BOLESŁAW KORZENIAK

Warszawa, dnia 25 marca 1947 r. członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie Halina Wereńko, działając na mocy Dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. o Głównej [Komisji] i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (DzU RP nr 51, poz. 293), przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Świadek, uprzedzony o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie oraz o treści art. 107 i 115 kpk, zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Bolesław Korzeniak
Imiona rodziców Jan i Władysława
Data i miejsce urodzenia 13 sierpnia 1895 r. we wsi Suchocin, pow. Węgrów
Wykształcenie umie czytać i pisać
Wyznanie rzymskokatolickie
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Spokojna 13
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zawód palacz Zarządu Miejskiego

W czasie okupacji niemieckiej mieszkałem w Warszawie przy ul. Okopowej 55a, gdzie mieściła się szkoła powszechna, zajmowana wtedy przez dwa oddziały Wehrmachtu (jeden z nich miał nazwę Bau-Kolonne, drugi był to 66 Batalion Telefoniczny).

29 lipca 1944 r. Niemcy opuścili teren. 1 sierpnia 1944 r. dom zajęli powstańcy. 3 sierpnia 1944 r. przybył tam sztab batalionu „Zośka”, który przebywał [tam] do 11 sierpnia 1944 r. Tego dnia o godz. 4.00 po południu powstańcy przeszli na Stare Miasto przez getto. Natychmiast po odejściu powstańców przybył do szkoły oddział Wehrmachtu. Po rewizji, wieczorem podpalił szkołę, lecz budynek się nie zajął. Dopiero 13 sierpnia 1944 r. [oblali] – przebywając w piwnicy, widziałem, że byli to żołnierze niemieccy (jakiego rodzaju broni, nie zauważyłem) – benzyną budynek szkoły z czterech stron [i podpalili]. Gdy zaczęło parzyć, ja i inni mieszkańcy domu wieczorem wyszliśmy dziurą w murze na cmentarz żydowski i tam przeczekaliśmy noc. Dopiero gdy dom przestał płonąć, wróciliśmy do piwnic wypalonego budynku.

W czasie okupacji niemieckiej przy ul. Okopowej 59, w dawnej fabryce farb mieścił się sierociniec dla chłopców wysiedleńców z poznańskiego. Przed powstaniem dzieci zostały ewakuowane, pozostali tylko ksiądz Henryk Zalewski i dwoje woźnych, których nazwisk nie pamiętam. 16 sierpnia 1944 r. (daty nie jestem pewien) o zmroku, siedząc w piwnicy szkoły, posłyszałem jęki i krzyki, wzywanie o pomoc dzieci i kobiet, dochodzące od strony fabryki. Odtąd codziennie nad wieczorem słyszałem takie głosy aż do ok. 23 września 1944 r. Wychodząc nocą w poszukiwaniu żywności, widziałem w tym czasie na placu za fabryką, przy cmentarzu żydowskim, wielkie ogniska oraz czułem zapach palonych ciał. W kilka dni później, podszedłszy bliżej terenu fabryki, gdzie przedtem widziałem ogniska, natknąłem się na niewygaszone ognisko i widziałem niedopalone kości ludzkie zmieszane z popiołem. Zobaczyłem, że były na placu po środku dwa ogniska, oba o długości do 120 m, szerokości ok. 3,5 m, były tam ślady układanych równolegle szczap, na których – wnioskuję ze znajdujących się na nich popiołów i kości – układano zwłoki do palenia. Pod kominem fabryki, na placu, paliło się stale ognisko i czuć było zapach spalonych zwłok, nie zbliżyłem się tam wtedy, ponieważ słyszałem koło ogniska rozmowę Ukraińców.

Pod koniec sierpnia 1944 r., wychodząc wieczorem po żywność na plac fabryki, spotkałem kilka osób, widocznie tak jak i my ukrywających się. Był tam ksiądz Henryk Zaleski, Stanisław Komar (obecnych adresów ich nie znam) i jeszcze jeden mężczyzna, którego nazwiska nie znam. Spotykałem ich później kilkakrotnie. Ksiądz Zaleski ukrywał się na terenie fabryki, a później na cmentarzu żydowskim. Opowiedział mi, że siedząc w kominie fabryki kilka dni pod koniec sierpnia 1944 r., był naocznym świadkiem egzekucji pod kominem fabryki i dalej na placu. Ksiądz mówił, że rozstrzeliwano ludność cywilną ze Starego Miasta.

Później spotkałem również Stanisława Trzcińskiego, który uciekł z miejsca egzekucji i on mi opowiadał, że był mieszkańcem domu [przy ul.] Okopowej 53. Został przez Niemców ujęty na Starym Mieście, przywieziony na egzekucję do fabryki, skąd udało mu się uciec dzięki znajomości terenu. Mówił mi, że wprowadzono na plac fabryki starców, kaleki, rannych i dzieci, za którymi szły matki i najbliżsi krewni. Powiadomiono ich, że idą do szpitala, ludność więc nie orientowała się, że idzie na śmierć. Przy ułożonych równolegle szczapach, kazano się ludziom kłaść, po czym Niemcy strzelali w tył głowy. W ten sposób tego wieczora, kiedy przywieziono Trzcińskiego, zostało rozstrzelanych ok. 500 osób.

Na tym protokół zakończono i odczytano.