BOHDAN CHOMENTOWSKI


Warszawa, 14 maja 1945 r. Zeznanie ob. Bohdana Chomentowskiego, ur. 8 marca 1916 r., zam. przy ul. Podskarbińskiej 8 m. 42.


W styczniu 1940 roku zostałem zaaresztowany z kawiarni przez gestapo (H nr 2) i przewieziony na ul. Daniłowiczowską. Po odsiedzeniu dziewięciu tygodni w separatce zostałem przewieziony na badanie w al. Szucha. Badano mnie od godz. 8.00 do 18.00. Bito mnie gumami, rzucano przedmiotami, jakie miał oprawca pod ręką, strzelano na postrach. Później odesłano mnie z powrotem na Daniłowiczowską, gdzie spędziłem jeszcze tydzień w separatce. Po upływie tego czasu zostałem przeniesiony na oddział V, cela nr 3, gdzie siedziałem z Grabowskim (przed wojną pracował w Polskim Radio). On był skazany na karę śmierci. Przez sześć tygodni siedział w separatce i dostawał do 120 batów. Dopiero po interwencji lekarza więziennego przyrzekli (gestapo), że nie będzie więcej bity. Przyrzeczenie to zostało naruszone zaraz przy najbliższym zeznaniu na Szucha.

Po tygodniu przewieziono nas dwóch na Pawiak. W tym czasie siedział tam Janusz Kusociński, którego widziałem podczas lustracji więźniów przez Himlera. Podobno został on później zabity. Po „wizycie” Himlera gestapowcy bili nas w okropny sposób. Na drugi dzień wszystkich więźniów wywieziono do różnych obozów. Przed wagonami rzucano nam chleb po to tylko, żeby móc to sfilmować. Widziałem

Tadeusza Faliszewskiego, którego wywieziono [do obozu].

trzech Burschów

dr. Marczyński (naczelny dr MPL)

dr. Sylwestrowicz

kpt. Ryl

mjr. Bolman

Wpakowano nas po 60 do wagonów cielęcych, w których okna były pozabijane, w niektórych podłoga była wysmarowana ługiem, przy czym były wielokrotne wypadki poparzenia. Jeden z więźniów spalił się. Bez przerwy bito nas kolbami. Po zamknięciu, bez wody, ludzie zaczęli prosić o jakikolwiek napój – wówczas zaczęto strzelać do wagonów z erkaemów na poziomie człowieka siedzącego. W moim wagonie został zabity Jerzy Kraiński. Od tej samej kuli zginął drugi towarzysz niedoli, którego nazwiska nie pamiętam. Podróż trwała 2,5 dnia bez wyżywienia i możności załatwienia potrzeb naturalnych. Podczas jazdy jeden z więźniów w naszym wagonie dostał postrzał w brzuch, nie otrzymując żadnej pomocy.

Po dojechaniu do Oranienburga czekaliśmy na stacji do rana. Nad ranem przyjechało SS z lagru i otworzono drzwi, nie szczędząc wyzwisk, bicia, a nawet strzelania. Wypędzono wszystkich biegiem na plac, gdzie ustawiono nas, przy ciągłym biciu i wyzwiskach. Po ustawieniu w szeregi zagnano nas do obozu. Po przybyciu na miejsce wprowadzono nas do tzw. izolacji. Było to kilka baraków odgrodzonych od reszty obozu drutem kolczastym. Rannego w brzuch (o którym wyżej wspomniałem) przynieśliśmy ze sobą. Później przyszedł do nas komendant obozu Oberführer Loritz ze świtą i Obersturmführerem drem Mayerem. Ten ostatni, widząc rannego, podszedł do leżącego i trącając go nogą, powiedział: „– Polska świnio, niemieckie kule są ostre”. I zostawił go bez opieki. Umarł on na drugi dzień w okropnych cierpieniach.

