JANINA KAŹMIERCZAK

Warszawa, 6 lutego 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Janina Maria Kaźmierczak z d. Lamparska
Imiona rodziców Stanisław i Anna z d. Pzyk
Data urodzenia 16 marca 1894 r., Gostynin
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Czerwonego Krzyża 14 m. 6
Wyznanie rzymskokatolickie
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wykształcenie gimnazjum i szkoła muzyczna
Zawód nauczycielka

Wybuch powstania warszawskiego 1944 roku zastał mnie w moim mieszkaniu przy ulicy Senatorskiej 19 w Warszawie. Do nocy 7 sierpnia w domu naszym przebywali powstańcy, którzy prowadzili stąd akcję.

7 sierpnia o 4.30 rano wkroczył na nasz teren oddział niemiecki, który nakazał wszystkim mieszkańcom naszego domu opuścić mieszkania i zgromadzić się w bramie. Do 9.30 staliśmy w bramie, a Niemcy ostrzeliwali spoza nas ul. Daniłowiczowską. Doprowadzono grupy mieszkańców z ulicy Senatorskiej – rozpoznałam między innymi lokatorów domów Senatorska nr 17 i 10. Żołnierze niemieccy znaleźli hełm z biało-czerwoną opaską w mieszkaniu dozorcy domu przy ulicy Senatorskiej 17, zabrali jego syna w wieku lat 17 (nazwiska nie znam) i rozstrzelali w podwórzu naszego domu. Słyszałam odgłosy strzału i widziałam potem zwłoki syna dozorcy.

Po oddzieleniu na podwórzu kobiet od mężczyzn, wyprowadzono kobiety na teren opery. Potem grupy mężczyzn pozostałych na podwórzu już nie widziałam. Spotkałam jedynie znajdującego się wtedy w niej Rudolfa Hermana (zamieszkałego obecnie przy ul. Szaserów 71 m. 5), który opowiadał mi, że mężczyźni ci zostali rozstrzelani na podwórzu opery. Kobiety zostały pomieszczone w podziemiach pod głównym gmachem, gdzie uprzednio trzymano nierogaciznę hodowaną przez zarząd miejski. Z grupy wybrano około 30 kobiet (i mnie w tej liczbie) i kazano nam przenieść na noszach zwłoki kilku żołnierzy niemieckich do pałacu Brühla. Na noszach, które ja niosłam, położył się zdrowy żołnierz niemiecki i jego przeniosłyśmy razem z rannymi przez plac Teatralny pod ostrzałem powstańców z ratusza i z ulicy Bielańskiej na Wierzbową, gdzie były już posterunki niemieckie. Po odniesieniu noszy z Niemcami udało mi się wrócić na teren opery, gdzie pozostała moja stara matka. Przechodząc przez podwórze widziałam trzy do czterech zwłok mężczyzn w ubraniach cywilnych, ze śladami postrzału.

W schronie oprócz naszych kobiet przebywały też kobiety i dzieci z domów przy ulicy Focha, Trębackiej i Senatorskiej. Około 17.30 znalazłam się w grupie około 150 kobiet i dzieci wyprowadzonych z opery na plac Saski. Przy wyprowadzaniu żołnierz niemiecki pobił do krwi moją matkę, bijąc ją kolbą po głowie. Ustawiono nas u wylotu ulicy Wierzbowej na plac Saski, utworzono z nas żywą barykadę, spoza której Niemcy strzelali przez ulicę Ossolińskich na Krakowskie Przedmieście. Na placu Saskim nikogo wtedy nie było, nie zauważyłam też nikogo na Krakowskim Przedmieściu. W pewnym momencie wybiegły z ulicy Fredry na plac Saski dwie kobiety, jedna z nich była w bieliźnie. Obie zostały zastrzelone przez żołnierzy niemieckich. Po upływie godziny przeprowadzono nas do Ogrodu Saskiego. Idąc główną aleją ogrodu od pomnika Nieznanego Żołnierza do placu Żelaznej Bramy, widziałam kilkanaście rozrzuconych zwłok mężczyzn w cywilnych ubraniach. Przy wyjściu z parku na plac Żelaznej Bramy ustawiono znowu z nas żywą barykadę w pozycji klęczącej, spoza której Niemcy ostrzeliwali przez około pół godziny rejon ulicy Królewskiej i Marszałkowskiej. Na placu Saskim i w Ogrodzie Saskim oddział niemiecki strzelający zza naszych pleców nie był ostrzeliwany. Z Ogrodu Saskiego przeprowadzono nas na Dworzec Zachodni, skąd zostaliśmy przewiezieni do Pruszkowa.

Na tym protokół zakończono i odczytano.