WANDA SZAYNOKA

Protokół przesłuchania świadka, sporządzony dnia 12 września 1945 r., w Darmstadcie, na zasadzie dekretu Prezydenta RP z dnia 29 kwietnia 1940 r. (DzU RP nr 9, poz. 23) oraz na zasadzie upoważnienia, udzielonego na podstawie art. 1 powołanego wyżej dekretu.

Obecni :
sędzia: major audytor W. Szuldrzyński
protokolant: sierżant J. Kulczycki

Staje świadek dr Wanda Szaynoka, która po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za nieprawdziwe zeznania podaje:


Imię i nazwisko Wanda Szaynoka
Data i miejsce urodzenia 6 grudnia 1898 r., w Rudence k. Kijowa
Imiona rodziców Ignacy i Adela z d. Rosołowska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie doktor medycyny
Stopień wojskowy kapitan AK
Obywatelstwo polskie
Miejsce zamieszkania w Polsce Warszawa
Obecne miejsce zamieszkania obóz wojskowy AK w Darmstadt
Zeznaje bez przeszkód

W prawnej formie zaprzysiężona zeznaje:

W czasie kampanii wrześniowej byłam lekarzem i szefem kompanii ochotniczej obrony Lublina. Dowódcą tej kompanii był ppor. rez. Ignatowski, a jego zastępcą ppor. Stanisław Lenart. Po rozproszeniu kompanii ok. 14 września 1939 r. udałam się do lubelskiego Chełma, a stamtąd do Hrubieszowa, gdzie resztki kompanii złożyły broń i się rozeszły.

20 października 1939 r. wróciłam do Warszawy i z krótkimi przerwami na wyjazdy służbowe pozostawałam tam do końca 1940 r.

Przez pierwsze miesiące Warszawa była pod okupacją wojskową i poza aresztowaniem i wywożeniem oficerów ludność cywilna nie była narażona na większe prześladowania. Sytuacja uległa zmianie z początkiem 1940 r., gdy gestapo zaczęło swoją działalność. Uwydatniła się ona już wiosną przez odebranie Żydom wszelkiej posiadłości i przedsiębiorstw oraz przesiedlenie ich latem do wyznaczonych dla nich do zamieszkania dzielnic, które zimą 1940/1941 zostały otoczone murem jako getto. Jeżeli chodzi o ludność polską, to pierwsza masowa łapanka odbyła się w kwietniu 1940 r. Łapano wówczas ludzi w Śródmieściu, a mianowicie: w okolicy Dworca Głównego – Aleje Jerozolimskie, ul. Towarowa, część ul. Marszałkowskiej oraz na przyległych ulicach. Złapanych ludzi zebrano na placu koło Dworca Głównego i trzymano za ogrodzeniem z drutu kolczastego. Na placu tym mogło być od 3000 do 4000 osób. Zwalniano tylko tych, którzy mogli wykazać się, że pracują, a przede wszystkim lekarzy i matki z małymi dziećmi.

Cała Warszawa mówiła, że ludzie ci zostali wywiezieni do Oświęcimia. Pogłoski te mogłam sprawdzić, gdyż moja przyjaciółka pokazywała mi listy, które otrzymywała od swego męża z Oświęcimia. Był on właśnie w tym transporcie. Poza tym w lutym 1942 r. wrócił pewien robotnik zwolniony z Oświęcimia, którego leczyłam na gruźlicę. Miał on obrzęki głodowe i na tym tle proces gruźliczy rozwijał się bardzo szybko z tendencją do wytwarzania jam w płucach. Z wiosną 1941 r., może to było w maju, na skutek egzekucji wykonanej na Igo Symie przez AK zaaresztowano 300 zakładników, m.in. Karola Laskowskiego. Ukazało się wówczas obwieszczenie, rozplakatowane po całym mieście, a podpisane przez SS- und Polizeiführera Modera o następującej treści: „Na skutek zbrodniczego zamordowania Igo Syma pobiera się 300 zakładników, którzy będą rozstrzelani na wypadek powtórzenia się jakichkolwiek sabotażów. Godziny policyjne ustala się na godz. 4.00 po południu, której przekroczenie grozi aresztowaniem lub nawet śmiercią”.

