EDWARD WARCHAŁOWSKI

Trzynasty dzień rozprawy, 23 stycznia 1947 r.

(Po przerwie).

Personalia świadka: Edward Warchałowski, urodzony 4 października 1889 r., miejsce zamieszkania: Warszawa, ul. Wiejska 7, rektor Politechniki Warszawskiej, dla stron obcy.

Przewodniczący: Był pan w okresie okupacji profesorem Politechniki i dyrektorem Szkoły Budownictwa Kolejowego i Wodnego. Proszę przedstawić, co świadkowi wiadomo w tej sprawie z okresu okupacji o stosunku władz okupacyjnych do placówek naukowych, a w szczególności do Politechniki.

Świadek: Stosunek władz okupacyjnych można by podzielić na parę okresów. Inny był stosunek do szkolnictwa wyższego niż do szkolnictwa technicznego. W różnych okresach różnie ta rzecz się przedstawiała.

Początkowo, po wejściu wojsk okupacyjnych, to było w pierwszych dniach października 1939 r., Politechnika była zajęta przez wojsko niecałkowicie, [zajęto] tylko jeden z gmachów, mianowicie gmach główny. Zajęcie odbywało się w ten sposób, że przychodzili żołdacy i wyrzucali wszystko, co stało na przeszkodzie zajęcia danego gabinetu czy kancelarii, przy czym niszczono bibliotekę, wyrzucano książki itd. Zwróciłem się do miejscowej komendy, do władz wyższych i muszę powiedzieć, że odniosłem pewien sukces, bo takie barbarzyńskie obchodzenie się zostało zakazane.

Przewodniczący: Jeszcze wtedy były władze wojskowe? Jeszcze administracji cywilnej nie było?

Świadek: Nie było. Tak się zdarzyło, że pewnymi obiektami, które były w zakładach politechnicznych, interesowało się również i wojsko – jako sprzętem, który mógł być wykorzystany dla pomocniczych celów wojskowych. Moim zakładem interesowano się szczególnie. Około 10 października miałem wizytę całej grupy oficerów, z których najstarszy, o ile się nie mylę, był pułkownikiem. Zapytali, w jakim stanie jest zakład, obejrzeli wszystko i zarekwirowali najcenniejsze dobro, które było potrzebne według rozkazów wojskowych do ich własnych celów. To była rekwizycja. Na wszystko dawano pokwitowanie z pieczęcią, bez szykan. Okazało się, że jednego z tych oficerów znałem jeszcze z moich wyjazdów za granicę na międzynarodowe zjazdy, więc jako znajomego inaczej mnie potraktował, niż byłoby to w innym wypadku.

To był ten pierwszy okres, kiedy wojsko nawet pomagało nam do pewnego stopnia w uporządkowania tego zewnętrznego stanu Politechniki, zabraniając niszczenia urządzeń itd. Ale to był tylko niedługi okres. Później przyszły władze cywilne. Powstał urząd likwidacyjny ministerstwa oświaty, a w związku z tym urzędem utworzony został później urząd kuratora wyższych uczelni.

Przewodniczący: To było w 1940 r.

Świadek: Tak, to przypadło na początek 1940 r. Otóż ten kurator miał pewną opiekę nad Uniwersytetem [Warszawskim] i Politechniką, w ogóle nad wszystkimi wyższymi szkołami w Warszawie. W stosunku do Politechniki zajął on stanowisko – można powiedzieć – dość przychylne o tyle, że za jego zezwoleniem mogliśmy się opiekować tymi zbiorami i niezniszczonymi laboratoriami, które były na miejscu. Jednocześnie jednak przyjeżdżali profesorowie, a także nie-profesorowie z Berlina i innych miast, którzy się interesowali tymi czy innymi działami, oglądali laboratoria, które były najnowocześniejsze, najcenniejsze i najbardziej potrzebne do naszej pracy.

Trzeba zaznaczyć, że początkowo, kiedy były jeszcze władze wojskowe, dawano nam do zrozumienia w rozmowach, że moglibyśmy rozpocząć formalną pracę w uczelni. Pytałem wtedy: czy macie nas za naiwnych, czy sami z siebie naiwniaczków stroicie? Odpowiadali: wojna się przecież skończyła. Uważali oni, że wojna z Polską w 1939 r. skończyła się raz na zawsze.

