BOLESŁAW LERCZAK

Siódmy dzień rozprawy, 1 grudnia 1947 r.

Przewodniczący: Proszę następnego świadka, Bolesława Lerczaka.

(Staje świadek Bolesław Lerczak).

Przewodniczący: Proszę podać dane osobowe.

Świadek Bolesław Lerczak, 33 lata, fryzjer, religii rzymskokatolickiej, w stosunku do oskarżonych obcy.

Przewodniczący: Pouczam świadka w myśl art. 107 kpk, że należy mówić prawdę. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy strony zgłaszają wnioski co do trybu przesłuchania świadka?

Prokuratorzy: Nie.

Obrońcy: Nie.

Przewodniczący: Świadek będzie zeznawał bez przysięgi. Niech świadek powie, co wie o sprawie, a w szczególności odnośnie do oskarżonych, znajdujących się na sali.

Świadek: Do obozu w Oświęcimiu przyjechałem 13 lutego 1943 r. Warunki w obozie były wtedy znacznie lepsze. Cały nasz transport umieszczono na bloku 2a, gdzie przez 14 dni leżeliśmy cały dzień na brzuchu, w nocy zaś na plecach, oświetleni przy pomocy silnych świateł. Stamtąd brano nas do Oddziału Politycznego celem przesłuchania. Zostałem tam wezwany w dziesiątym dniu pobytu w obozie.

Pierwsze zapoznanie się z Oddziałem Politycznym, to było dostanie się na tzw. huśtawkę. Skuto mi ręce kajdankami, włożono sztangę między nogi i umieszczono między dwoma stołami. I tam, wisząc głową w dół, byłem pytany. Za każdą odmowną odpowiedź otrzymywałem 25 batów, przy czym biło dwóch SS-manów – jeden bykowcem, a drugi dębowym kijem. Kierownikiem Oddziału Politycznego był wtedy Grabner. Nie brał on sam osobiście udziału, lecz przychodził w czasie moich przesłuchiwań dwa razy. Wszyscy więźniowie tam sprowadzeni musieli stać twarzą do ściany, nie mogli więc wiele widzieć. Musieliśmy śpiewać polskie piosenki, a najwięcej żądali polskich kolęd, gdyż było to w okresie Bożego Narodzenia. Więźniowie śpiewali na korytarzu, w pokojach zaś inni byli bici. Na pierwszym przesłuchaniu otrzymałem 65 batów. Na drugi dzień, ponieważ w protokole nie podałem jakiegoś nazwiska, otrzymałem za karę 25 batów. Dostałem je na taborecie i wtedy po raz pierwszy zemdlałem. Doliczyłem tylko do siedmiu uderzeń, zaczekali, aż przyszedłem do siebie i bili mnie na nowo.

Na dalsze przesłuchania zostałem do Oddziału Politycznego zaniesiony, gdyż nie mogłem chodzić. Wtenczas, jak twierdzą więźniowie, tzw. kalifaktorzy, zebrał się cały Oddział Polityczny w liczbie 12, którzy wymierzyli mi, według oświadczeń dalszych więźniów, 300 batów. Kiedy przyszedłem do siebie, wlewano mi wodę do nosa, a wtedy zemdlałem. Po moim przyjściu do siebie rozpoczynano tortury od nowa. Wezwano wtedy trzeciego SS-mana, który był z pochodzenia Ukraińcem, a ten popychał mnie w ramię, żebym obracał się w koło, gdyż znajdowałem się wtedy na huśtawce. Siła uderzenia jaką wtedy otrzymywałem była podwójna. Kiedy prosiłem oprawców, aby mnie zastrzelili, przeklinając dzień, kiedy przyszedłem na świat, to oświadczyli mi, że umrzeć, umrę na pewno, ale sadystycznie, gdyż u nich nie umiera się lekko. Kiedy mnie przeniesiono na blok 2a nie mogłem sam chodzić ani nawet ubrać się, gdyż miałem w rękach powyrywane ścięgna. Koledzy, którzy się mną opiekowali, po dwóch dniach zaczęli mnie opuszczać, gdyż czuć było ciało moje, które gnijąc odpadało. Przyszedł lekarz obozowy, zrobił prowizoryczny opatrunek, porozmawiał z dyżurnym SS-manem i kazał mnie przenieść do szpitala. Kiedy przyszedłem do szpitala, zrobiono mi pierwszą operację, a następnie z bloku 28. przeniesiono mnie na blok 21., gdzie drugiej operacji dokonał dr Grabczyński. Z bloku 21. zostałem przeniesiony na blok 19., dla rekonwalescentów.