Nadto obwieszczenie zawierało ostrzeżenie, że w razie powtórzenia się akcji sabotażu całej ludności Warszawy zostaną odebrane kartki żywnościowe. Gubernatorem przez cały czas mego pobytu w Warszawie był dr Fischer. W sierpniu 1942 r. na skutek akcji sabotażowej na kolejach, takich jak rozkręcanie szyn, wysadzanie torów, zaaresztowano bez wyboru większą liczbę Polaków, których ok. 20 publicznie powieszono na jednym z warszawskich przedmieść, zdaje się, że było to na Ochocie. Między powieszonymi było dwóch księży. Cała jesień 1942 r. była jedną wielką łapanką. Młodzi ludzie obojga płci tylko z wielką ostrożnością mogli się pokazywać na mieście. Złapanych gromadzono na ul. Skaryszewskiej i przeważnie stamtąd wywożono na roboty do Niemiec. 17 grudnia 1942 r. wyjechałam służbowo do Kijowa. Wysłano mnie, wykorzystując moje znajomości językowe, jednak już 13 stycznia 1943 r. zostałam przez Niemców aresztowana. Aresztowanie moje zostało spowodowane przez podoficera niemieckiego Jorgiasa, który podawał się za Czecha i w ten sposób zyskał sobie nasze zaufanie, mówił on po czesku, jak [i] po polsku.

Po pobycie w więzieniu w Kijowie 8 marca zostałam przewieziona do Lwowa. W Kijowie przesłuchiwał mnie Hauptmann Fischer z Hamburga, oficer Wehrmachtu, oraz pewien gestapowiec, którego nazwiska nie znam. We Lwowie osadzono mnie w więzieniu przy ul. Łąckiego, gdzie również mieściło się gestapo. Reszta biur gestapo znajdowała się przy ul. Pełczyńskiej. Przez cały czas byłam w pojedynczej celi i nie stykałam się z wybitniejszymi Niemcami. Ze Lwowa przewieziono mnie do Oświęcimia, dokąd przybyłam 3 października 1943 r.

Zostałam umieszczona w obozie kobiecym w Brzezince, po niemiecku Birkenau. Nazwiska Lagerkommendanta nie pamiętam, widziałam go tylko raz. Główną osobą była SS-Oberaufseherin Mandel [Mandl]. Wyglądała ona mniej więcej na 26 lub 28 lat, musiała być jednak starsza, gdyż miała już za sobą około dziesięć lat służby. Była ona złotą blondynką, o dużych, szafirowych oczach, o bardzo ładnej białoróżowej cerze, była więcej niż średniego wzrostu (166 cm), bardzo dobrze zbudowana – w ogóle bardzo przystojna kobieta, która bardzo dobrze prowadziła samochód. Była ona potworna, szczuła więźniarki psami, biła gumą i pięścią. Wszyscy wiedzieli o tym, że z przyjemnością wykonywała egzekucje na więźniarkach. Mówiono również, że przy pracy dobijała więźniarki wystrzałem rewolwerowym. Rewolwer i pałkę gumową stale nosiła przy sobie.

Zastępczynią Mandl była Drexler [Drechsel], również członkini SS. Miała ona mniej więcej 38 lat, wystające przednie zęby i wysunięte obie szczęki, typowo szczurze zęby. Była fanatyczką, która nie brała żadnych łapówek. Bano się jej strasznie w obozie, z powodu jej zimnego okrucieństwa. Biła ona strasznie pięścią i pałką, szczuła psami i wykonywała kary wymierzone więźniarkom. W przeciwieństwie do Mandl, która była zawsze pięknie i luksusowo ubrana, i uczesana i swoje stanowisko wykorzystywała w celu wzbogacenia się, Drechsel była raczej zaniedbana.

SS-Rapportführerin była Hasse. Najlepiej charakteryzuje ją jej własne powiedzenie, które było znane w całym obozie, a mianowicie: „Uczciwy i szanujący się więzień ma obowiązek umrzeć po trzech miesiącach, ci, którzy żyją dłużej, to złodziejska banda organizatorów”. Miała ona ok. 30 lat, była wysoka, szczupła, o ciemnych włosach i oczach.

Kary przeważnie wymierzała Mandl. Były one następujące: ciemnica w bunkrze, leżącym i stojącym. W bunkrze stojącym umieszczano na okres do dziesięciu dni, a w bunkrze leżącym na czas nieokreślony, kara chłosty, najczęściej publicznej, stanie w wodzie po kolana, odciąganie racji żywnościowej.