Mieliśmy też nadzieję, że będzie można uruchomić uczelnie w ten czy inny sposób. Natomiast kiedy zjawił się ten kurator jasne było, że sprawa idzie nie ku otworzeniu uczelni, ale raczej ku likwidacji, na co wskazywała sama nazwa „urząd likwidacyjny”.

Dzięki stosunkowi władz wojskowych i nadziei, że będzie można coś z techniki polskiej wyciągnąć na pożytek wojsk niemieckich, stosunek władz i cywilnych, i wojskowych do szkół technicznych, a w szczególności do Politechniki Warszawskiej, był jak gdyby łagodniejszy i bardziej tolerancyjny, badający czy nie moglibyśmy rozpocząć pracy, a wtedy laboratoria poszłyby w ruch.

Przewodniczący: Oczywiście nie dla celów nauki polskiej?

Świadek: Oczywiście, że nie dla celów nauki polskiej, ale dla wzmożenia potencjału wojskowego Niemiec.

Wkrótce jednak okazało się, że z tego nic nie będzie, bo z jednej strony nie było pędu, żeby tę współpracę nawiązywać, a z drugiej strony była obawa, że jeżeli pozwolą nam na pewne prace, to prace te będą wykorzystywane w całkiem innym kierunku, to znaczy nie dla wzmocnienia potencjału wojennego Niemiec, ale wręcz przeciwnie.

Przewodniczący: Czy ze strony władz uczelni politechnicznej były czynione usiłowania, żeby podjąć naukę na Politechnice?

Świadek: Owszem, to było pod koniec 1940 r. W drugiej połowie 1940 r. ówczesny rektor Drewnowski podejmował starania u kuratora, a przez niego u wyższych władz, zdaje się, że w Krakowie – bo aczkolwiek był to urząd kuratora w tych sprawach, jednak wszystko zależało, zdaje się, od Krakowa, gdyż tu nie było odpowiedniej komórki. Taka komórka powstała dopiero w końcu 1940 r. Otóż rektor przedstawił, że jest pewna liczba [młodych ludzi], która miała już studia na ukończeniu i można by urządzić egzamin. Istotnie uzyskano zezwolenie kuratora na przeprowadzenie końcowych egzaminów, ale to zarządzenie obowiązywało nie więcej niż dwa–trzy miesiące, bo było wydane bez zgody władz przełożonych kuratora. Kilkunastu studentów mogło więc dostać dyplomy, ale ci, którzy zaczęli prace, musieli je przerwać.

W lipcu 1941 r. zastępowałem nieobecnego rektora i przeprowadziłem rozmowę z urzędnikiem dystryktu warszawskiego z Wydziału Szkolnictwa. Ten wydział, zdaje się, dopiero wtedy powstał. Chodziło o to, że władze okupacyjne zdecydowały uruchomić średnie szkoły techniczne. Otóż zwróciły się do mnie przez urzędnika, który nazywał się Busse, żeby w lokalach Politechniki te szkoły można było uruchomić, korzystając z laboratoriów, które w większości pozostały niezniszczone.

To był urzędnik dystryktu, wydziału Wissenschaft [und] Unterricht [Nauki i Nauczania]. Oczywiście na propozycję bardzo chętnie się zgodziłem, bo chroniło to gmachy i można było na podstawie tego, że będą czynne oficjalnie szkoły, przeprowadzać pewien remont budynków, porobić pewne uzupełnienia w laboratoriach i doprowadzić je do odpowiedniego stanu. Przy okazji i nasz personel naukowy mógłby być do pewnego stopnia zatrudniony, a raczej zabezpieczony, więc chętnie na to poszliśmy i wkrótce ustaliliśmy, że te szkoły będą uruchomione. A więc było w ten sposób, że jedna z tych szkół – szkoła budownictwa w ogólnym znaczeniu: drogi kolejowe i wodne, architektura itd., to wszystko się nazywało szkołą budownictwa – została ulokowana w gmachu [Wydziału] Architektury Politechniki, a inne szkoły – mechaniczna i elektrotechniczna – zostały ulokowane na głównym terenie Politechniki. W związku z tym można powiedzieć, że przez dłuższy czas mieliśmy, że tak powiem, do pewnego stopnia życie uporządkowane i ułatwione. Jednak muszę zaznaczyć, że pomimo tych pozornie dobrych stosunków stale były podejrzenia, że robimy nie tylko to, co jest oficjalnie zezwolone, ale że poza tą nauką elementarną prowadzimy jeszcze zajęcia o nieco wyższym i niedozwolonym poziomie. Stale nam powtarzano, że żadnej pracy naukowej być nie może.

