JÓZEF ŚWIDERSKI

Warszawa, 18 maja 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Świderski
Imiona rodziców Franciszek i Feliksa z d. Sikora
Data urodzenia 22 listopada 1911 r. w Warszawie
Wyznanie rzymskokatolickie
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wykształcenie sześć klas szkoły powszechnej
Zawód rzeźnik
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Gościniec 47

Wybuch powstania zastał mnie w Warszawie, w Siekierkach. Mieszkałem przy ul. Gościniec 47. Teren Siekierek zajmowali Niemcy.

23 sierpnia 1944 roku około godziny 13.00 oddział SA i volksdeutsche w mundurach żołnierzy niemieckich otoczyli Siekierki. Mnie i kilku mężczyzn zabranych z domu przy ul. Siekierkowskiej 22 dołączono do grupy mężczyzn z Siekierek zgromadzonych przy szkole na ul. Gościniec 53. W grupie ponad stu mężczyzn przeprowadzono mnie pod stację pomp przy Czerniakowskiej, a potem na podwórze domu numer 25 przy al. Szucha. Tu grupę naszą przejął oddział SD. Rozpoczęto legitymowanie przyprowadzonych. Kazano stanąć osobno mężczyznom z Siekierek, a osobno mężczyznom z Warszawy. W pewnej chwili wszedł na podwórze budynku zajętego przez gestapo SD-man i zapytał, czy jest w grupie rzeźnik. Mówił po niemiecku. Mężczyźni z grupy wskazali na mnie, po czym SD-man kazał mi iść ze sobą. Wyszliśmy bramą w al. Szucha.

Co się stało pozostawionymi na podwórzu mężczyznami, nie wiem.

SD-man zaprowadził mnie do dawnego Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych (al. Szucha 12/14), do drugiego skrzydła budynku, licząc od ogródka jordanowskiego. W piwnicach tego skrzydła zastałem bydło (krowy, świnie, barany). Zabrano mi kenkartę i z miejsca zatrudniono przy biciu bydła. Zajmowało się tym dwóch SD-manów i pięciu mężczyzn ubranych w szare więzienne ubrania, którzy mówili, iż są trzymani w obozie przy Litewskiej, gdzie przebywali jeszcze przed powstaniem.

Nazwisk ich nie znam. Jeden opowiadał, iż został zatrzymany za szmugiel, drugi – za chodzenie po godzinie policyjnej. Odtąd pracowali ze mną od 7.00 do 18.00. O tej godzinie przychodził żołnierz niemiecki (jak mówili więźniowie: „wachman”) i zabierał ich. Gospodarką krów i świń zarządzał Niemiec Schweizer (nie pamiętam, czy był to SD-man) Pracowaliśmy w piwnicy od strony podwórza położonego przy skrzydle budynku zrujnowanego od góry z powodu uderzenia bomby w 1939 roku, przylegającego do ogródka jordanowskiego. W czasie pracy ciągle słyszałem strzały. Nie orientowałem się, kto i do kogo strzelał. Później widziałem, iż Ukraińcy mieszkający na piętrach budynku, gdzie pracowałem, strzelali do tarczy na podwórku. O 18.00, po skończonej pracy, przeprowadzono mnie do piwnicy w rogu budynku przy podwórku wyżej opisanym, gdzie miałem spędzać noce. Po chwili przybył po mnie komendant kuchni białoruskiej, mieszczącej się na pierwszym piętrze budynku. Niemiec rumuński, nazwiska nie znam, kazał mi iść ze sobą do pracy w tej samej piwnicy, w której w dzień biliśmy bydło. Okno było otwarte. W pewnej chwili, słysząc wrzaski i śmiechy z podwórza, nieznacznie zacząłem spoglądać w okno. Jeszcze wcześniej zauważyłem, iż zrujnowane skrzydło budynku GISZ-u na wprost okna pokoju, gdzie pracowałem, ma okna zabite dyktą, z wyjątkiem jednego pośrodku ściany od podwórza, do którego były przystawione deski nabite poprzecznymi deseczkami. Drugie wejście do budynku było także od podwórza, bliżej końca budynku od strony al. Szucha.

