KAZIMIERZ JAROSZEWICZ

Zaaresztowali nas 19 czerwca 1941 r. – całą rodzinę, dziewięć osób: ojca (65 lat), matkę (50 lat), brata (13 lat) i żonę moją z trojgiem małych dzieci. Żona była w stanie ciężkim. Mnie i brata zabrali do więzienia w Wilejce, a rodzinę – siedem osób – zawieźli w Ałtajski Kraj, czaryszskij rejon. Sześć tygodni wieźli. Ojciec – jak zawieźli – zachorował, dostał nerwicy żołądkowej i zmarł. Żonę wyganiali na robotę w ciężkim stanie, chodziła do urodzenia dziecka. Córka – siedem lat – zmarła z wycieńczenia, nowo narodzone [dziecko] też zmarło.

Mnie i brata policzyli jako partyzantów, zamknęli w wilejskim więzieniu. Kiedy zaczęła się wojna z Niemcami, nas wszystkich – więźniów – pędzili do Borysowa na piechotę, [było nas] więcej niż 8 tys. ludzi. Po drodze dużo było zabitych. [Tych], którzy nie mogli iść, dobijali z karabinów enkawudziści i milicja. Przez trzy dni jeden raz dali jeść 300 g chleba i 10 g cukru. Dużo padało od słabości. Na moje oczy widziałem, [że] zabici [zostali] Józef Hranicki z Wilejki, Chejfec z Dołhinowa, Jaroszewicz z Pankrat. Zawieźli nas do więzienia w Riazaniu i trzymali tam na 300 g chleba do 15 września 1941 r.

Strzelec Kazimierz Jaroszewicz