JERZY SKOTNICKI

Dnia 5 grudnia 1946 r. w Łodzi, sędzia śledcza Sądu Okręgowego w Łodzi S. Krzyżanowska, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o treści art. 107 kpk świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Jerzy Skotnicki
Wiek 44 lata
Imiona rodziców Henryk i Stefania
Miejsce zamieszkania Łódź, ul. Andrzeja 35
Zajęcie inżynier w fabryce chemicznej
Wyznanie katolickie
Karalność niekarany

Do obozu w Oświęcimiu dostałem się w czerwcu 1943 r. Pracowałem kolejno przy budowie stacji filtrów w Kommandoplanierung, po przerwie na skutek choroby na tyfus plamisty, który przebyłem na rewirze, pracowałem także przez cztery tygodnie na rewirze jako zamiatacz, następnie w Kommandoweberei, to znaczy przy wyrobie różnych pomocniczych przyborów z odpadków skóry, gumy i celofanu, dla zakładów zbrojeniowych i wyładowywania amunicji. Następnie przeniesiono mnie do świeżo założonej, a nieczynnej, sauny – kąpielisko na Brzezinkach (B, IIg), Effektenlager. Była to praca, która mi umożliwiała kontakt z więźniami z najrozmaitszych obozów oraz z ludźmi przychodzącymi z wolności, tak zwani Zugangi. Praca moja polegała na obsłudze kotła do odkażania, który stał obok stolika, przy którym prowadzony był przez Schreibera dziennik przychodzących i odchodzących do kąpieli. W dzienniku takim były następujące rubryki: data przybycia transportu, miejsce skąd przybył, rodzaj transportu, ilość, płeć, data wykąpania i odejścia z sauny do obozu lub gdzie indziej, uwagi. W rubryce uwagi były zaznaczone przyczyny, o ile suma przybyłych do sauny nie zgadzała się z sumą odchodzących do obozu. Zdarzało się to w wypadku, kiedy w saunie przeprowadzano dodatkową jakby selekcję, oddzielając wówczas osoby ułomne, z wrzodami, w ciąży, wskazane przez lekarza lub jego zastępcę SDG. Takich wyselekcjonowanych odprowadzano wprost do krematorium. Pamiętam np. taką uwagę w przypadku przybycia trzech kobiet Węgierek z innego obozu, które były raz już w Oświęcimiu. Były one w ciąży. Na ich karcie w tym dzienniku odnotowano w rubryce uwagi: Sb. Wszystkie odprowadzono do krematorium. Pamiętam także siedmiu rosyjskich oficerów świeżo przybyłych z obozu jeńców: zostali wykąpani, potem sporządzono karty przyjęcia (Aufnahme), tatuowano, a to wszystko zrobiono w celu wprowadzenia w błąd oficerów, którzy podejrzewali, że idą na stracenie. Widocznie spodziewano się z ich strony jakiegoś oporu. Schreiberzy z Aufnahme mówili nam potem, że karty tych oficerów zostały zniszczone, a my sami widzieliśmy, że odprowadzono ich drogą wiodącą do krematorium. Wypadek ten powinien pamiętać między innymi niejaki Ludwik Przybyła, urzędnik kolejowy (zam. w Katowicach, ul. Gliwicka 14). Podobnie postąpiono z tak zwanym transportem lubelskim. Były to dziewczęta z Majdanka, które – znając warunki i sposoby obozowe – mówiły, że na pewno pójdą do gazu, bo za dużo wiedzą. W celu uspokojenia ich sporządzono im Aufnahme, tatuowano, odesłano na lagier i dano porcje z Zulagami. Na drugi dzień okazało się, że dziewczęta te zostały zabrane nocą do krematorium. Rano, idąc do pracy obok krematorium, widzieliśmy resztki jedzenia i porzucone porcje. Zresztą system dawania porcji jedzeniowych przed gazowaniem stosowano wobec transportu obozu czeskiego. Był to obóz na polu B II b, tak zwany Familienlager czeski. W pewnym momencie mężczyźni i młode bezdzietne kobiety zostali rozesłani do innych obozów, reszta poszła do gazu – kobiety z dziećmi, starcy, nieletnia młodzież. Wszyscy oni dostali dodatkową porcję żywności, aby upozorować transport.