Przewodniczący: Zdaje się, że te podejrzenia nie były niesłuszne?

Świadek: Oczywiście, że były słuszne, ale do jakich dochodziło śmiesznostek. Sam nie byłem świadkiem tego, ale opowiadano mi, że przyjechał jeden z urzędników dystryktu, kierownik Wydziału [Nauki i] Nauczania pan Krüger, do jednego z laboratoriów, które było czynne. Profesor, który go oprowadzał, powiedział: „Oto jest naszego pomysłu nowy piecyk”. Na to Krüger: „Panie, jak pan śmie robić jakieś wynalazki, przecież to nie wolno”. Stale była tendencja obniżania poziomu, nie pozwalano na jakąkolwiek pracę naukową.

Skąd szły te dyspozycje, trudno jest ustalić dokumentarnie, ale z rozmów, jakie przeprowadziłem z niektórymi urzędnikami dystryktu z tego Wydziału Nauki i Nauczania – zresztą pracowali niedługo, bo byli za łagodni i zostali wysłani z powrotem do Vaterlandu – wywnioskowałem, że to jest dyrektywa z bardzo wysokich sfer rządzących, których celem jest obniżenie stanu cywilizacyjnego narodu polskiego do najniższego poziomu. To samo wywnioskowałem z rozmów, jakie prowadziłem z Niemcami, wśród których, jak się okazało, też mogą być ludzie przyzwoici – oni także o tym mówili.

A teraz dalej. Stosunek władz okupacyjnych do naukowców był, jak wiadomo, szczególnie złośliwy. Chodziło mianowicie o to, ażeby im utrudnić we wszelki sposób egzystencję, ażeby zabić tę tężność, która by pozwoliła na jakąś pracę twórczą. Oczywiście warunki materialne były bardzo trudne, o jakichś ułatwieniach w sprawie otrzymania książek czy przyrządów mowy być nie mogło. Wskutek tego nasze straty pod tym względem zmniejszały stan potencjału naukowego. Tak było w czasie okupacji, a po Powstaniu jeszcze się pogorszyły. Straty pod tym względem były ogromne.

Jeżeli chodzi o straty materialne, to dzięki tym zarządzeniom – bo przecież nie dlatego te szkoły były otwarte, ażeby się młodzież polska kształciła, tylko były potrzebne [Niemcom] w celach prowadzenia wojny, to było w ich interesie, szkoły dały im pewną liczbę ludzi, którzy później musieli pracować w różnych organizacjach, jak Organizacja Todta czy w innych organizacjach pomocniczych, pracujących dla wojska niemieckiego – otóż dzięki temu materiałowi wyposażenie Politechniki nie zmniejszało się w okresie okupacji, aż do Powstania Warszawskiego. Można nawet sobie powiedzieć, że przed Powstaniem Warszawskim, tj. do końca lipca 1944 r. do 1 sierpnia 1944 r., mieliśmy tak przygotowane nasze laboratoria i wszystkie gmachy, że byliśmy zdolni do uruchomienia normalnych zajęć o poziomie akademickim zaraz przy pierwszej możliwości. Mieliśmy te rzeczy uporządkowane i doprowadzone do normalnego stanu posiadania. Jeżeli chodzi o straty materialne, to te nastąpiły dopiero po sierpniu 1944 r. i powstały nie wskutek konieczności stłumienia Powstania, ale dlatego że już, zdaje się, 18 sierpnia cały teren Politechniki zasadniczej był w rękach niemieckich. Przez pewien czas początkowo nikogo tam nie było: ani powstańców, ani Niemców.

Niemcy byli w Szpitalu Okręgowym im. [marszałka Józefa] Piłsudskiego, w gmachu, w którym teraz jest Ministerstwo Obrony Narodowej, a w Politechnice, gdzie w pierwszych dniach sierpnia byli profesorowie i ja sam, żadnych oddziałów AK, powstańczych nie było. Niemcy nie usiłowali również do nas przeniknąć. Po paru dniach władze powstańcze objęły ten teren i znowu przez jakiś były tylko lekkie utarczki. Większych walk nie było. Siedzieliśmy spokojnie.

