LUDWIK HIRSZFELD

Czternasty dzień rozprawy, 24 stycznia 1947 r.

Świadek Ludwik Hirszfeld, lat 62, zamieszkały we Wrocławiu, profesor Uniwersytetu, dla stron obcy, zwolniony od przysięgi.

Przewodniczący: Niech pan profesor przedstawi Trybunałowi krótko i zwięźle, co mu wiadomo w tej sprawie.

Świadek: Wysoki Sądzie, słyszałem przed chwilą tragiczne zestawienie dr. Warmana, który podał szczegóły zarządzeń, natomiast odniosłem wrażenie, że umotywowanie tych wszystkich rzeczy, jeżeli chodzi o zagadnienia lekarskie, nie było dotychczas podkreślone.

Przewodniczący: Może dzisiaj nie, ale w toku przewodu Trybunał się tym zajmował.

Świadek: Jednak chciałbym podać parę szczegółów, które mnie jedynie są znane.

Byłem jednym z dyrektorów Państwowego Zakładu Higieny i zostałem przez władze niemieckie usunięty. Wówczas, już po paru miesiącach okupacji, władze niemieckie wystąpiły z twierdzeniem, że Żydzi są nosicielami chorób i jako tacy powinni być izolowani. To była próba usprawiedliwienia owych pierwszych zabiegów dla różnych rodzajów zakazów, jak przejazdy kolejami, osobne wagony, wreszcie konieczność chodzenia z opaską, ażeby ludność aryjska mogła ich obchodzić jako nosicieli niebezpiecznej zarazy.

Wówczas zarząd zwrócił się do mnie z prośbą jako do eksperta – jestem bakteriologiem i epidemiologiem – abym napisał memoriał dla władz niemieckich, który by zwalczał tę tezę, jaką Niemcy próbowali motywować konieczność izolacji Żydów. Otóż nie potrzebuję mówić, że twierdzenie podobne było absolutnie wyssane z palca i nie było ku temu żadnych motywów.

Natomiast w tym memoriale zwracałem uwagę, że przesunięcia ludności z okolic zakażonych do niezakażonych muszą doprowadzić do wybuchu epidemii duru plamistego i wiadomym mi jest, że również inni lekarze polscy zwracali uwagę na niedopuszczalność podobnych posunięć, szczególnie w warunkach tak sztucznie stworzonej nędzy i proletaryzacji, jaka była związana z szybkim przesuwaniem i odbieraniem całego majątku. A zatem bez wątpienia władze niemieckie były poinformowane o możliwości tej epidemii i pomimo to stworzono zarządzenia które, jak na wykresie tej krzywej, Wysoki Sąd zauważy, nieuchronnie doprowadziły do jednej z największych epidemii, jakie zna świat (świadek przedkłada Sądowi odpowiedni wykres). Jest to krzywa epidemii duru plamistego w Warszawie i widać z niej, że dur plamisty, który latami był z powodzeniem zwalczany na terenie centralnej Polski przez władze polskie, wybuchł jak lawina i nie mógł nie wybuchnąć, skoro sprowadzało się do warszawskiego getta ludzi z okolic zakażonych, i to bez najmniejszej dezynfekcji.

Proszę Wysokiego Sądu, drugi dowód czy to częściowo nieudolności medycyny niemieckiej, czy też świadomej woli złego zwalczania stanowiły poszczególne zabiegi, które miałem sposobność studiować, albowiem w getcie mianowano mnie przewodniczącym Rady Zdrowia dzielnicy żydowskiej. Zabiegi sanitarne polegały na niezmiernie naiwnym stosowaniu tych zabiegów, które mogłyby być celowe tam, gdzie jeden przypadek duru plamistego wybuchł w miejscu, gdzie ich nie było. Tak daleko idąca izolacja może przynieść jakiekolwiek efekty, ale w warunkach zupełnej lawiny izolacja nie była możliwa i doprowadzała tylko do niesłychanego maltretowania ludności. A więc były wydane zarządzenia, ażeby na wypadek jednego przypadku duru plamistego w domu wszyscy szli do kąpieli, a rzeczy ich były dezynfekowane w jednym mieszkaniu. Otóż zarządziłem, nie mówiąc o tym władzom, kontrolę tego typu dezynfekcji, która odbyła się częściowo pod egidą dezynfektorów niemieckich, którzy byli obecni, i mogłem stwierdzić (pracę na ten temat mego ucznia Hermana, w międzyczasie zamordowanego, złożyłem u prezesa), że w tych warunkach wszy bynajmniej nie ginęły. Nie będę mówił o technicznej stronie tego zagadnienia. Tak że możemy uważać, iż zarządzenia tej dezynsekcji doprowadzały do tego, że robiły z poszczególnych przypadków w domu epidemię domową. Wreszcie kwestia kąpieli niezależnie od tego, czy byli zawszeni, czy nie, doprowadzała z natury rzeczy do tak olbrzymich ogonków, że ludzie poszczególnych dzielnic zakażali się i epidemie w poszczególnych domach zamieniały się na epidemie całych bloków.