Sama forma przyjęcia więźnia do obozu była taka, że więzień był już dostatecznie zastraszony i zmaltretowany, aby wiedzieć, że z chwilą przekroczenia obozu tracił wszelkie prawa ludzkie. O ile zresztą dotarł do tych bram żywy. Transport, którym ja dostałem się do Oświęcimia, wyszedł z Radomia o godzinie trzeciej w nocy. Związano nam ręce do tyłu, uprzedzając, że zerwanie sznurka będzie uważane za próbę ucieczki, co groziło zastrzeleniem. Mając ręce związane do tyłu, musieliśmy dostać się do ciężarowego auta, następnie do wagonu. Aby załadowanie do auta czy wagonu szło szybciej, nasza eskorta składająca się z SS-manów, żandarmów (Schutzpolizei) i Sonderdienst okładała nas kijami. W wagonie towarowym, gdzie w jego połowie musieliśmy zmieścić się my, 90 więźniów, musieliśmy leżeć wprost jeden na drugim, nie wolno było ani stać, ani siedzieć. Jeść ani palić nie było wolno, zresztą nic nie dali nam na drogę. Pić nie dali także przez całą drogę, chociaż to był już upalny czerwiec. Ręce popuchły nam i bolały niemiłosiernie. Z rampy odprowadzała nas już załoga oświęcimska. Prowadzono nas do obozu, nie szczędząc razów, walenia po grzbietach kolbami karabinów. Zwłaszcza słabszych, wyczerpanych torturą podróży, walono bez miłosierdzia. Transport radomski, którym dostałem się do Oświęcimia, liczył 600 osób, z czego 18 ludzi nie dotarło do obozu, a zginęło w drodze z rampy, pod razami zwykłych wachmanów. Wiem, że zginęło 18 osób, bo gdy następnego dnia przy Aufnahme sprawdzano stan transportu, okazało się, że brak było 16 czy 18 ludzi. Nie wywołało to żadnego zdziwienia czy urzędowego zainteresowania, dlaczego i kto dopuścił się masowego morderstwa. Przypominam sobie, że w trakcie tego przejścia zapytywali wachmani o zawód poszczególnych osób, wyglądem zdradzających inteligencję, wyższe stanowisko społeczne. Pytali, czy nie sędzia, adwokat. Wtedy od razu zabijali kolbami. Także wszyscy Żydzi znajdujący się w tym transporcie zginęli w drodze do obozu zabici przez zwykłych wartowników, którzy nie byli nawet załogą obozową, a pełnili straż zewnętrzną. Dodaję, że zabito takich Żydów, którzy wyglądem zdradzali pochodzenie „niearyjskie”.

Następne etapy działalności Aufnahme – kąpiel, strzyżenie wszystkich owłosionych części ciała – odbywały się w sposób obrażający poczucie wstydliwości i godności ludzkiej. Kąpiel, rozbieranie się zawsze w obecności mężczyzn, nawet strzyżenie nie zawsze odbywało się przez fryzjerki, o ile chodziło o kobiety.

W saunie także, w grudniu 1944 r. widziałem, jak przemocą pobierano krew od młodych więźniarek żydowskich. Pytałem jednego z SS-manów, na co im takie ilości krwi żydowskiej, bo pobierano około 30 litrów dziennie – widziałem przecież butelki – mówił, że to dla innych chorych żydowskich.

Sprawy szpitala na pewno lepiej zreferują polscy lekarze, ja tylko powiem, co sam przeszedłem. Przez 16 dni chory byłem na tyfus i nie dostałem ani jednego, najdrobniejszego środka lekarskiego, żywienie było takie jak [zdrowych] więźniów. Jedynie rzekomo dbano o czystość, ale kąpiel w dużej gorączce, w zimnej wodzie, w innym bloku, skąd trzeba było bez wytarcia się – bo nie było ręcznika – wrócić na rewir, kąpiel zresztą wspólna z innym chorym w jednej małej kadzi, w wodzie, w której już kąpało się kilkadziesiąt osób innych. Do sauny przypędzali do kąpieli chorych, nagich, bez koszul, tylko w kocach, z innego obozu, np. oddalonego o jakie dwa kilometry. Były też wypadki, że chorzy umierali w saunie podczas kąpieli. Jedynym radykalnym środkiem zmniejszenia liczby chorych były selekcje. W czasie mojej choroby były dwie czy trzy selekcje. Przeprowadzali je niemieccy lekarze obozowi, SDG, oddział polityczny i Blockführerzy. Będąc na oddziale zakaźnym w sierpniu 1943 r. widziałem, że jedną selekcję w czasie mej choroby przeprowadzał lekarz więzień Zengteler. Wybrał wtedy trzech Greków do gazu, chociaż jeszcze mogli się ruszać. Zengteler był naczelnym lekarzem więźniem. O ile pamiętam, to w czasie tej selekcji z całego rewiru poszło do gazu ponad 700 osób, a z całego obozu od jednego do pięciu tysięcy osób. O przepadnięciu na selekcji decydował świerzb, opuchnięte nogi, flegmona, obłożony język. Sposób dostania się do krematorium był równie brutalny jak przeprowadzenie więźniów z rampy do obozu, który podałem. Przytomne kobiety wieziono ciężarowymi autami przez główną ulicę międzyobozową, często nagie, bo blokowa zdarła z nich odzież, i często wzywające wielkim głosem ratunku. Przed wejściem do krematorium podłoga auta podnosiła się do góry i tłum kobiet wypadał na bruk. Sonderkommando kijami, a często i psami zaganiało do komory gazowej. Gazowanie stosowano wtedy tylko, gdy były odpowiednio liczne partie ludzi do zagazowania. Gdy była mała partia po 20 czy 30 osób, wtedy rozstrzeliwano. Aryjczyków rozstrzeliwano pojedynczo, podczas strzału trzymano ich za uszy, aby nie uchylili się przed strzałem. Tę czynność spełniali więźniowie z Sonderkommando, przeważnie Żydzi. Żydów rozstrzeliwano w krematorium partiami, gdy inni współwięźniowie na to patrzyli. Opowiadał mi o tym młody chłopiec, którego posłano do krematorium z poleceniem od komendanta obozu, aby wstrzymano rozstrzeliwanie wyselekcjonowanej grupy dwudziestu kilku osób z transportu z Płaszowa. Opowiadał mi wtedy, że widział jak jeden SS-man strzelał do ustawionych rzędem kobiet po kolei. Chłopiec ten mówił mi, że kobiety te stały i wyłamywały sobie palce, patrząc, jak zabijano je kolejno. Chłopiec zdaje się nazywał się Waligóra. Kobiety te z sauny pędzono nagie do krematorium (odległość kilkuset metrów). Wiem, że tą egzekucją – jak zresztą prawie wszystkie płaszowskie transporty – wyprawiał na tamten świat Chustek. Chustek to jest przezwisko, nazywał się Ebert.