Mniej więcej 17 czy 18 sierpnia nastąpiło silniejsze natarcie ze strony wojsk niemieckich i teren został opanowany przez Niemców, przy czym naturalnie od strzałów była masa szkła potłuczonego, na skutek wybuchów bomb były pewne zniszczenia, ale zasadniczo całe budynki zostały w całości zabrane przez Niemców.

Ludność będąca na terenie Politechniki zdążyła się wycofać podziemnymi chodnikami na sąsiednie ulice do miasta, tylko kilkunastu profesorów i kilkunastu ze służby niższej, ok. 30 osób, zostało odciętych i wysłanych do obozów. [Zarówno] domy mieszalne, jak i gmachy Politechniki zostały zajęte bez specjalnych zniszczeń. Te nastąpiły dopiero po 18 sierpnia, kiedy zaczęto palić. Spalono wówczas dom mieszkalny, w którym było kilkanaście mieszkań prywatnych, a w każdym z nich bogata biblioteka naukowa, drogie przyrządy, niektóre cenniejsze rzeczy wyniesione z laboratorium, aby były pod większą opieką. To wszystko zginęło. Prawdopodobnie najpierw zostało to rozkradzione, a później podpalono domy, bo żadnych powodów wojskowych do tego nie było. Kto dał rozkaz – tego wiedzieć nie mogę. Całkowite zniszczenia nastąpiły dopiero po zakończeniu Powstania. Kiedy wychodziłem z Warszawy, przechodziłem koło tych budynków, widziałem, że są w stanie właściwie dość możliwym. Całkowite zniszczenie nastąpiło w październiku 1944 r., to były zniszczenia planowe. To, co się dało, było wywożone, reszta [została] zniszczona na miejscu.

Straty można by w pewnych liczbach przedstawić, ale poza tym są jeszcze i inne, są tam prace indywidualne profesorów, dorobek kilkunastu czy kilkudziesięciu lat życia, biblioteka Politechniki licząca 100 tys. tomów – największa doborowa techniczna biblioteka w Polsce przedstawia [dziś] tylko kupę popiołu.

Straty personalne są bardzo duże. Niektóre wydziały są prawie całkowicie rozbite. Na Wydziale Architektury z 12 profesorów zostało trzech. Wśród tych, którzy zginęli, są prof. Bryła – rozstrzelany rzekomo jako komunista na Mokotowie; w 1942 r. został aresztowany z całą rodziną prof. Smoleński – gdzie zginął, dokładnie nie wiem, na Pawiaku czy w obozie, a jego rodzina: żona, dwie córki i jeszcze ktoś – w Oświęcimiu. W czasie Powstania zostali zamordowani prof. Lalewicz, prof. Bojemski, rozstrzelani na miejscu po wyprowadzeniu z domu.

Przewodniczący: A w okresie [od] września 1939 r. do Powstania?

Świadek: Tak bardzo dużo nie było. Spośród młodszych było paru. W 1939 r. zabrano do obozów niektórych docentów i asystentów, kilka osób. Niektórzy z nich po paru miesiącach zostali zwolnieni. Trudno było ustalić, kto i kiedy został aresztowany. Między innymi rektor Drewnowski został aresztowany w 1942 r., przebywał na Pawiaku, potem na Majdanku, potem w Dachau i tam został uwolniony przez wojska amerykańskie.

Przewodniczący: Jakie były powody aresztowania tych osób przez władze niemieckie?

Świadek: Powodów nie podawano. Czy były przesłuchania, dokładnie nie wiem. Trudno to ustalić.

Przewodniczący: Czy rozstrzelani mieli jakieś wyroki, za co zostali rozstrzelani?

Świadek: Nie. Po prostu zabito. Może podejrzewano niektóre rzeczy, ale były to tylko domysły – np. co do prof. Smoleńskiego, jego żona była pochodzenia żydowskiego. W związku z tym całą rodzinę i jego zastrzelono. Przypuszczam, że to nie był dostateczny powód. Zresztą nie wiem, możliwe. Jako drugi powód podawali, że córka czy syn byli zaangażowani w podziemnej robocie. Wskutek tego wszyscy zostali aresztowani i zginęli, uratowała się tylko jedna córka. Jeżeli chodzi o prof. Bryłę, który został publicznie rozstrzelany, to przyczyn zewnętrznych nie było, aczkolwiek wiadomo było, że brał udział w pewnych pracach raczej społecznych, ale władze nie miały na to dowodów.