Kiedy zacząłem wyglądać oknem, była już szarówka. Zobaczyłem, iż pośrodku podwórza, o kilka kroków od desek przystawionych do okna wysokiego parteru, stoi grupa kilkudziesięciu (30 czy 40) mężczyzn z ludności cywilnej, otoczona przez SS-manów i Ukraińców. Z wyższych pięter budynku także odzywali się Ukraińcy i ich krzyki i śmiechy właśnie zwróciły moją uwagę. Posłyszałem, jak jakiś Niemiec wydał rozkaz po polsku, by doprowadzeni rozbierali się. Słyszałem ich błagania o litość i śmiechy Ukraińców. Rozebranym kazano się położyć, usłyszałem salwy z ręcznych karabinów maszynowych. Jednakże nie strzelano do leżących, ponieważ po chwili kazano im się podnieść i ubrać, ubranym kazano zdejmować ubrania i położyć się, po czym następowały znów serie strzałów i znów kazano mężczyznom się podnieść. Wszystko działo się przy akompaniamencie śmiechów i krzyków z uciechy Ukraińców. Ponieważ była szarówka, nie mogłem nikogo z doprowadzonych rozpoznać. Zabawa trwała około 20 minut, po czym grupę mężczyzn w ubraniach wprowadzono do zrujnowanego budynku GISZ-u po deskach przystawionych do okna. Po chwili posłyszałem salwy i Niemcy się rozeszli. Nastała cisza, żaden z przyprowadzonych mężczyzn nie wyszedł.

Nazajutrz, 24 sierpnia, pracowałem cały dzień w tej samej piwnicy co dnia poprzedniego. Czy przyprowadzano grupy mężczyzn na rozstrzelanie, tego nie wiem. Trudno było wyglądać, ponieważ pod oknem kręcili się Niemcy, skóry wieszane przez nas pośrodku podwórka na grzędzie także zasłaniały widoczność. W tym stanie rzeczy myślę, iż o ile by przyprowadzano bez hałasów grupy na rozstrzelanie, mogłem ich nie dojrzeć. O godz. 18.00 wachman zabrał pięciu więźniów z Litewskiej. Mnie i dwóch murarzy: Michała Rozczyna [Raszczyka](zam. obecnie Warszawa, ul. Podchorążych 4) i Madejaka (zam. w Warszawie, ul. Krucza 3) SS-man zaprowadził do piwnicy, gdzie spędziłem poprzednią noc. Przyszedł do nas Schweizer kierownik gospodarczy żywego inwentarza i zarzucił okna piwnicy paczkami. Znów było już szaro, gdy jak i poprzedniego dnia posłyszałem głosy na podwórzu. Wyjrzałem przez szparę oknem. Zobaczyłem, jak doprowadzono grupę mężczyzn.

Dokładnie nie wiem, ilu było doprowadzonych. Na oko mogło ich być ponad 30. Żadnego z nich nie rozpoznałem. Znów widziałem, jak kazano im się rozbierać, kłaść, jak strzelano nad nimi z ręcznego karabinu maszynowego, słyszałem krzyki i śmiechy Ukraińców otaczających grupę na podwórku i z piętra budynku, gdzie byłem. Po około 20 minutach grupę mężczyzn w ubraniach wprowadzono do zrujnowanego budynku po deskach przystawionych do okna. Posłyszałem salwy, po pewnym czasie wyszli Niemcy i nastała cisza. Żaden z mężczyzn doprowadzonych nie wyszedł.

