SAMUEL STOEGER

Dnia 21 lutego 1947 r. w Krakowie, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia okręgowy śledczy Jan Sehn, na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293) w związku z art. 255, 107, 115 kpk, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Samuel Stoeger
Data i miejsce urodzenia 14 maja 1911 r. w Krakowie
Imiona rodziców Majer i Matylda
Wyznanie mojżeszowe
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zawód młynarz
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Kalwaryjska 63 m. 5

W okresie okupacji straciłem całą rodzinę, składającą się z 13 osób, w tym żonę i dziecko. Przeszedłem w tym czasie przez getto krakowskie, obóz płaszowski, obóz w Pionkach, a następnie obozy w Oświęcimiu, Gliwicach i w Blechhammer.

Do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu przybyłem transportem zbiorowym z Pionek. Wyładowano nas w Brzezince 29 lipca 1944 r. Transport liczył 2500 osób. Na rampie kolejowej rozdzielono osobno kobiety z dziećmi i osobno mężczyzn zdatnych do pracy. Mężczyzn starych przydzielono do grupy kobiet i dzieci.

W obozie w Brzezince przebywałem tylko przez kilka dni. Trzymano nas w baraku położonym niedaleko obozu cygańskiego, stłoczonych [w liczbie] ponad tysiąca osób. Po przejściu zwykłej procedury przyjęcia, a więc: kąpieli, tatuowaniu i rejestracji wybrany zostałem do grupy ok. 1500 więźniów, którą następnie samochodem ciężarowym przewieziono do obozu pobocznego w Gliwicach, oznaczonego oficjalnie nazwą Gliwice I.

Był to obóz, którego więźniowie pracowali w warsztatach naprawczych [taboru] kolejowego (Reichsbahnausbesserungswerkes, RAW). Składał się on z kilkunastu – zdaje się 14 – baraków. [Był] czysto i schludnie urządzony, gdyż zbudowany został kosztem RAW. W obozie tym zastaliśmy już kilkudziesięciu więźniów Polaków i kilkudziesięciu Rosjan. Szefem obozu w czasie naszego tam przybycia był Otto Moll. Funkcję tę pełnił w Gliwicach do połowy grudnia 1944 r., kiedy to przeniesiony został ponownie do centrali w Oświęcimiu. Nazwiska jego następcy nie pamiętam.

Obóz oddalony był od warsztatów, w których pracowaliśmy, o około półtora kilometra. Dzień pracy więźnia rozpoczynał się o godz. 4.00 pobudką. O 5.00 wyruszaliśmy do pracy, a o 6.00 rozpoczynaliśmy już pracę na miejscu. Trwała ona do godz. 5.00 wieczorem z półgodzinną przerwą od 12.30 do 13.00. Z przerwy tej odpadało ok. 15 min na apel obiadowy. Wymarsz i powrót odbywały się przy dźwiękach orkiestry obozowej; nad główną bramą do obozu wisiał widniał napis „Arbeit macht frei”. Pracę wykonywaliśmy pod bezpośrednim nadzorem SS-manów z załogi obozowej. W czasie pracy znęcali się oni nad więźniami, bijąc ich z najbłahszego, a najczęściej bez jakiegokolwiek powodu. Spóźnienie się więźnia na zbiórkę obozową, zaśnięcie przy pracy, względnie wyjście przez więźnia z hali fabrycznej dla załatwienia potrzeb fizjologicznych traktowane było jako próba ucieczki i osobę taką na miejscu SS-mani rozstrzeliwali. Przypominam sobie dokładnie wypadek, kiedy to po odszukaniu więźnia, który ze zmęczenia zasnął, SS-mani pobili go w sposób nieludzki, a następnie wyciągnęli z czoła kolumny więźniów wracających z pracy i zastrzelili. Jego zwłoki – był to młody Węgier – zanieść musieliśmy do obozu i tam w umywalni wykąpać.

Wyżywienie było niedostateczne, zwłaszcza z powodu okradania naszych porcji przez więźniów funkcyjnych, tak że większość z nas chorowała na Durchfall. Przy stanie ok. 1500 więźniów przeciętnie 300 chorowało. Śmiertelność dochodziła do 30 tygodniowo. Zwłoki przewożono do krematoriów w Oświęcimiu. W miejsce zmarłych przysyłano do obozu nowych więźniów, tak że stan utrzymywał się stale [na poziomie] ok. 1500.

Więźniów, którzy z powodu choroby, względnie upadku sił fizycznych nie byli zdatni do pracy w warsztatach, zatrzymywano do prac wewnątrz obozu. Regularnie w odstępach miesięcznych przybywali do obozu SS-mani z Oświęcimia, wśród nich lekarz SS, i przeprowadzali selekcje, tj. wybierali spośród nas tych, którzy byli niezdatni do pracy. Ofiarą selekcji padali w pierwszym rzędzie więźniowie pracujący wewnątrz obozu oraz z reguły wszyscy przebywający w szpitalu. Wybranych wywożono do Oświęcimia i tam gazowano. W ich miejsce przywożono nowych więźniów.

Najdrobniejsze uchybienia w czasie pracy, jak np. próbę ogrzania się przez więźnia przy kaloryferze [czy] zjadanie przez niego znalezionych odpadków, majstrowie niemieccy, którzy kierowali naszą pracą w warsztatach, meldowali kierownictwu obozu. Na podstawie tych meldunków urządzał Moll każdej niedzieli w południe „wypłatę”, tj. wymierzał karę chłosty. Wymierzano ją na specjalnie dla tego celu skonstruowanych dwóch stołach-kozłach. Bili wyznaczeni więźniowie funkcyjni, względnie SS-mani. Najczęściej wymierzano 50 razów. Karę orzekał Moll osobiście, a w poważniejszych sprawach wymierzana była kara w formie pisemnego wyroku w centrali oświęcimskiej.