Pewnego dnia przyszedł rozkaz, aby wszyscy więźniowie chorzy wyszli z bloku. Wręczono nam karty chorobowe i mieliśmy stanąć przed lekarzem obozowym. Myślałem, że z powodu niezdolności do pracy oraz z braku dowodów winy zostanę zwolniony, gdyż lekarz obozowy odebrał mi kartę. Jednak to było tylko złudzenie. Na drugi dzień chorych ubrano i sprowadzono na dół. Jak się później dowiedziałem, była to selekcja do gazu. Zabrano 120 chorych do szpitala, a wśród nich i mnie. Uratowany zostałem dzięki Franciszkowi Jasińskiemu i drugiemu sanitariuszowi z Chorzowa, gdyż zamiast odtransportować mnie na auto, pokręcili coś w sekretariacie obozowym i kartę chorobową, którą odebrał mi SS-man, przynieśli mi z powrotem.

Torturom, które były przeprowadzane w Oddziale Politycznym, poddawany byłem oczywiście nie tylko ja sam, ale więcej moich kolegów, którzy nie powrócili. O tym, jak bito, niech świadczy fakt, że kiedy zostałem po raz trzeci przesłuchany, SS-mani musieli postarać się o nowy bykowiec, bo stary się wystrzępił, więc uderzenia byłyby zbyt słabe. Gorzej przedstawiała się sprawa z kobietami. Otrzymywały one takie same kary jak ja, były również torturowane na huśtawce. Nie zważali, że spódniczki spadały im na twarz, kazali im zdejmować bieliznę i bili je na goło.

Gdy byłem na bloku 2a, była zarządzona kąpiel w łaźni dla wszystkich. Ponieważ byłem bardzo zbity, tak że nie mogłem się utrzymać na nogach, nie mogłem się kąpać i jeden z obsługi, również więzień, schował mnie. Widziałem wtedy, jak inny więzień, który był również pobity, ale chciał się umyć, wszedł pod prysznic gorący, tak gorący, że się wywrócił, a wtedy jeden z SS-manów zawołał go, uderzył w twarz, więzień powtórnie się wywrócił, tak zbity został jeszcze dwa razy. Dopytywałem potem, kto był tym SS-manem i powiedziano mi, że Grabner.

Tyle co do Grabnera jako kierownika Oddziału Politycznego.

Jeśli chodzi o Aumeiera, to będąc na bloku 19. widziałem, jak osobiście bił, gdy z jakiegoś powodu więźniowie spóźnili się na apel. Gdy więzień taki przechodził obok budki Rapportführera, Aumeier bił go i kopał. Jeżeli się nie mylę, było to w 1943 r. Było wieszanych 12 więźniów. Aumeier był obecny przy tej egzekucji i [jako] jeden z pierwszych wykopywał taborety spod nóg skazańców. Ci, którzy byli wieszani wtedy z powodu ucieczki, przechodzili naprawdę tortury, gdyż pętla była za krótka, aby można ją było założyć szybko, tak że drudzy musieli skazańca podnosić i siłą wciągać pętlę. Śmierć taka była torturą, jeżeli się wejdzie w położenie skazańca, czekającego na swoją egzekucję. Przypatrując się tej egzekucji, wielu kolegów mdlało.

Co do Liebehenschela, to niewiele miałem z nim styczności. Wiem, że mówiono, iż wtedy stosunki obozowe poprawiły się. To, co widziałem sam, była to wybiórka do gazu na bloku 2. Odstawieni byli – mówiąc językiem obozowym – „muzułmani”, tzn. ludzie niezdolni do pracy. Wybiórka odbywała się wśród więźniów zebranych z całego obozu. Przez całą noc tych ludzi trzymano na bloku, na drugi dzień mieli iść do zagazowania. Wtedy przyjechał Liebehenschel, co powiedział do nich – nie wiem, w każdym razie zamiast do gazu ludzie ci wrócili do swoich bloków. Gazowanie za Liebehenschela trwało nadal, ale nie tyle z selekcji, ile z transportów bezpośrednio do komór gazowych. Przypuszczam, że złagodzenie kursu w obozie w tym okresie nie tyle było zasługą Liebehenschela, ile zmianą kierunku w całej III Rzeszy, która spostrzegła, że zaczyna się walić w gruzy. Może też chciał pokazać Liebehenschel, że z odejściem Grabnera i Aumeiera stosunki się poprawiły.

Innych oskarżonych nie poznaję.

Przewodniczący: Czy są pytania do świadka w związku z zeznaniami?

Prokuratorzy: Nie.

Obrońcy: Nie.

Przewodniczący: Świadek może być zwolniony.