Po ustawieniu nas w szereg komendant miał do nas przemowę, w której między innymi powiedział: „– To nie jest obóz koncentracyjny, tylko szkoła. Kto będzie się dobrze sprawował, zostanie po sześciu tygodniach zwolniony. W tej szkole są dwie kategorie ludzi: żywi i umarli. Chorych nie ma”. Następnie kazano nam zdać wszystką żywność. Na kwarantannie było kilku księży, nad którymi znęcano się i szykanowano. Przemaszerowaliśmy nago do kąpieli i byliśmy bici przez SS-manów. Po kąpieli zdaliśmy swoje ubrania, otrzymując obozowe, bez bielizny i skarpet. Posegregowano nas na bloki. Ja zostałem przydzielony do bloku nr 37. Ze mną siedział: 1) ks. Piechocki, 2) Chromecki – żyje, 3) gen. Roja – został zamordowany na czwarty dzień po przybyciu, pod prysznicem (ustawiono go pod prysznicem, puszczając nań ostry strumień wody), 4) dyrektor warszawskiego Orbisu – wyprowadzony przed barak i na kucającego lano zimną wodę przez cały dzień; umarł, 5) Zagorski Mieczysław, 6) Kraiński 7) […], 8. Błaszczyk – adwokat, 9) [Strożak?] – krawiec.

Zajęciem naszym były karne „sporty”. Po ćwiczeniach pozostawało na placu po kilkanaście trupów. Słabszych z miejsca likwidowano pod prysznicem. Wyżywienie głodowe, przy czym ostatnio był po prostu głód.

Szczególnie okrutny był Schubert, który dostał krzyż za mordowanie, Zayfert, Bugdala, który wyróżniał się tym, że brał więźniów do umywalni, wkładając im do ust wąż od motopompy i odkręcając kran – w ten sposób po prostu zatapiał ludzi, oraz Rotenführer Hempel – specjalista od wieszania.

Później otworzono szpital, w którym chorzy po upływie dwóch dni umierali. Podobno dostawali specjalne zastrzyki do serca. Zginęło 30 proc. ludzi.

Po kwarantannie przeniesiono nas do dużego obozu, używając nas do pracy. Pracowaliśmy w cegielni, wykonując wszystko biegiem. Ciężary, jakie kazano nam nosić, przechodziły ludzkie siły. Wyżywienie głodowe. Za przestępstwa zakopywano ludzi w piachu aż po szyję i Bugdala kopał do ust nieszczęśliwca ziemię, topiono ludzi w gliniankach, rozstrzeliwano. Ciała palono w krematorium. Poza tym istniała komora gazowa i pokój tortur.

Pewnego dnia słyszałem na własne uszy jak Mayer mówił do swego kolegi: „– Dzisiaj przeżyłem najpiękniejszy dzień w życiu, chodziłem po trupach”. Szczególnie ciężki los mieli jeńcy wojenni sowieccy, którzy nie dostawali przez kilka tygodni jedzenia, tak że dochodziło do ludożerstwa. Potem rozstrzelano ich wszystkich w liczbie 15 tys. i spalono w krematoriach (1943). Rannych palono żywcem.

[…] listopada 1940 wywołano z naszego bloku 43, [33?] więźniów i rozstrzelano. Więźniowie nie wiedzieli, że idą na śmierć, byli przekonani, że raczej wypuszczą ich na wolność.

W szpitalu robiono doświadczenia przez dokonywanie operacji. Rozcinano kolano i wkładano do środka ligninę, po czym zszywano. Gdy zaczynało się gnicie, operowano ponownie i wyjmowano opatrunek, przeprowadzając leczenie.

Poza tym wstrzykiwano najróżniejsze substancje. Podobne imprezy kończyły się prawie zawsze śmiercią.

Wobec zbliżania się Armii Czerwonej ewakuowano nas na zachód. Pędzono nas kolumnami, nie dając żadnej żywności ani wody. Podczas marszu zabijano słabszych. W ten sposób zginęło parę tysięcy więźniów.

Zaprowadzono nas do lasów pod Below. Trzymano nas tam przez trzy dni bez wyżywienia, tak że trawa, pączki z drzew i pokrzywy zostały wszystkie przez nas zjedzone.

Stamtąd, korzystając z okazji, uciekłem z dwoma towarzyszami.

Zeznaję zgodnie z prawdą. Przed podpisaniem przeczytałem.