Przewodniczący: Czy prof. Bryła został aresztowany w domu, czy na ulicy?

Świadek: Aresztowano [go] dwukrotnie. Za pierwszym razem po kilku czy kilkunastu dniach został zwolniony, bo nie było dostatecznych dowodów, względnie z powodu interwencji. Po raz drugi został aresztowany w domu.

Przewodniczący: Czy w łapankach ulicznych byli aresztowani profesorowie Politechniki?

Świadek: Nie przypominam sobie takiego wypadku.

Sędzia Grudziński: Stykał się pan z władzami niemieckimi w dystrykcie. Czy pamięta pan nazwiska?

Świadek: Pierwszy, z którym się zetknąłem, to był referent do spraw szkolnych Busse. Pochodził, o ile się nie mylę, ze Szczecina. [Pracował] dość krótko, został usunięty i przyszedł Kuntz. Następnie był kurator szkolnictwa wyższego Schaschel – ten urzędnik do [spraw] likwidacji. To wszystko było w dystrykcie. Znałem również szefa Wydziału Szkolnictwa Krügera, który kiedyś przyjechał na inspekcję, żeby sprawdzić, czy się nie dzieje u mnie nic niedozwolonego, bo [krążyły] wiadomości, że uczą się w tej szkole studenci Politechniki i są zatrudnieni profesorowie Politechniki. Jednak to się szczęśliwie skończyło i nie było żadnych przykrych następstw. Z wyższymi władzami nie miałem do czynienia.

Sędzia: Czy rozmawiał pan – albo rektor jakiejś innej uczelni – z oskarżonym Fischerem?

Świadek: Byli u Fischera profesorowie Drewnowski i Modrakowski w sprawie ewentualnego uruchomienia Uniwersytetu i Politechniki. To było jeszcze wiosną 1940 r. Nie wiem, dlaczego nazywali Fischera generałem. Oczywiście nic nie wskórali.

Sędzia: Czy powtarzali panu przebieg tej rozmowy?

Świadek: Trudno byłoby mi, ze względu na obiektywizm, który trzeba zachować, powiedzieć to dziś, bo już nie pamiętam dokładnie. Pamiętam tylko, że Fischer im oświadczył, że mowy nie ma o tym, żeby wyższe szkoły mogły być uruchomione. Jaki był dokładny przebieg całej wizyty, powiedzieć nie mogę.

Sędzia: Czy on to uzasadniał?

Świadek: Zdaje się, że nie uzasadniał.

Prokurator Sawicki: Jaką nazwę i jaki zakres miała szkoła techniczna, która była prowadzona w 1942 r.?

Świadek: W 1942 r. ta szkoła nazywała się Technische Fachschule. Nauka trwała dwa lata, poziom jakby trochę wyższy niż średni. Były dwa stopnie: Fachschule i Technische Fachschule.

Prokurator: Jaki był poziom Technische Fachschule?

Świadek: To był poziom naszego dawnego dobrego liceum.

Prokurator: Moje pytanie jest następujące: czy ze strony władz niemieckich był nacisk raczej na poziom niższy czy wyższy?

Świadek: Na poziom niższy.

Prokurator: Więc władze nadzorcze czuwały nad tym, żeby poziom tych kursów nie był podniesiony, odwrotnie niż to robią normalnie władze nadzorcze?

Świadek: Jeżeli chodzi o faktyczny stan rzeczy, to było całkowicie inaczej.

Prokurator: Ale to było bez wiedzy władz niemieckich?

Świadek: Oczywiście.

Prokurator: Nie pytam, jak było, tylko czego żądali Niemcy.

Świadek: Było powiedziane, że musi być niski poziom. Dzięki znajomościom z technicznymi czynnikami niemieckimi wystąpiłem z uzasadnieniem, że jest konieczne podniesienie tego poziomu. Przyszła na to odpowiedź – widziałem ją, chociaż to było streng Geheim – że z różnych względów politycznych należy przestrzegać, żeby poziom nie był podnoszony. To było pismo z urzędu Generalnego Gubernatorstwa.

Prokurator: Czy nie może pan rektor powiedzieć z jakiej władzy?

Świadek: Tego nie mogę powiedzieć dokładnie. To było z Krakowa, z urzędu Generalnego Gubernatorstwa. Odpowiedź [przekazano] temu czynnikowi technicznemu, który wysłał pismo.