Następnego dnia, pracując w piwnicy od podwórka, okno zakrywaliśmy deskami, by Niemcy, którzy się kręcili po podwórzu, nie zaglądali do nas. Nie widziałem, czy doprowadzano grupy na rozstrzelanie. Jednakże cztery czy pięć dni po przybyciu słyszałem wieczorem śmiechy i strzały. Sądzę, iż działo się tak, jak widziałem wieczorami 23 i 24 sierpnia. Po kilku dniach (trzech czy czterech) widziałem przez okno w dzień, iż ze środka zrujnowanego budynku unosił się dym (budynek nie miał dachu), czuć było charakterystyczny zapach spalenizny. O ile mogłem się zorientować, we wrześniu rozstrzeliwania odbywały się rzadko i małymi grupkami. Kilka razy widziałem ojca i syna Ratajczyków, mieszkańców Siekierek, jak szli do pracy do ogródka jordanowskiego koło budynków, gdzie byłem zatrudniony. Po trzech czy czterech tygodniach mego pobytu w GISZ-u (daty dokładnie nie pamiętam) wyjechała z Warszawy większa część oddziałów SD, tak że zostało tylko 16 czy 20 SD-manów, którzy przenieśli się z kuchni do domu przy al. Szucha 16. Na dzień przed wyjazdem SD rano zobaczyłem iż SD-mani prowadzą grupkami mężczyzn przez podwórze do wejścia przez deski i okno w zrujnowanym budynku GISZ-u. W pewnej chwili między prowadzonymi rozpoznałem czterech więźniów z Litewskiej, którzy pracowali razem ze mną przy biciu bydła. Widziałem cztery czy pięć prowadzonych grup. Widziałem, jak prowadzono kucharza w białym kitlu z kuchni obozu przy Litewskiej 14 (nazwiska jego nie znam). Po przeprowadzeniu każdej takiej grupy słyszałem strzały w zrujnowanym budynku. Tego dnia wieczorem po pracy kazano mi iść spać do kotłowni przy al. Szucha 25. W kotłowni zastałem kilka kobiet, które pracowały przy kuchni SD-manów, i palacza Jana Staśkiewicza (obecnego adresu nie znam). W kotłowni widziałem leżące marynarki. Mówiły kobiety i Staśkiewicz, iż są to marynarki więźniów z ul. Litewskiej, którzy pracowali przy kuchni. Poprzedniego dnia rano byli zabrani i więcej nie przyszli. Sądzę, iż to tych ludzi widziałem poprzedniego dnia rano, jak ich wprowadzano do zrujnowanego budynku GISZ-u.

Ilu było tych więźniów, nie wiem. Jeden z pięciu więźniów, którzy pracowali ze mną przy uboju bydła, ocalał. Nazwiska jego nie znam. Od więźniów tych słyszałem uprzednio, iż 15 więźniów obozu było trzymanych w tramwaju (w celi) w al. Szucha 25 i używanych do palenia zwłok ludności cywilnej mordowanej w GISZ-u. Tych wtedy prawdopodobnie rozstrzelano.

Odtąd sypiałem w kotłowni przy al. Szucha 25, chodziłem do pracy przy bydle do GISZ-u. Nazajutrz rano po przeniesieniu się do kotłowni, gdy przyszedłem do pracy, zobaczyłem, jak oddział policji technicznej boruje otwory w ścianie zrujnowanego budynku GISZ-u od strony podwórza, naprzeciwko budynku, gdzie pracowałem. Po pewnym czasie Niemcy ci przybyli do budynku, gdzie pracowałem, ciągnąc lonty połączone ze ścianą zrujnowanego budynku. Widziałem, jak połączyli lonty z zapalarką elektryczną, a po chwili ściana zrujnowanego budynku od strony podwórza rozpadła się w gruzy.

Po kilku dniach kucharz z kuchni białoruskiej mieszczącej się w budynku GISZ-u, gdzie pracowałem na piętrze, zabrał mnie ze sobą na pierwsze piętro budynku, stąd mieliśmy znieść tapczan. Wtedy w jednym pokoju na pierwszym piętrze widziałem pościel, ubrania, bieliznę damską, wiele damskich torebek i dokumenty w koszach na śmiecie i na podłodze. Kucharz na chwilę wyszedł. Zacząłem grzebać się w dokumentach i znalazłem swoją kenkartę, którą mi zabrano 23 sierpnia. Uprzednio w lokalu, w którym znalazłem kenkartę, mieściła się kancelaria Schweizera. Wtedy, gdy tam wszedłem, nikogo już nie było. Chodziłem do GISZ-u jeszcze dwa tygodnie, potem pracowałem przy kuchni w al. Szucha 25. Po kapitulacji Śródmieścia SD-mani, Ukraińcy i Białorusini wyjechali z Warszawy. Gmach przy al. Szucha 25 zajął oddział Schutzpolizei z ul. Górnośląskiej z Domu Akademiczek. W listopadzie mnie i kobiety pracujące w kuchni przewieziono do Piastowa pod eskortą Schutzpolizei. Przed świętami Bożego Narodzenia w 1944roku zwolniono mnie na przepustkę, którą składam, jako załącznik do niniejszego protokołu.

Na tym protokół zakończono i odczytano