Cała moja działalność w dzielnicy polegała na tym, żeby w sposób możliwy starać się, by prowadzono te zabiegi w odpowiednich warunkach. Wówczas na ręce prezesa złożyłem memoriał, który zwracał uwagę na niestosowność tych zabiegów i na konieczność przestrojenia społecznego ludzi, jeżeli się chce rzeczywiście usunąć dur plamisty, albowiem pierwszym warunkiem zwalczania duru plamistego jest, ażeby ludność mogła zmieniać koszule. Tam, gdzie ludność jest tak spauperyzowana, że częściowo nawet chodzi bez koszuli, o zwalczaniu duru plamistego nie ma mowy.

Dlatego nie waham się powiedzieć, że dur plamisty w getcie warszawskim, a najprawdopodobniej na terenie kraju, był skutkiem nieudolności i okrucieństwa niemieckich władz sanitarnych, które w dodatku nie zawahały się, jak widzę, użyczyć autorytetu nauki niemieckiej w celu umotywowania zbrodni. I sądzę, że takie sformułowanie nie jest przesadą, albowiem już później, kiedy 3 mln Żydów leżały w ziemi, czytałem w niemieckich gazetach opis wizyty władz sanitarnych u gubernatora Franka, gdzie gubernator Frank motywował te morderstwa koniecznością sanitarną i mówił, że należało usunąć tych nosicieli niebezpiecznych zarazków, ażeby uzdrowić Europę. Otóż w tych warunkach należy powiedzieć, że medycyna niemiecka stała się współwinną zbrodni.

Nie będę naświetlał dalszych zagadnień ani naszych prób, ażeby stworzyć pewne rozumniejsze podejście do tych spraw, natomiast chciałbym przypomnieć parę szczegółów, które nie znalazły w przemówieniu pana mecenasa Warmana miejsca. Jako przewodniczący Rady Zdrowia obchodziłem również więzienia i przypominam sobie, że kiedy w więzieniu niesłychanie stłoczonym, kiedy w jednym, stosunkowo niewielkim pokoju było przeszło stu ludzi, wszedłem tam z opaską na ramieniu i zapytałem, za co właściwie ci wszyscy, którym bez wyjątku grozi kara śmierci, znajdują się w więzieniu, otrzymałem od każdego odpowiedź, że za przekroczenie murów – jeżeli chodzi o proletariat – oraz za pozostanie po tamtej stronie – jeżeli chodzi o nieliczną zaaresztowaną inteligencję. Jest mały szczegół, który uważam za obowiązek podkreślić w tym miejscu, pomimo że nie dotyczy zagadnienia niemieckiego. Otóż zapytałem tych skazanych na śmierć, jak było po tamtej stronie. Otrzymałem odpowiedź, którą czuję się zobowiązany ogłosić i tutaj, i światu. Słyszałem od tych skazańców tylko słowa wdzięczności. Polacy są dobrzy, dali mi chleb, dali mi trochę ubrania, pomimo szczegółu, podkreślanego przez pana prokuratora, że za to groziła kara śmierci. Byłem zaprzyjaźniony z dyrektorem więzienia, sędzią sądów polskich panem Winderfeldem, który opowiadał mi o pierwszych rozstrzeliwanych za przekroczenie muru. Otóż sąd trwał krótko. Skazanie jednego człowieka na śmierć było kwestią jednej – dwóch minut. Zaszczyt wiązania skazańców przypadł policji żydowskiej. Zabijać musiała policja polska. Czekali długo na pana Auerswalda. W pewnej chwili, gdy nie doczekano się, policja wydała rozkaz strzelania. Policja polska, jak mi mówił dyrektor Winterfeld, wahała się, tak że ów przodownik powiedział: „Chłopcy, trzymajcie się, ta krew nie spadnie na wasze sumienia”. W parę minut po zastrzeleniu, kiedy ciała zawisły, przyjechało auto pana Auerswalda. I słowa, które mi przekazał Winterfeld, brzmiały: „Ach, wie Schade, dass ich so spät kam. Das haben Sie gut getan”.