W Birkenau były lagry A, B, C i D. Lager A składał się z 21 baraków. Lager B był dużo większy, mógł mieć ok. 30 baraków, C i D znajdowały się poza linią kolejową, były to duże obozy. Poza tym na całości był rewir szpitalny, który składał się z 15 baraków, krematoria, do których prawie że podchodziła bocznica kolejowa, znajdowały się po zachodniej stronie, na północ od obozu B. Załączam szkic sytuacyjny obozu, przy czym zaznaczam, że przebywałam w rewirze szpitalnianym, będącym przy obozie A, i stąd lepiej orientuję się w obozie A i części obozu B, do którego wchodziłam, gdyż w nim znajdowały się budynki administracyjne, magazyn obuwia, bielizny, paczkarnia. Do bloku obozu B również chodziłam celem kontrolowania czystości. Po drugiej stronie toru znajdowały się obozy cygańskie, żydowski rodzinny oraz inne, które miały swoje rewiry szpitalniane. Wiem, że do jednego z nich później przeniesiono ewakuowaną Warszawę, a mianowicie we wrześniu 1944 r. W zimie 1943/1944 w obozie A i B mogło być ok. 20 tys. kobiet. Słyszałam, że w całym obozie przebywało ok. 60 tys. kobiet. W tym miejscu objaśniam, że po obliczeniu na podstawie liczby bloków i ich zaludnienia – w każdym bloku było około 1500 kobiet – w obozach A i B, mogę stwierdzić, iż tylko w tych obozach znajdowało się 60 tys. kobiet.

W Birkenau przebywałam do 29 września 1944 r. W październiku, listopadzie i grudniu było duże nasilenie transportów z Rosji, przeważnie spod Mińska Litewskiego, Smoleńska, Nowogrodu i Orszy. Przyjechałam 3 października 1943 r. transportem ze Lwowa, w którym [było] ok. 500 kobiet, i otrzymałam nr 67 267. 2 października przyszedł transport z Lublina, Częstochowy i Łodzi, w którym też było ok. 500 kobiet. 5 października przyszedł transport z Pawiaka z Warszawy, w którym było ok. 600 kobiet. W końcu 1943 r. numeracja sięgała 80 tys., a w kwietniu 1944 r. – 90 parę tysięcy. Były to wszystkie kobiety i przeważnie aryjki. Początkowo Żydówki otrzymywały kolejne numery kobiece, z tym że pod numerem miały wytatuowany trójkąt. Od lutego 1944 r. otrzymywały natomiast zupełnie oddzielną numerację, a mianowicie literę A i kolejny numer.

Śmiertelność w listopadzie i grudniu 1943, i w styczniu 1944 r. była największa i wynosiła od 200 do 300 kobiet dziennie. Przyczyną śmierci były: tyfus plamisty, brzuszny, głodowe biegunki, ropowica, powstała najczęściej wskutek nieleczonej świerzby, oraz nieznana mi zupełnie przed wojną choroba, którą nazwaliśmy „pęcherzycą”. Polegała na wytwarzaniu się, wyłącznie na organizmach osłabionych, większych lub mniejszych, zlewających się ze sobą pęcherzy, które w ciągu kilkunastu godzin pękały, pozostawiając duże partie skóry pozbawione naskórka. Pęcherze rozszerzały się tak gwałtownie, że w ciągu 48 godzin obserwowałyśmy liczne wypadki pozostawienia bez naskórka jednej trzeciej, a nawet połowy ciała. Śmierć następowała najczęściej trzeciego lub czwartego dnia od chwili wystąpienia pierwszych pęcherzy. Choroba ta była zaraźliwa, ale tylko dla osób wycieńczonych, nie zauważyłam żadnego wypadku wśród personelu pielęgnującego. Słyszałam o dwóch wypadkach wyzdrowienia po „pęcherzycy”, ale sama ich nie widziałam.

