburzonego skrzydła budynku Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych przyległego do ogródka jordanowskiego. Rzeczywiście, czuć było charakterystyczny zapach palonych zwłok. Powiedział mi też Porębski, iż nasza grupa pójdzie – jak się wyraził – „na mydło” oraz, że za nami przybyła jeszcze trzecia grupa mężczyzn z Siekierek i że ci także zostaną rozstrzelani. Około godz.17.00 SD-man odprowadził mnie i Grzelca do tramwajów i tu zobaczyłem, iż jest pusto. Przy wejściu, w pokoju przy schodach zauważyłem porzucone tłumoczki. Moich rzeczy nie odzyskałem. Dopiero później przybył syn mój Zdzisław z grupą kilku osób, także – jak się okazało – z roboty. Pozostaliśmy w tramwajach dwa tygodnie, potem skierowano nas do obozu przy Litewskiej 14. W obozie tym obliczyliśmy, iż z naszej grupy z Siekierek pozostało nas tylko 32 mężczyzn.

W gestapo oprócz nas w innej celi (tramwaju) nocowało 20 kilku mężczyzn z ludności cywilnej, którzy nam mówili, iż SD używa ich do palenia zwłok ludności cywilnej mordowanej masowo z zrujnowanym skrzydle budynku GISZ-u położonym przy ogródku jordanowskim. Nazwiska żadnego z tych mężczyzn nie znałem. Później, będąc w obozie na Litewskiej, słyszałem pogłoskę, iż grupa ta została rozstrzelana, zwłoki spalone w wyżej wymienionym budynku.

W dwa czy trzy dni po przybyciu do gestapo zabrano mnie i Grzelca na roboty do sprzątania, a potem do pracy na terenie GISZ-u i w ogródku jordanowskim, gdzie przeważnie wyładowywaliśmy samochody ciężarowe z amunicją. Mego syna już pierwszego dnia po przybyciu do gestapo od 24 sierpnia zabierano na roboty do ogródka jordanowskiego. Zatrudniano nas tak ponad dwa tygodnie, tak długo, jak długo przebywałem w gestapo. Poraz pierwszy zaprowadzono mnie, Grzelca, a także i syna na teren GISZ-u, kazano nam wyładowywać pociski (krowy) z samochodu ciężarowego stojącego przy zrujnowanym jeszcze w 1939roku skrzydle GISZ-u od strony al. Szucha.

Wtedy budynek był zrujnowany tylko od góry, ściany jeszcze stały. Wyloty były zabite deskami. Od strony podwórza wewnętrznego, mniej więcej pośrodku, do okna parterowego były przystawione trzy deski z nabitym poprzecznikiem do wchodzenia. Wejście od strony podwórza było do piwnic. Słyszałem wtedy dochodzące z budynku strzały seryjne ręcznego karabinu maszynowego i strzały pojedyncze rewolwerowe.

Pracując około dwóch tygodni na terenie GISZ-u widziałem, iż z gestapo przyprowadzano grupy ludności cywilnej z Powiśla (ul. Szara i inne) i mniejsze grupy z miasta. Mężczyzn grupami po kilkunastu i więcej doprowadzano do budynku i po chwili słyszałem strzały. Widziałem też pięć czy sześć razy, jak w jakiś czas po opuszczeniu grupy i strzałach, wyrzucono oknem od strony ogródka jordanowskiego (trzecie czy czwarte okno od strony Al. Ujazdowskich) ubrania męskie. Ubrania ładowali na platformy mężczyźni z grupy, która nocowała w tramwaju.Sami je ciągnęli w stronę obozu przy Litewskiej. Ubrania widziałem później na ulicy Litewskiej.