Przewodniczący: Proszę o przetłumaczenie.

Świadek: „Ach, jaka szkoda, że tak późno przybyłem, dobrzeście to zrobili”.

Była tu mowa o zabijaniu dzieci. Zorganizowałem na terenie dzielnicy ośrodek transfuzji krwi. Młodzież, która tam studiowała, dawała krew. Mój uczeń, który został zamordowany przy łóżku chorego razem z dr. Raszeją, był kierownikiem tego ośrodka. Opowiadał mi on, że prawie co dzień musiała się odbywać transfuzja krwi dla rannych dzieci. Szczegóły, które podaję w mojej książce, dowodzą tak zastraszającej obojętności dla życia ludzkiego, że może ona być tylko skutkiem długiego przeszkolenia.

Sprawa odżywiania dzielnicy. Kiedyś zaprosiłem statystyka gminy, żeby nam zreferował tę kwestię. Przeciętnie na jednego Żyda przypadało 300 kalorii. 300 kalorii oznacza śmierć głodową. Jeżeli chodzi o najlepiej sytuowaną warstwę, tj. urzędników gminnych, to otrzymywali oni, o ile sobie przypominam, 1500 kalorii, a zatem połowę tego, co jest potrzebne do życia.

Przypominam sobie, że nie było dnia, żebym nie spotkał, idąc do szpitala, ludzi, którzy umierali z głodu. Kiedy przeprowadzałem statystykę, jak wielka była śmiertelność ludności, to okazało się, że różnica pomiędzy śmiertelnością na dur plamisty a śmiertelnością ogólną była tak wielka, że może być tłumaczona tylko jednym czynnikiem: ludność umierała z głodu.

Proszę Wysokiego Sądu, te sprawy znajdują naturalnie najdrastyczniejszy wyraz w liczbach. Otóż przeciętnie śmiertelność ludności żydowskiej przed wojną wynosiła 11,5 promili. Przeciętna śmiertelność ludności polskiej wynosiła mniej więcej 12 promili. Otóż troska okupanta podniosła dla Polaków śmiertelność mniej więcej w dwójnasób, to znaczy [do] 22–23 promili. Natomiast w dzielnicy żydowskiej wynosiła w tym czasie dziesięciokrotnie więcej. W tych warunkach trzeba powiedzieć, że prawdopodobnie w ciągu ośmiu lat życie dzielnicy by wygasło. Pozostałoby naturalnie kilkoro ludzi, którzy by się mogli wyratować.

Ale to widocznie nie wystarczało i przyszedł ten okres likwidacji, o którym mówił mój przedmówca, a do którego chciałbym dodać jeden szczegół. Mianowicie pamiętam, że byli zwolnieni razem z rodzinami również członkowie Umzugskommanda. To byli ludzie, którzy sami łapali Żydów na więzienie. Byłem świadkiem scen, które mroziły krew w żyłach, gdy widziałem, jak wyrywano matkom dzieci i wrzucano [je] na wozy. Bycie katem własnego narodu było ceną za uwolnienie matki albo ojca, albowiem mówiło się wtenczas, że członkowie Umzugskommanda są wolni wraz z rodzinami i nie będą przesiedlani. O ile pamiętam, zarządzenie to zostało podpisane przez gen. Greinera, ale ponieważ nie mam żadnych notatek i wszystko, co pisałem i cytuję, jest z pamięci, więc może ten szczegół jest nieścisły. Zdaje się, że w historii świata nie ma wypadku, żeby zmuszać człowieka tego samego narodu do odgrywania roli kata współziomków za cenę życia rodziców. Wiadomo zresztą, że nawet ta cena nie została zapłacona.

Nie będę podawał znów szczegółów samej likwidacji, ale być może zainteresuje Sąd parę moich wspomnień z okresu, kiedy już się chowałem pod przybranym nazwiskiem na dworze polskim. Przychodzili tam ludzie z policji i niejednokrotnie opowiadali, w jaki sposób zmuszano ich – zmuszano, podkreślam – do akcji przeciwżydowskiej.