Na rewirze szpitalnianym bloki były zbudowane tak, jak na przedstawionym szkicu. Były to budynki wąskie i długie z dwoma wejściami w ścianach krótszych. Niedaleko od tych wejść znajdowały się paleniska piecowe, które były połączone ze sobą rurami, wyglądającymi na zewnątrz jak ława ceglana – to stanowiło całe ogrzewanie. Łóżka były trzypiętrowe i rozmieszczone jak na rysunku przy dłuższych ścianach bloku. Najgorsze było łóżko przy samej ścianie, gdyż tam nie dochodziło już ogrzewanie ani światło, a cienka drewniana ściana przepuszczała zimno. Tak trudny był dostęp, że po prostu sztuką było wyciągać z takiego łóżka trupa. Chorzy, którzy przychodzili na rewir, musieli się rozebrać do naga i powinni otrzymać koszule, jednak już w listopadzie 1944 r. koszuli nie otrzymywali i musieli leżeć na łóżkach, które były wyposażone wyłącznie w papierowy siennik wypełniony wełną drzewną oraz dwa cienkie koce bez żadnych prześcieradeł. W bloku nie było kanalizacji ani ustępów, przy łóżkach stały wiadra, które przykrywano tylko tekturą, służyły one do potrzeb naturalnych. Podłogi w bloku nie było, tylko ubita ziemia poorana dziurami zrobionymi przez szczury, których w obozie były niezliczone ilości. W obozie A i B znajdowały się bloki tego samego typu, w niektórych z nich były podłogi, ale bardzo rzadko. W niektórych blokach w obozie A stały czteropiętrowe koje kamienne, były one szersze od drewnianych łóżek. Blok, gdyby na każdym miejscu przeznaczonym do spania była umieszczona tylko jedna osoba, mieściłby w sobie ok. 170 kobiet, jednak w czasie największego nasilenia epidemii po cztery kobiety spały na jednym łóżku. W bloku 24., w którym byłam pielęgniarką, w czasie największego nasilenia znajdowało się 970 chorych więźniarek. Normalnie na bloku tym było od 250 do 350 chorych. Gdy byłam na bloku, w samym obozie spało nas tam ok. 1800 kobiet. Bloki te były przeznaczone najwyżej na 400 osób tak, że przy tej liczbie dużo kobiet musiało spać na siedząco.

W tych warunkach opieka lekarska musiała pozostawiać dużo do życzenia, była ona sprawowana przez lekarki-więźniarki pod nadzorem Lagerartza i Rewirartza, którym był Untersturmführer dr König, a wiosną 1944 r. jako jego przełożony przyszedł Obersturmführer dr Mengele. König nie przeszkadzał lekarzom-więźniarkom pracować, robił tylko krótkie inspekcje, podczas których zwracał głównie uwagę, by kubły z nieczystościami były wyniesione. Doktor Mengele natomiast był psychopatą, alkoholikiem i najprawdopodobniej kokainistą, który chociaż się nie znęcał fizycznie, był dla personelu pracującego szalenie uciążliwy ze względu na to, że nigdy nie było wiadomo, co zrobi. Do jego dziwactw należało np. sprowadzenie rodziny karłów z Węgier, nad którymi przeprowadzał badania antropologiczne, z transportów wyciągał bliźnięta oraz trojaczki i pieczołowicie się nimi opiekował w celach antropologicznych. Mieliśmy dużo trudności z jego pupilami, z których pewna część była jego szpiegami. Od władz niemieckich otrzymywaliśmy minimalne ilości lekarstw i materiałów opatrunkowych. Otrzymywaliśmy je przeważnie nielegalnie od polskich tajnych organizacji, względnie od więźniarek kradnących je przy rozpakowywaniu rzeczy więźniów, które zostały zarekwirowane. Poza tym w obozie więźniowie handlowali lekarstwami.