Niedziele i święta wolne były od pracy w warsztatach. Nie były to jednak dni wypoczynku dla więźniów, gdyż musieliśmy [wtedy] nosić kamienie z miejsca odległego od obozu o około półtora kilometra. Kamień służyć miał do wyrównania terenu obozu. Więźniowie słabi fizycznie czyścili w tym czasie doły kloaczne. Kał z latryn wynosili w wiadrach na pobliskie łąki. Zwłoki zastrzelonych w czasie rzekomej ucieczki, rozebrane do naga, układano na placu apelowym, na specjalnie do tego przeznaczonym stole, przy którym umieszczony był napis, że leżący na stole został rozstrzelany w czasie ucieczki, oraz ostrzeżenie, że każdego, kto by próbował uciekać, taki sam los czeka.

W czasie mego pobytu odbyła się z obozu w Gliwicach I ucieczka dziewięciu Rosjan i dwóch Polaków, którzy przez bardzo żmudnie i pomysłowo wykonany podkop wydostali się poza ogrodzenie obozowe i zbiegli. Po kilku dniach dwóch Rosjan schwytano. Oprowadzano ich po obozie obwieszonych tablicami z napisem: „Hurra, hurra, wir sind wieder da”. Po paru dniach zajechały do obozu dwa samochody ciężarowe, z jednego wysiadł pluton SS-manów w hełmach, a z drugiego wyładowano dwie ruchome szubienice. Ustawiono je przed placem apelowym i na każdej z nich powieszono po jednym z owych dwóch zbiegłych i ujętych następnie Rosjan. Obaj zachowywali się bardzo mężnie. Egzekucja odbyła się w czasie apelu wieczornego, przyglądać się jej musieli wszyscy ustawieni do apelu więźniowie, przy czym dla lepszej widoczności pierwsze szeregi siedziały, dalsze klęczały, a ostatnie stały.

Moll rozstrzeliwał więźniów osobiście za najdrobniejsze przewinienie. Pewnego razu przyłapał mnie na gotowaniu ziemniaków, które otrzymałem na terenie warsztatu. Przyjął, że ziemniaki te ukradłem z magazynu obozowego, nie dał wiary moim wyjaśnieniom, pobił mnie, sponiewierał, poszczuł psem, a następnie kazał mi uciekać „na wolność” („Lauf auf die Freiheit!”), wskazując przy tym na druty ogrodzenia obozowego. Gdy się wzbraniałem, zagroził mi rewolwerem. Nie mając innego wyjścia, pobiegłem do drutów i wspiąłem się na nie. W tej chwili padły z wież wartowniczych cztery strzały. Żaden z nich mnie nie ugodził. Prawie w tym czasie nadjechał zastępca Molla, który dozorował naszą pracę na terenie warsztatów i znał mnie jako pracowitego. Wstawił się on za mną u Molla i uchronił mnie w ten sposób od śmierci. Wypadki takie były bardzo częste, dzień przed moim wypadkiem zastrzelił Moll w ten sposób dwóch moich kolegów z Krakowa. Jeden z nich nazywał się Zygmunt Strum.

Prócz Żydów polskich, Polaków i Rosjan przebywali w obozie w Gliwicach Żydzi francuscy, holenderscy, belgijscy, węgierscy, czechosłowaccy, jeden Żyd amerykański i jeden Żyd Turek. W 90 proc. był to obóz żydowski. W czasie mego pobytu w tym obozie, a więc w niespełna pół roku, pochłonął ten obóz przez selekcje i śmierć „naturalną” ok. 1500 więźniów, a więc w okresie tym zmienił się prawie cały komplet. Pod koniec mego pobytu w obozie było jeszcze przy życiu bardzo niewielu z tego transportu, którym przybyłem do obozu.

Obóz zlikwidowany został 18 stycznia 1945 r., w którym to dniu wszystkich zdatnych do marszu, a także nawet chorych, których prowadzić musieli koledzy, popędzono przez Koźle do obozu w Blechhammer. Wszystkich niezdatnych do dalszego marszu SS-mani po drodze rozstrzeliwali. Najwięcej ofiar padało, gdy transport przechodził przez teren lesisty. Zwłoki zastrzelonych rzucali SS-mani do przydrożnych rowów. Do Blechhammer dotarliśmy po trzech dniach marszu. W ciągu tych trzech dni nie wydano nam ani razu ciepłej strawy.

W krótki czas po osadzeniu nas w obozie w Blechhammer SS-mani rozpierzchli się, porzucili broń, przebierali się w ubrania cywilne a nawet w pasiaki więzienne, wobec czego zorientowaliśmy się, że oswobodzenie nasze jest blisko.

Zaznaczam, że funkcje kapo w obozie w Gliwicach pełnili niemieccy zawodowi przestępcy, Oberkapo był Peter (nazwiska nie pamiętam), który już od lat 12 przebywał w obozach za zamordowanie własnej rodziny. Zastępcą jego był kapo Neumann, również zawodowy przestępca, były clown cyrkowy.

Odczytano. Na tym czynność i protokół niniejszy zakończono.