Wracając do gazowania przypomnieć muszę, że wiem od jednego z SS-manów, że dostał karę 21 dni bunkra za to, że powiedział głośno, że już jak gazują Żydów, to niech przynajmniej dają im dostateczną ilość gazu. Wiedzieliśmy bowiem, i to mi ten SS-man w zaufaniu powiedział, że wówczas, w 1944 r., dawano tylko czwartą część właściwej ilości cyklonu, pół puszki zamiast dwóch.

Z Hößem zetknąłem się bezpośrednio przy następującej okazji. Dyżurujący w saunie SS-man zarzucił mi, że rozmawiam z kąpiącymi się kobietami. Chociaż zaprzeczyłem i było to nieprawdą, SS-man powiedział, że na zarządzenie Hößa, który surowo zakazał jakichkolwiek kontaktów więźniów z więźniarkami, wymierzy mi karę 25 kijów. Ponieważ SS-man Waldemar Bedarf był w tym momencie pijany, dostałem od niego 35 kijów, trzykrotnie kij na mnie połamał i ostatecznie przeleżałem po tym biciu cztery tygodnie.

Höß, w moim rozumieniu, był specjalnym pełnomocnikiem do spraw żydowskich, gdyż nawet wtedy, gdy już nie był komendantem obozu, przyjeżdżał do sauny i interesował się pracą, ilością załatwionych transportów w 1944 r., gdy były transporty żydowskie. Jego tytuł był Sonderbenuftragte für die Judenaktion. Zresztą zarządzenia dotyczące Żydów przychodziły latem 1944 r. bezpośrednio z Berlina z RSHA i Höß [był] ich wykonawcą i najwyższym stopniem z oficerów. W każdym razie jednym z najwyższych. Stąd przypuszczam, że zakres i zwierzchnictwo, uprawnienia sięgały daleko, bo gdy po półmilionowej do 600 tysięcy osób partii Żydów węgierskich latem 1944 nastąpiła przerwa (a skądinąd słyszałem, że transporty ustały na skutek apelu biskupa Cantenbury do Węgrów, którzy sabotowali życzenia Niemców w tej mierze pod pozorem braku wagonów, gdyż wagony, które przyszły do Polski, nie zostały Niemcom zwrócone) Höß pojechał interweniować w tej sprawie do Budapesztu, a wobec braku wagonów montował transporty Żydów z Węgier autami. Rzeczywiście, przyszło kilka aut z Żydami.

Z okien sauny widzieliśmy wzdłuż drogi wiodącej do Brzezinek, w stronę dawnego domku wójta, tam gdzie kiedyś znajdowało się tak zwane krematorium V, na wolnym powietrzu leżały sągi okrąglaków i szczap drewna. Staraliśmy się zaobserwować, jaka ilość jest zużywana do codziennych potrzeb krematorium. Przeliczając to na prawdopodobną ilość w międzyczasie zagazowanych i spalonych, obliczyliśmy, że ułożone tam drewno wystarczy na spalenie pięciu milionów osób. Kiedy zaprzestano masowej akcji gazowania jesienią 1944 r., drewno zaczęto wywozić, a twarde ciąć na paliwo do aut na gaz drzewny.

Wiem, że dla zmylenia czujności ludzi, ocalała niewielka część z każdego transportu czeskiego czy węgierskiego musiała natychmiast wysłać listy do krewnych. W treści musieli podać, że są w obozie pracy, jest im dobrze i czekają na ich przyjazd. Jako miejsce nadania wskazywać musieli nie znany już jako KC Oświęcim, a Brzezinki (Birkenau), później nawet Waldsee, dość popularną miejscowość na granicy szwajcarskiej. O otrzymaniu takich listów mówili mi Żydzi z późniejszych transportów.

Odczytano.