Jeżeli chodzi o rozkład dnia obozowego, to trudno mi go podać, ponieważ rzadko kto miał w obozie zegarek. Pobudka była zawsze, gdy było jeszcze ciemno. Latem mogła to być godz. 3.30, zimą 5.00. Apel był zaraz po pobudce i trwał do godz. 7.00 lub 8.00 – godzinami trzeba było czekać w ciemności. Po apelu otrzymywaliśmy, stojąc jeszcze w szeregach, kawę albo ziółka, nazywane herbatą, które były szkodliwe, miały bowiem wybitnie właściwości czyszczące. Po apelu trzeba było czekać w szeregach aż do nastania jasności, względnie opadnięcia częstej w Oświęcimiu mgły, po czym komanda wyruszały do pracy. Czekanie to było bardzo uciążliwe, gdyż byłyśmy prawie nieubrane, a przy pracy mogłyśmy się przynajmniej rozgrzać. Praca polegała na budowie bocznicy kolejowej, szosy, kopaniu rowów, latem pracowałyśmy w polu, przy stacji doświadczalnej hodowli kauczuku, królikarni i hodowli kur. Najbardziej uciążliwa była praca przy budowie dróg i bocznicy kolejowej, gdyż mało było siły pociągowej i wszystkie ciężary trzeba było transportować ludzką siłą. W Birkenau była specjalna orkiestra, złożona z ok. 40 więźniarek, która grała marsze przy wyjściu i podczas powrotu komand z pracy. Obiad był ok. godz. 12.00 do 1.00, na który jednak nie wracały komanda, które pracowały poza obozem. Tym komandom obiad się dowoziło. Obiad składał się z litra zupy, zwykle z dyni, suszonych pokrzyw i brukwi. Do zupy tej wsypywano proszek, który się nazywał „Ovo” [„Awo”]. Proszek ten sypała osobiście Aufseherin. Robiłam usilne starania, żeby chociaż troszkę tego proszku otrzymać, w celu zbadania jego zawartości, jednak bezskutecznie. Po godzinnej przerwie obiadowej praca trwała do zmierzchu, po czym po powrocie komand był apel wieczorny, który trwał przeciętnie dwie godziny. Podczas apelu rozdawano kolację, a mianowicie: ok. 200 g chleba i dodatki. W poniedziałek, środę i niedzielę otrzymywaliśmy 10 g kiełbasy, wtorek, czwartek i piątek ok. 15 do 20 g margaryny, a w sobotę pół serka piwnego, był to biały, przegniły ser. Czasami dodawano do margaryny po łyżeczce marmolady.

Jedzenie uległo znacznej poprawie w lipcu 1944 r. Dawano wówczas dość często grochówkę, fasolę, kiszoną kapustę i dwa razy w tygodniu ziemniaki w mundurkach oraz miód albo marmoladę. Komanda wychodziły do pracy pod dowództwem Kommandoführera, który miał do pomocy kapo i Anweiser w ilości odpowiedniej do wielkości komanda. Ci ostatni to byli więźniowie, często gorsi od Kommandoführera. Uciążliwość pracy w dużej mierze zależała od nadzorujących więźniarek. Były one zwykle Niemkami, Żydówkami lub Rosjankami, Polek było stosunkowo mało. Istniała jednak zasada, że nie można było ani przez chwilę odpocząć. Złapaną na tym więźniarkę bito, szczuto psami. Wypadki zastrzelenia przy pracy były rzadkością, a z wiosną 1944 r. zupełnie ustały. Pamiętam, że w lipcu 1944 r. uciekły dwie Rosjanki – po złapaniu poszły tylko do komanda karnego i żadnej innej kary nie otrzymały.

Gdy przybyłam do obozu w Brzezince znaną powszechnie praktyką było, iż co kilka tygodni z bloków żydowskich nr 12 i 18, które znajdowały się w rewirze szpitalnym, wybierano chore i osłabione więźniarki celem późniejszego zagazowania i spalenia w krematorium. Obserwowałam te sceny, gdy zaczęłam pracować na rewirze jako pielęgniarka. Z nastaniem ciemności otaczano bloki żydowskie SS-manami, po czym wyciągano siłą przeraźliwie krzyczące więźniarki, które wiedziały, co je czeka. Wieziono je do bloku 25., który był otoczony murem i drutem kolczastym – do tzw. bloku śmierci, z którego następnie samochodami transportowano je do komór gazowych, a później do krematorium. Za moich czasów w ten sposób nie postępowano z aryjkami. Ten sposób zabijania chorych Żydówek powtarzał się regularnie i trwał do maja 1944 r.

