JAN SIERŻĘGA

Dnia 8 maja 1945 r. w Oświęcimiu, sędzia okręgowy śledczy Jan Sehn, członek Komisji Badania Zbrodni Niemiecko-Hitlerowskich w Oświęcimiu, na wniosek, w obecności i przy współudziale wiceprokuratora Sądu Okręgowego dr. Wincentego Jarosińskiego, na zasadzie art. 254, 107 kpk, przesłuchał w charakterze świadka Jana Sierżegę, byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu nr 159 158, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Jan Sierżęga
Data i miejsce urodzenia 1 stycznia 1921 r. w Horodence, pow. Tarnopol
Imiona rodziców Franciszek i Anna z Kubisiaków
Zawód murarz
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość polska
Obywatelstwo polskie
Miejsce zamieszkania przed aresztowaniem Horodenka, ul. Kostomorowa 5
Obecne miejsce zamieszkania Oświęcim

23 sierpnia 1941 r. zastrzeliłem w Horodence policjanta ukraińskiego, w związku z czym zostałem następnego dnia aresztowany i osadzony w więzieniu. Stamtąd przetransportowano mnie 26 października 1943 r. do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu-Brzezince. Transport, którym nas przywieziono, składał się z ok. 1500 osób, w tym 500 kobiet. Po wykąpaniu, ostrzyżeniu i zarejestrowaniu, umieszczono nas w blokach kwarantanny. Traktowano nas bardzo źle.

Po upływie miesiąca przeniesiono mnie na docinek roboczy, tzw. BIId. Tu umieszczono mnie wraz z innymi więźniami w bloku nr 7. Zatrudniony byłem jako murarz przy zasypywaniu dołów obok krematorium I w Brzezince. Ponieważ pracowałem w odległości około siedmiu metrów od samego krematorium, przeto mogłem dokładnie obserwować, jak obywały się transporty ludzi przeznaczonych do zagazowania. Każdy taki transport z lagru poprzedzony był selekcją. Polegała ona na tym, że kazano wszystkim blokom ustawić się tak, jak do apelu. Następnie blokowy wraz z SS-manem Blockführerem przechodzili przez poszczególne szeregi i zupełnie dowolnie notowali nazwiska osób przeznaczonych do gazu. Więźnia wskazywał SS-man Blockführer i kazał blokowemu zanotować jego numer. W tym czasie gazowano wyłącznie więźniów-Żydów. Z każdego bloku wybierano różne ilości osób przeznaczonych do zagazowania, przeważnie najsłabszych. Liczba osób przeznaczonych do zagazowania z każdego bloku wynosiła ok. 150 więźniów. Po spisaniu wybranych do gazu polecano im udać się do bloku nr 28, gdzie mieściły się umywalnie i tam musieli oni czekać aż do przybycia aut, którymi miano ich przewieźć do krematorium. Po przybyciu aut polecano więźniom rozebrać się do naga, a następnie wśród bicia spychano na auta. Bili SS- mani, blokowi i [członkowie] Sonderkommanda, czym kto miał i gdzie popadło. Po przybyciu przed krematorium kazano więźniom schodzić z aut i przepędzano ich do komór gazowych. Gdy ktoś z auta nie chciał lub nie mógł zejść, ściągano go przemocą i wciągano do komory. Komory gazowe w krematorium I i II obliczone były na tysiąc ludzi w każdej.

Gdy przychodziły transporty, które miały bezpośrednio po przybyciu zostać zagazowane, więźniów wysadzano z pociągu. Rzeczy odbierało im komando kanada. Następnie lekarz przeprowadzał selekcję. Najzdrowszych (i to w bardzo nielicznym procencie) wysyłano do prac w obozie. Słabszych, a w szczególności dzieci i starców, transportowano wprost do komór. Na własne oczy widziałem, jak zachowywali się ci więźniowie. Po wpędzeniu ich do pierwszej sali oświadczano im, że idą do łaźni, że szybko mają się rozebrać, dawano ręczniki i mydło, a następnie oświadczano, że pójdą do obozu. Po rozebraniu się wpędzano ich do właściwej komory, która wyglądem przypominała łaźnię z natryskami. W sali tej polecano im się jak najbardziej ścieśnić, a gdy to szybko nie nastąpiło szczuto ludzi psami. Dodałem już uprzednio, że aryjczyków, nawet chorych w tym czasie nie gazowano. Widziałem jednak na własne oczy, co robiono z ciężko chorymi. Mianowicie lekarz-Niemiec, przeglądając izbę chorych, nakazywał lekarzowi tam ordynującemu, by chorych tych zabijał za pomocą zastrzyków. Widziałem, jak jeden z lekarzy-Żydów wykonał taki zabieg w bloku 18. Zabieg wykonano o godz. 11.00 wieczorem, chory zaś na drugi dzień rano już nie żył. Jaki to był zastrzyk, nie wiem. Doktor, który dokonał tego zabiegu nazywał się Kochen, był to Żyd z Berlina.

Oberkapo komanda murarzy, w którym ja pracowałem, był Niemiec Wieland, kapo zaś Schmidt, Polak a następnie volksdeutsch. Byli to ludzie okrutni. Już w czasie rozdziału narzędzi do pracy, a następnie w czasie samej pracy bez żadnego powodu bili nas i kopali. Bili łopatami, kilofami, rękami i kijami, gdzie popadło. Nie liczyli się z tym, czy ktoś zostanie zabity, czy poraniony. Niejednokrotnie zdarzało się, że z komanda po pracy wracaliśmy z kilkoma, którzy już w ogóle nie mogli iść. W zachowaniu podobnym do nich był blokowy bloku nr 9 – kwarantanny. Bił on nawet wtedy, jeżeli ktoś mu się nie spodobał, a jeżeli ktoś w jego obecności ośmielił się wypowiedzieć bez jego zezwolenia słowo, wówczas wymierzał mu karę 25 uderzeń w pośladek. Nazywał się on Rudy, a był z pochodzenia Niemcem.

W obozie w Brzezince przebywałem do 8 stycznia 1945 r., tj. do czasu wkroczenia wojsk radzieckich. Następnie polecono mi przenieść się do obozu w Oświęcimiu I, gdzie do dnia dzisiejszego przebywam.

Na tym protokół zakończono i jako zgodny z treścią zeznań świadka Jana Sierżęgi po odczytaniu podpisano.