Przytoczę jedno dla mnie osobiście bardzo bolesne wspomnienie. Kiedy już jako pozornie wolny człowiek znajdowałem się na wsi, miałem możność rozmowy z jednym młodym, 18-letnim chłopakiem. Wzięty do Baudienstu opowiadał, w jaki sposób zmuszano tych młodych chłopców do mordowania Żydów. Naprzód odbywało się przeszkolenie. Polegało ono na tym, że pokazywało się Żydów na obrazkach, na których Żyd przedstawiony był jako specjalnie wstrętne zwierzę: wesz, pluskwa. Potem tym 18-lenim dzieciom dawano alkohol, a kiedy byli półprzytomni, kazano im chwytać Żydów i podprowadzać ich Niemcom, którzy tych Żydów zabijali. Przypominam sobie, że ten biedny chłopak mówił, że sumienie mu bardzo ciąży i że smutno mu było patrzeć, ale gdy jeden z jego kolegów się rozpłakał, zabito go z miejsca. Nie pozostało więc im nic innego jak po pijanemu łapać i podprowadzać ludzi do katów, a potem często ludzi rannych wrzucać do wspólnego dołu.

Przypominam sobie opowiadanie o staroście, który bawił się w ten sposób, że strzelał do dzieci na rękach matek.

Opowiadano mi sceny, jak przejeżdżających szoferów Niemców wołano, żeby dla przyjemności strzelali do Żydów jak do kaczek, a przy tym było z boku małe przyjęcie: wódeczka i przekąski.

Kto na te sprawy patrzył, widział, jakie umysłowe przygotowanie jest niezbędne, żeby cały naród pozbawić sumienia.

Mówiłem przed chwilą o wizycie tutejszych władz sanitarnych. W „Reichu” czytałem artykuł Hewerera, który wtenczas, kiedy 3 mln Żydów było w grobie, powiedział: „Myśmy uwolnili Europę od tej zarazy i mam nadzieję, że w podobny sposób uwolnimy cały świat”.

Państwo rozumieją, że w tych warunkach polski uczony odnosi się do nauki niemieckiej z rezerwą. Proszę Państwa, jestem obecnie cudem uratowanym przedstawicielem Polskiego Towarzystwa Mikrobiologów na zagranicę i w tej roli napisałem do przewodniczącego międzynarodowego zjazdu w Kopenhadze, wyliczając mu wszystkich swoich zamordowanych współpracowników i profesorów bakteriologii. Został zamordowany profesor uniwersytetu krakowskiego, został zamordowany jeden z najwybitniejszych profesorów bakteriologii dr Weigl [?]. Z moich współpracowników utraciłem 13. Jeden tylko zginął w bitwie, reszta została zamordowana. Oto spis naszych zamordowanych towarzyszy i my nie mamy ani ochoty, ani prawa, ażeby o tym zapomnieć.

Przewodniczący: Czy są jakieś pytania?

Prokurator Siewierski: Panie profesorze, chodzi mi o sytuację tych Polaków pochodzenia żydowskiego, chrześcijan, którzy byli w getcie. Czy według przepisów niemieckich byli traktowani na równi z innymi mieszkańcami, czy też były specjalne przepisy?

Świadek: Nie było żadnych przepisów. Żydzi chrześcijanie byli traktowani dosłownie tak samo, z wyjątkiem ludzi, którzy umarli, albowiem gdy chrześcijanin pochodzenia żydowskiego umarł, wówczas mógł być pochowany na cmentarzu chrześcijańskim, ale rodzinie nie wolno było towarzyszyć [w drodze] na cmentarz i wymagało to specjalnych zabiegów, specjalnej zgody, jeżeli ktoś chciał odprowadzić na cmentarz ciało swojego bliskiego. Jedynie i wyjątkowo pozwolenie na opuszczenie dzielnicy mieli tylko ci, którzy nie żyli.

Prokurator: Czy ta likwidacja, która zaczęła się w listopadzie 1942 r., inaczej traktowała chrześcijan pochodzenia żydowskiego?

Świadek: Nie, zupełnie jednakowo. Mieszkałem w parafii Wszystkich Świętych, pamiętam, jak przyszli i wymordowali wszystkich, nie było żadnej różnicy.

Prokurator: Czy te organizacje, które były powołane przez chrześcijan w getcie, tak samo zostały zlikwidowane?

Świadek: Tak jest, zupełnie tak samo. W tym miejscu chciałbym wspomnieć z wielką wdzięcznością i czcią nazwisko ks. Godlewskiego za wszystko dobro, które uczynił dla ludzi skazanych na śmierć.

Prokurator Sawicki: Czy mógłby pan profesor powiedzieć o losie Korczaka?