Prokurator : W każdym razie to pochodziło od władz administracji cywilnej nie wojskowej?

Świadek: Od administracji cywilnej.

Prokurator: Czy prawdą jest, że nazwa Politechnika była zabroniona?

Świadek: Tak, była zabroniona bardzo surowo. Tak samo jak tytuł rektora i dziekana zostały skasowane, nie wolno było ich używać, pozostał tylko tytuł profesora, ale nie wolno było napisać „profesor Politechniki”, tylko: profesor taki a taki, bez dodatku skąd.

Prokurator: Czy legitymacja takiej Technische Fachschule chroniła przed wywózką czy łapanką?

Świadek: Teoretycznie tak.

Prokurator: A praktycznie?

Świadek: W większości wypadków – tak.

Prokurator: Nawiązując do pytania pana sędziego, chciałbym zapytać, czy pan rektor – ex auditu, nie bezpośrednio – może stwierdzić, że rektorzy Modrakowski i Drewnowski byli u Fischera, czy też że byli w urzędzie Fischera?

Świadek: Byli osobiście u Fischera. Dość długo czekali na tę wizytę. Daty nie mogę podać.

Prokurator: Nie o datę chodzi, tu była mowa o styczniu 1940 r.

Świadek: To było na początku 1940 r.

Prokurator: Czy świadek pamięta – znów z opowiadania – że Fischer odmówił rektorowi Modrakowskiemu i powiedział, że nie może utworzyć Uniwersytetu ze względów politycznych?

Świadek: Tak.

Adwokat Chmurski: Panie rektorze, jak przedstawiała się ta szkoła techniczna, o której pan rektor wspomniał, dodając, że była dwustopniowa? Jak to rozumieć, jak ta dwustopniowość przedstawiała się w praktyce?

Świadek: Zasadniczo były dwie różne szkoły. Jedna to szkoła średnia drugiego stopnia, co powinno było odpowiadać liceum zawodowemu, ale była nieco niższa, a druga, ogólniejsza od niej, była to wyższa szkoła techniczna.

Adwokat: Jakie były przedmioty [w] tej wyższej szkole technicznej?

Świadek: Były zagadnienia techniczne, była budowa maszyn, elektrotechnika, budownictwo lądowe i wodne.

Adwokat: Jaki był poziom pierwszego i drugiego stopnia?

Świadek: Powtarzam raz jeszcze, że szkoła ta, która się nazywała szkołą średnią, co się nazywało szkołą zawodową drugiego stopnia, to było coś zbliżonego do naszych szkół zawodowych, liceów, tylko na niższym poziomie, bo w naszych szkołach jest trzyletni kurs, a tam był dwuletni. Co się tyczy wyższej szkoły technicznej, to nie była szkoła akademicka, tylko szkoła techniczna, obejmująca różne działy techniki, a więc maszyny, budownictwo itd., o poziomie nieco wyższym, mniej więcej na poziomie szkoły Wawelberga. Ona również była dwuletnia.

Adwokat: Jak długo ta wyższa szkoła istniała?

Świadek: Do końca 1942 r.

Adwokat: A czy wiadome było, że powstanie tej szkoły zawdzięcza Warszawa gubernatorowi Fischerowi?

Świadek: O ile ja zdaję sobie z tego sprawę, to nie zawdzięcza Fischerowi.

Adwokat: Tylko komu?

Świadek: Bezpośrednio z Krakowa przyjeżdżali kilka razy [urzędnicy] z zarządu gubernatorstwa i ta sprawa była omawiana, a jeśli chodzi o to, kto czynił wysiłki – [to] słyszeliśmy tu, Fischer mówił, że zwracał się do niego Radziwiłł. Poza tym były podejmowane starania w Generalnym Gubernatorstwie u Franka przez prezesa Rady Głównej Opiekuńczej Ronikiera. A poza tym jestem przekonany – będę tu mówił nie jako świadek, tylko powiem pewne zdanie – że [ani] te, ani tamte starania nie miały znaczenia, tylko znaczenie miało to, że brakło Niemcom sił technicznych i trzeba było tworzyć te nowe siły.

Adwokat: A czy podobna szkoła techniczna istniała w Krakowie?

Świadek: W Krakowie istniała taka szkoła, ale typu niższego.

Przewodniczący: Czy są jeszcze jakieś pytania? Nie, wobec tego zarządzam przerwę do godz. 16.00.