MIKOŁAJ SŁAWIŃSKI

St. strzelec Mikołaj Sławiński, 45 lat, rolnik, żonaty.

10 lutego 1940 r. w osadzie wojskowej Wielkie Ostrowiecze, gm. Zaostrowiecze, pow. Nieśwież, o godz. 2.00 w nocy weszli do mnie do mieszkania, kazali mnie położyć się na podłodze, następnie zapalono światło i przeprowadzono rewizję w mieszkaniu, po czym kazano zabierać żonę i dzieci i załadowano nas na sanie. Tak zbierano wszystkich w osadzie i przywieziono do miasteczka Zaostrowiecze do szkoły. Tam przenocowaliśmy, a na drugi dzień wywieziono nas na stację Rejtanowo. Wszystkie rzeczy, inwentarz żywy i martwy zostały na miejscu, a co się z nimi stało, nie wiem. Na stacji w Rejtanowie załadowano nas do wagonów towarowych, po czym je zamknięto. Na drugi dzień pociąg ruszył, jadąc w kierunku granicy rosyjskiej i dalej na północ.

Podróż trwała 14 dni, żywiliśmy się tylko zaopatrzeniem zabranym z domu. Zawieziono nas do stacji Siniega [Pinega?] w archangielskiej obłasti. Podczas podróży dwoje dzieci zaduszono na śmierć, a jedno zmarło w pociągu. Ze stacji Siniega wieźli nas sańmi aż do posiołka Kaskawo. Obejmował on cztery budowane baraki, w których były dwa piece i tam umieszczono po pięć rodzin obejmujących 25–30 osób. Baraki te były brudne, zapluskwione, zawszone, pełno szczurów. Stały w nich łóżka i po dwie osoby spały na jednym. W posiołku tym ulokowano ok. 164 osób. Była tam stołówka i sklep. Posiołek był położony w lesie, z dala od miasteczka i linii kolejowej. Zesłańcy rekrutowali się z osadników, gajowych, urzędników i wójtów, większość stanowili osadnicy. Na drugi dzień po przyjeździe dostaliśmy siekiery i piły i kazali wszystkim przygotować się do pracy. Przymus pracy obejmował wszystkich, tak kobiety, jak i mężczyzn i to od 14 lat. Praca polegała na ścinaniu drzewa w lesie, odrąbywaniu gałęzi i cięciu na kloce [po] sześć – osiem metrów. W pracy obowiązywała norma od pięciu do dziewięciu metrów sześciennych na człowieka dziennie.

Wynagrodzenie płacono od 65 kopiejek do 3,50 kopiejki [właśc. rubla] za metr sześcienny, zależnie od grubości drzewa. Wypłata była nieregularna, gdyż płacono po miesiącu, a nawet po półtora. Z zarobku potrącano na NKWD dziesięć procent. Za mieszkanie płacono sześć rubli od rodziny. Wyżywienie zależne było od stołówki, gdzie sprzedawano zupę, czasami kaszę. Chleb można było kupić po kilogramie na pracującego w lesie, a dla pracującego na posiołku 800 g, niepracujący mógł nabyć tylko 400 g dziennie. Odzieży się nie otrzymywało i trudno było kupić, chodziło się formalnie w łachmanach. Życia koleżeńskiego ani kulturalnego nie było.

Na posiołku była placówka NKWD, w której urzędował naczelnik placówki. Stosunek jego był karygodny, kontrolował, czy wszyscy do pracy wyszli i czy są obecni.

Pomocy lekarskiej nie było żadnej, każdy był zdany na własną pomoc, jednakowoż zdrowotność była wyjątkowo dobra, ponieważ zmarły tylko trzy osoby, z wycieńczenia i przeziębienia.

Często stosowano karę [za] proguł, polegającą na potrąceniu 25 proc. wynagrodzenia i karę utracenia wolności w razie jakiegoś nieposłuszeństwa. Kilka razy miesięcznie urządzano zebrania, na których mówiono, że Polski już nie będzie, że trzeba tu się urządzić i pracować, bo kto nie będzie pracował, ten zdechnie. Uprawiano również propagandę komunistyczną. Informacje z kraju otrzymywaliśmy często, jednak pisma były kontrolowane i cenzurowane.

30 sierpnia 1941 r. dostaliśmy udostowierienija. 17 listopada wyjechałem do Tobolska, zostawiając rodzinę na miejscu. Najpierw dostałem się do kołchozu w samarkandzkiej obłasti, gdzie pracowałem miesiąc, po czym przyjęty zostałem do polskiej armii i przyjechałem do Kermine 19 lutego 1942 r.