Świadek: Mogę powiedzieć tylko to, co słyszałem. Bardzo często bywałem w domu Korczaka i muszę powiedzieć, że te wspomnienia są dla mnie święte. Słyszałem, że chciano go uwolnić, odmówił, szedł na czele pochodu i zabili go przed wagonem.

Prokurator: Wspomniał Profesor nazwisko prof. Raszei, który został zamordowany w getcie – czy może pan podać szczegóły?

Świadek: Do chorego w getcie poproszono dr. Raszeję. Przy łóżku chorego była rodzina, pielęgniarka, lekarz. Przyszli SS-mani i wymordowali wszystkich, i lekarza, i pielęgniarkę, i profesora.

Prokurator: Czy mógłby pan profesor podać, jak odnosił się do pana profesora ten niemiecki urzędnik służby zdrowia, którego poproszono w pana imieniu o prawo wyjścia z getta?

Świadek: Doktor niemiecki powiedział, że znajdzie odpowiedniego lekarza w getcie i że nie ma potrzeby, bym przechodził na tamtą stronę.

Sędzia Grudziński: Czy jako przewodniczący Rady Zdrowia zetknął się pan profesor z władzami niemieckimi?

Świadek: Doktor Milejkowski był kierownikiem służby zdrowia i reprezentantem dzielnicy wobec władz niemieckich. Ja byłem przewodniczącym Rady Zdrowia i nie musiałem się z Niemcami kontaktować. Byłem tylko na dwóch posiedzeniach w związku z epidemią i na tym posiedzeniu zetknąłem się z dr. Hagenem. Jak wspomniałem, Żydzi nie mieli odpowiedniego, fachowego personelu sanitarnego. Wobec tego uprosiłem dr. Hagena, ażeby przychodził do dzielnicy i służył nam swoją radą. Był kilka razy, ale później mu władze tę przepustkę cofnęły. Tak samo przypominam sobie pewien szczegół. Jeden z lekarzy żydowskich poszedł do dr. Lambrechta z prośbą o zwiększenie przydziałów. Doktor Lambrecht był lekarzem w dystrykcie. Prosił o zwiększenie przydziałów dla chorych na gruźlicę. Słyszał rozmowę telefoniczną – czy władze chcą utrzymywać Żydów przy życiu, czy też chcą ich zniszczyć. Otrzymał odpowiedź odpowiednią i przydziały zwiększone nie zostały.

Adwokat Chmurski: Pan profesor wspomniał o stanowisku medycyny niemieckiej w sprawie duru plamistego w Warszawie. Czy mogę prosić o szczegóły? Czy to byli naukowcy niemieccy, czy też ludzie całkiem pospolici?

Świadek: Nie jestem w stanie na to odpowiedzieć.

Adwokat: W toku procesu padło nazwisko Kulicke – czy to jest jakiś uczony?

Świadek: Tak jest, to jest uczony bakteriolog.

Adwokat: Czy pisał memoriał?

Świadek: Nie wiem.

Jeżeli jakikolwiek człowiek pochodzenia żydowskiego był transportowany do dzielnicy, to musiał przejść przez kolumnę dezynfekcyjną, ażeby zdezynfekowano go.

Świadek: Otóż muszę powiedzieć, że nie mogę sobie wyobrazić, ażeby podobne zarządzenia były wydawane przez władze sanitarne. Natomiast jak władze sanitarne przedstawiały tę sprawę swoim władzom, nie jestem w stanie powiedzieć.

Adwokat: Czy prof. Kulicke był na miejscu w Warszawie?

Świadek: Był.

Adwokat: Długo?

Świadek: Odszedł razem z Niemcami.

Adwokat: Jak długo [był]?

Świadek: Parę lat.

Adwokat: Czy dojeżdżał, czy był stale?

Świadek: Stale. Był dyrektorem Państwowego Zakładu Higieny.

Prokurator Sawicki: Czy pan profesor w czasie swego pobytu w dzielnicy słyszał o wycieczkach Niemców lub [je] widział?

Świadek: Tak. To było jedno z najtragiczniejszych moich wspomnień. Widziałem, jak autobusy, na których były napisy: „Kraft durch Freude” przejeżdżały przez dzielnicę, ażeby obejrzeć ogród zoologiczny.

Prokurator: Przypuszczam, że bez zezwolenia władz administracyjnych nie mogły się odbywać takie wycieczki przez getto?

Świadek: (Rozkłada ręce).

Przewodniczący: Dziękuję, pan profesor jest wolny. Zarządzam przerwę do jutra do godz. 9.00.