16 maja 1944 r. zarządzono w obozie pierwszą większą Blocksperrę. Polegało to na tym, że komanda wracały wcześniej z pracy i pod groźbą śmierci, natychmiastowego zastrzelenia, nikomu nie wolno było opuszczać bloku. W związku z tym, że rewir szpitalniany był blisko bocznicy kolejowej, mogłam poczynić pewne obserwacje. Dnia tego na bocznicę kolejową przyszły trzy transporty żydowskie, każdy pociąg składał się mniej więcej z 60 wagonów towarowych. Liczyłam kilkakrotnie wagony i zawsze wypadało mi od 50 do 60 wagonów. Przywiezionym Żydom kazano wyładować swoje pakunki, po czym ustawiono ich w piątki i prowadzono w kierunku krematoriów. Jestem przekonana, że większość z nich została zagazowana, a następnie spalona, gdyż od tej nocy zaczęły, prawie bez przerwy, dymić wszystkie kominy krematoriów. Od tego dnia mniej więcej do połowy sierpnia 1944 r. codziennie przychodziły transporty żydowskie od dwóch do pięciu w ciągu doby i [przywiezionych] stale odprowadzano w kierunku krematoriów. Pakunki, które wyładowywano z transportów między torami, stanowiły olbrzymie kupy, które sięgały niejednokrotnie do wysokości wagonów, mimo że zabierano je każdego rana po nadejściu transportów. Dnia następnego tor był znowu zawalony pakunkami, pochodzi one z transportów, które nadeszły w ciągu nocy. Za maszerującymi do zagazowania jechało zawsze sanitarne auto niemieckie.

Stan więźniów w obozie mimo tych licznych transportów minimalnie się zwiększał. Rozmawiałam kiedyś z jedną francuską Żydówką, która mi mówiła, nie orientując się w sytuacji, że nie rozumie, co się stało z jej towarzyszkami podróży, gdyż mimo usiłowań nie może ich znaleźć w obozie. Z transportu, którym ona przyjechała liczącym ok. 3000 osób, oddzielono [grupę] 200 osób, w której ona się znalazła. Obliczam, że od 16 maja do połowy sierpnia 1944 r. mogło zostać zagazowanych i spalonych w krematorium w Oświęcimiu ok. 300 tys. Żydów. Ponieważ krematoria nie mogły nadążyć ze spalaniem tak wielkiej ilości osób, wybudowano w ich pobliżu głębokie rowy. Na ich dnie poukładano drzewo, na którym układano trupy, potem znowu kładziono drzewo i znowu trupy itd., następnie polewano tak przygotowane rowy ropą naftową i podpalano. Opowiadali mi to ludzie, którzy kopali te rowy. Sama widziałam, jak wieziono fura za furą gałęzie sosnowe, a nocą ogromną łunę pochodzącą z tego miejsca.

Zapach palących się kości i tłuszczu jest tak charakterystyczny, że jak wiatr zawiał na tę stronę, nie miałam żadnych wątpliwości, że tam się palą ciała. Rowy te paliły się mniej więcej przez okres czterech tygodni, od połowy czerwca do połowy lipca 1944 r. Jednej niedzieli w drugiej połowie czerwca widziałam od strony krematorium prowadzone wózki dziecięce w kierunku dworca w Oświęcimiu. Wózków było pięć w szeregu, a pochód trwał ponad godzinę, z czego wnioskuję, że musiało ich być kilkaset, jeżeli nie więcej. W czasie palenia się tych rowów dochodziły stamtąd jęki i krzyki, a również i odgłosy strzałów, i szczekanie psów. Słyszałam, że do rowów tych rzucano na pół zagazowanych ludzi, a dzieci nawet żywcem i że to oni właśnie wydawali te jęki i krzyki.

Od połowy sierpnia 1944 r. zaczęły nadchodzić transporty z ludnością ewakuowaną w czasie Powstania Warszawskiego i to z dzielnic: Ochota, pl. Narutowicza, Towarowa i przyległych ulic, a we wrześniu liczne transporty ze Śródmieścia. Liczę, że samych kobiet przywieziono ok. 12 tys. Osoby z tych transportów nie były tatuowane i wkrótce wszystkie młodsze i zdrowsze zostały wywiezione do pracy do różnych fabryk. Starsze kobiety i dzieci zostały umieszczone w obozie C i nie wiem, co się z nimi stało po ewakuacji Oświęcimia.