Raz w czasie ładowania na samochód ciężarowy tych ubrań, na ulicy Litewskiej zabrałem jedną marynarkę. Znalazłem w kieszeni karteczkę z prośbą, by dać znać rodzicom, podany był adres na ulicy Gęsiej czy Nalewki i nazwisko, którego nie pamiętam. Kartkę zniszczyłem. Grupa więźniów z tramwaju, która zabierała ubrania mordowanych, opowiadała nam, iż SD wpuszcza doprowadzonych na rozstrzelanie do pokoju na parterze, tu kazano zdejmować ubrania, mówiąc, iż nastąpi rewizja osobista. Następnie wpuszczano do kolejnego pokoju i tu rozstrzeliwano od tyłu. Ubrania wyrzucano do ogródka jordanowskiego. Zwłoki spalano na miejscu. Pośrodku budynku był wybity wlot do piwnicy i tam w październiku 1944 roku sam widziałem prochy.

Zwłoki paliła grupa więźniów, którą spotykałem w celi gestapo. Największe nasilenie mordów za czasu mego pobytu było w końcu sierpnia, tj. pięć dni od czasu, jak pracowałem na terenie GISZ-u. W tych dniach widziałem, iż doprowadzano dziennie cztery – pięć razy grupy od kilkunastu do 30 mężczyzn. Później rzadziej doprowadzano i grupy były mniejsze. Rozstrzeliwali SD-mani w woalkach koloru ciemnozielonego nakrywających twarz począwszy od hełmu. Widziałem taką grupę egzekucyjną, gdy wchodzili wejściem bliżej alei Szucha, tak jak się wchodzi do piwnic budynku zrujnowanego, gdy równocześnie eskorta wprowadzała na rozstrzelanie grupę (mężczyzn) po deskach przystawionych do okna.

Widziałem, jak po strzałach, które następowały po wprowadzeniu grupy, grupa egzekucyjna wychodziła. Byli to ci sami SD-mani w woalkach. Mieli oni ręczne karabiny maszynowe, ubrani byli w hełmy. Wchodzili trzema parami, w parze jeden miał automat ,drugi – skrzynkę z amunicją. Nazwisk ich nie znam.

Z nazwisk Niemców z tego okresu zapamiętałem nazwisko szofera, z którym jeździł Porębski. Był to SD-man Linders czy Lindes. Inny SD-man nazywał się Taube. Porębski pokazywał mi oficera SD, rangi i nazwiska nie znam, który wysyłał grupy na egzekucję, sprzątałem jego pokój na pierwszym piętrze, a właściwie półpiętrze budynku gestapo przy al. Szucha 25, po lewej stronie schodów.

Przed 15 września [większość] oddziałów SD z alei Szucha wyjechała do Sochaczewa. W alei Szucha pozostał tylko jeden oddział i egzekucje pojedyncze w GISZ-u trwały do końca września. Orientowałem się, widząc słupy żółtego dymu unoszące się nad zrujnowanym skrzydłem GISZ-u.

Przed wyjazdem gestapo, tj. przed 15 września, odesłano mnie z synem i Grzelcem w grupie 15 robotników do dyspozycji oddziału Schutzpolizei do obozu przy Litewskiej. W końcu października zabrano z obozu mnie, syna i Mariana Grzelca i w grupie około 30 robotników zaprowadzono do budynku GISZ-u, w miejsce, skąd przedtem widziałem unoszące się kłęby dymu. Zobaczyłem, iż na powierzchni około 4m pośrodku zrujnowanego budynku, między kolumnami, był wybity strop kanału centralnego ogrzewania i w kanale były prochy i drobne niedopalone kości dochodzące do poziomu podłogi parteru. Kazano nam rozrzucić łopatami prochy, na wierzch kazano nam narzucić szyny żelazne i gruz, by zakryć prochy. Pracowaliśmy jeden dzień.

W trzy czy cztery dni później widziałem, iż budynek został wysadzony i odtąd – tak jak i obecnie – niema tam ściany od podwórza i kolumn otaczających miejsce, gdzie były palone zwłoki. Widziałem wtedy na ścianie wewnętrznej, równoległej do Al. Ujazdowskich, za kolumnami liczne ślady kul. Na podłodze w pokojach walały się pieniądze i dowody, zauważyłem kenkarty.

Na tym protokół zakończono i odczytano.