30 września 1944 r. transportem kolejowym wraz z ok. 1500 kobietami, przeważnie Polkami, ale były także Rosjanki i Jugosłowianki, zostałam przewieziona do Ravensbrück w pobliżu Berlina. Zostałam umieszczona w obozie koncentracyjnym dla kobiet. Po dwutygodniowej kwarantannie otrzymałam pracę jako lekarka na rewirze szpitalnym. Lagerartzem był Untersturmführer Percy Treite, którego matka była Angielką. Był on przyzwoitym człowiekiem, który lubił Polki i chętnie przyjmował je do pracy. Wadę jego stanowiło to, że był człowiekiem słabym, bojaźliwym i pozwalał rządzić na rewirze SS-Oberschwester, której nazwiska mimo starań nigdy nie mogłam się dowiedzieć. Miała ona 50 parę lat, była siwa, korpulentna, o okrągłej twarzy i zielononiebieskich oczach, nosiła okulary dla dalekowidzów przy czytaniu.

Do połowy stycznia życie w obozie było znośne – warunki mieszkaniowe i odżywianie znacznie lepsze niż w Oświęcimiu, apel tylko rano, praca bardziej celowa i lżejsza . Warunki sanitarne i opieka lekarska również były lepsze, w szpitalach była pościel, bielizna dla chorych, kanalizacja i ustępy oraz umywalnie. Trudności były tylko z opałem. Po 15 stycznia zaczęły do obozu nadchodzić transporty żydowskie z obozów koncentracyjnych przy fabrykach, [osoby] które przywożono były w ostatnim stadium wycieńczenia i wygłodzenia. W obozie zapanowała biegunka głodowa, na skutek której z dwóch do trzech trupów tygodniowo zaczęło umierać od 100 do 130 osób dziennie. Jedzenie znacznie się pogorszyło i zredukowało się do trzech czwartych litra zupy i kawałka chleba dziennie.

Za moich czasów operacji doświadczalnych nie przeprowadzano, oglądałam tylko blizny na nogach kobiet, na których uprzednio dokonywano doświadczeń. Pięć z tych kobiet było kalekami i z trudnością mogło chodzić.

W lutym 1945 r. przystąpiono do masowej sterylizacji Cyganek. Przyjechało trzech lekarzy z Berlina, których nazwiska utrzymywano w tajemnicy. Sterylizowali oni pod kontrolą rentgena, wstrzykując jakiś żrący płyn do jajowodów. Zabieg był tak bolesny, że u dziewczynek wykonywano go pod narkozą. Cyganki, które widziałam na trzeci dzień, były szarozielone i skarżyły się na bardzo silne bóle. Nic mi nie wiadomo, by były wypadki śmiertelne po tych zabiegach. Sterylizowano dziewczęta od dziesiątego roku życia, ten zabieg wykonano mniej więcej na 400 kobietach.

W końcu lutego otworzono tzw. Jugendlager dla starych i słabych kobiet, które wybierano z bloków dla zdrowych. Rozpowszechniano wieści, że warunki życia są tam znacznie lepsze, iż jest to tzw. Schonungslager. Zorganizowano tam rewir szpitalny. Wysłano tam lekarkę, dwie sanitariuszki, pewną ilość lekarstw i środki opatrunkowe. Kobiety zgłaszały się chętnie, licząc na to, że nie będą musiały stać na apelach i pracować. W samym końcu lutego odwołano lekarkę i sanitariuszkę równocześnie z przyjazdem do obozu Hauptsturmführera dr. Winkelmanna, który też zaraz objął jako lekarz wszystkie bloki, na których znajdowali się najciężej i nieuleczalnie chorzy. Przystąpił on do przeprowadzenia selekcji chorych, której dokonania odmówili dr Trista i przesłany z Oświęcimia Obersturmführer dr Lukas [Lucas], który za tę odmowę został wysłany na front. Selekcja polegała na tym, że dr Winkelmann przyglądał się każdej chorej, stojącej lub leżącej z kartą gorączkową w ręku, podawał karty SS-Schwester asystującej przy wizycie. Po dokonaniu przeglądu SS-Schwester zapisywała nazwiska i numery wybranych, po czym lista szła do kancelarii, gdzie sporządzano spisy poszczególnych bloków.

4 marca 1945 r. odbył się pierwszy transport chorych na Jugendlager. Chorych wśród krzyku, przekleństw i wymyślań SS-manów i aufseherek wyciągano z łóżek i ładowano na auta ciężarowe. Podczas tej pierwszej selekcji wywieziono z mego bloku nawet kilkanaście Niemek. Drugi wywóz odbył się 25 marca 1945 r. Selekcję przeprowadzono znacznie ostrożniej, gdyż w kilka dni po pierwszej kazano odnotowywać narodowość na kartach gorączkowych i Niemki eliminowano.

W każdym razie podczas tej selekcji wywieziono z całego rewiru ponad 300 osób, natomiast podczas w pierwszej – ponad 600. Trzeci i ostatni wywóz odbył się 31 marca 1945 r., wywieziono ok. 150 osób z całego rewiru. Poza selekcjami na blokach chorych odbywały się selekcje wśród zdrowych na blokach zamieszkałych przez więźniarki niemające stałego zatrudnienia. Selekcje przeprowadzał dr Winkelmann w asyście Arbeitsführera Pflauma. Polegały one na tym, że wszystkie kobiety musiały przedefilować przed nimi boso i która miała spuchnięte nogi albo siwe włosy, względnie była bardzo wychudzona, zostawała odstawiana na bok i wywożono ją do Jugentslager. W marcu 1945 r. w Jugentslagerze zginęło ponad 4000 kobiet.

2 kwietnia przystąpiono do rozbiórki krematorium w Ravensbrücku, a 4 kwietnia 1945 r. przewieziono z powrotem do obozu ok. 500 osób pozostałych z Jugenstlagru. Z tych 101 osób zostały od razu przewiezione jako chore na mój blok, w którym byłam lekarką. Kobiety te znajdowały się w rozpaczliwym stanie, były wychudzone, wygłodniałe i sprawiały wrażenie na wpół obłąkanych. Większość, zwłaszcza wniesionych na noszach, bała się wyjawić swoje nazwisko i zapewniała, że jest zdrowa i za chwilę wstanie. Panicznie bały się przeniesienia do tzw. Tagesraumu. Dopiero po ułożeniu na łóżkach i nakarmieniu wieczorem zgodziły się przejść do Tagesraumu. Zaznaczam w tym miejscu, że przed przybyciem chorych Oberschwester wezwała lekarki i kazała im specjalnie opiekować się tymi chorymi oraz przysłała dla nich dodatkową dietetyczną zupę.

Większość chorych nie chciała nic mówić o warunkach bytowania w Jugenslagrze. Chore przeniesione do Tagesraumu półsłówkami opowiadały, że bały się tego pomieszczenia, gdyż wynoszono tam chore i podawano im trujące proszki, względnie robiono uśmiercające zastrzyki. Zabiegów tych dokonywały SS-Schwester, a mianowicie: Schwester Martha i Schwester Brigitte, która przyjechała do Ravensbrück z Poznania. Schwester Brigitte powinna się znajdować na terenie okupacji brytyjskiej, gdyż została wysłana do jakiegoś obozu pod Hamburgiem. Krematorium w Ravensbrück pracowało w okresie wywożenia kobiet do Jugenslagru dzień i noc, a poza tym opowiadano mi, że z Jugenslagru wywożono trupy do Oranienburga i Fürstenbergu.

Hauptsturmführer dr Winkelmann ok. 57 lat, był wysokiego wzrostu (186 cm), tęgi i barczysty, miał szeroką twarz o obwisłych policzkach, małe, piwne oczy, ciemny szatyn, włosy obcięte na jeża. Robił wrażenie dobrotliwego starszego pana, miał kartoflowaty czerwony nos i obwisłą dolną wargę.

Arbeitsführer Pflaum, ok. 40 lat, wzrost najwyżej 160 cm, mały, baryłkowaty, korpulentny z dużym brzuchem, ciemny blondyn, o małych szarych oczach i pijackiej czerwonej twarzy. Znęcał się nad więźniarkami, bił pałką, kopał, aż jego ofiary traciły przytomność.

Schwester Brigitte, ok. 34–35 lat, wzrost 174 cm, tęga, dobrze zbudowana, o wydatnym biuście, ciemna blondynka, twarz białoróżowa, zęby białe, zdrowe, o miłym uśmiechu. W ogóle kobieta przystojna, zgrabna, o imponującej podstawie, na którą zwraca się uwagę.

Schwester Martha była takim przeciętnym typem, że przy braku nazwiska żaden opis nie pomoże.

9 kwietnia wyjechałam pod dozorem Aufseherin do obozu koncentracyjnego Nehltheuer [Mehltheuer] pod Plauen, należącego do grupy obozu Flossenbürg, gdzie 16 kwietnia zostałam uwolniona przez wojska amerykańskie.

Przed podpisaniem przeczytano.

Zakończono.